ENCYCLOPAEDIAMETALPUNKMP3.BLOGSPOT.COM C O M P I L A T I O N S > > >

Monday 3 December 2012

[[ O - Z ]]



            O P E N  F I R E [ P L ]
Co to za kurwa świat? Lipa, pozerstwo, szmal…

Pamiętacie OPEN FIRE? W latach 80-ych to była znana formacja, która nagrała bardzo dobry materiał „Lwy Ognia”. Grali koncerty, a potem przepadli…
Udało mi się porozmawiać z niezwykle charyzmatycznym ex. wokalistą tej grupy – Mariuszem Sobielą.  

Zespół OPEN FIRE powstał w roku 1985. Mija dokładnie 20 lat od momentu kiedy wystartowaliście? Czy choćby w małym gronie uczciłeś w tym roku ową rocznicę?

Niestety nie utrzymujemy ze sobą kontaktów… Nie mamy złych wspomnień, ale jakoś nasze drogi się porozchodziły. Szkoda, ale tak już jakoś wyszło…
Ty wiesz, że nawet nie zauważyłem, że to już 20 lat. Z pierwszego składu dzisiaj do uchwycenia jest niekwestionowany OJCIEC kapeli, czyli Maciek Różycki. Niewykluczone, że spotkamy się i wzniesiemy toast.


OPEN FIRE to nie był chyba Twój pierwszy zespół, prawda? Możesz powiedzieć, z kim wcześniej współpracowałeś? Zawsze byłeś  wokalistą?

No cóż, nie byłem zbytnio doświadczony… Pierwszy zespół to oleśnicka kapela z Domu Kultury. Później parę prób z TEST FOBII, a następnie OPEN FIRE. We wszystkich tych bandach byłem wokalistą.


Sam zainteresowałeś się muzyką? Czy miałeś może starszych kolegów, którzy podsunęli Ci pod nos co ciekawsze płyty?

W szóstej klasie szkoły podstawowej tj. w 1978 roku poznałem pewnego gościa – brata mojego kolegi, który miał trochę winyli PURPLI, ZEPPELINÓW i SABATÓW. To był piękny okres – Speed King,  Paranoid czy Kaszmir … Te kawałki wywarły na mnie ogromne piętno. Później WHITESNAKE, RAINBOW, OZZY.

  
Pamiętasz pierwszy koncert na który się wybrałeś?

Tak. Z polskich kapel to było TSA , a z zachodnich UFO w  Spodku.


W jakich okolicznościach poznaliście razem z OPEN FIRE,  Krisa Brankowskiego? Jak wspominasz Waszą współpracę? Macie ze sobą kontakt?

Kris to mój ziomek. Wiedziałem , że Kris jest z Oleśnicy. Spotkałem się z nim i przedstawiłem mu plany OPEN FIRE. Było to na początku 1986 roku. Zaraz potem Kris doprowadził do pierwszego naszego koncertu z KATEM we Wrocławiu. Oczywiście mam z nim kontakt, ale bardziej na stopie koleżeńskiej niż muzycznej.


Na kasecie "Live In Decay" grupy VADER z 1986 roku są umieszczone dla Ciebie i OPEN FIRE specjalne podziękowania. Powiedz jak wyglądała ta rodząca się wówczas scena metalowa w Polsce? Pisałeś tradycyjne listy, wymieniałeś się nagraniami, czytałeś fanzines? Były jakieś podziały między kapelami?

Pierwsza moja skóra została kupiona w Olsztynie przez Petera. Zagraliśmy razem dwa koncerty. Wtedy nie było komórek i Internetu. Paru ludzi w Polsce jak Kris, Dziubiński, Demkiewicz  organizowali koncerty i tam właśnie się wspólnie spotykaliśmy. Ale nie było zawsze fajnie, jakaś dziwna rywalizacja , nieczyste gry…Później się okazało, iż to nieformalna walka Krisa z Dziubińskim o kapele. OPEN FIRE jako jedyna firma oparł się Dziubińskiemu. Może to był błąd… Who knows?



Nie tylko Wy się oparliście… Dziubę olał m.in. LORD VADER.
Czy dużo graliście z OPEN FIRE koncertów w Polsce, jeszcze zanim stanęliście na dechach Metalmanii w 1987 roku?

Niedużo…


Tego tematu nie unikniemy. Pamiętasz jakie uczucia towarzyszyły Ci przed występem na II edycji Manii. Jakie masz wspomnienia z tamtego koncertu?


No niesamowite, niepowtarzalne uczucie. Grać z HELLOWEEN, RUNNING WILD, OVERKILL przed siedmioma tysiącami fanów…W Spodku… Trema, stres, ale radość i frajda. Nie do opisania. Każdy kto chciałby te wrażenia zamienić w słowa byłby nieszczery.


Jakość nagrań z tej edycji  festiwalu umieszczonej na trzech płytach jest fatalna.   Chcieliście wydać tak nagrany koncert, czy nie mieliście na to wpływu?

Wtedy już rządził Dziubiński i Kris dostał propozycję – albo OPEN FIRE będzie w Metal Mind Production albo …. No i wyszło to drugie albo. Każdy kto był na Metalmanii widział, jak wielka różnica była pomiędzy tym co na scenie, a tym co na płycie. Zresztą nawet nie mam tej płyty. 
Czy mieliśmy wpływ na jakość nagrań? Żarty na bok…. Kurde, trochę pomieszały mi się wątki… Reasumując … Waliła mnie i walijskość tych nagrań. Nie graliśmy dla nagrań… Graliśmy dla tych,  którzy byli wtedy w Spodku.



Mam takie zdjęcia na których Wy stoicie razem z RUNNING WILD, a Ty sam np. z Jasonem Newstedem? Poznaliście chyba wielu muzyków, którzy grali wówczas u nas w kraju? Były jakieś fajne popijawki? Kto zapadł Ci szczególnie sympatycznie w pamięci, a kto mniej sympatycznie?

Najbardziej wspominam wspólne pogawędki z …Willemem Defoe, który grał główną rolę w kręconym w nieodległym Oświęcimiu filmie „The Triumph of the Spirit”. Spaliśmy w tym samym hotelu . Po za tym chłopaki z HELLOWEEN byli very friendly.



Mam bootleg RUNNING WILD z Manii z 1987 roku. Czy Ty masz jakieś kolekcjonerskie smakołyki z tamtych festiwali?

Nie…



OPEN FIRE nie należał do MMP - Dziubińskiego. Czy musieliście w związku z tym stawać na przesłuchania przed Metalmanią? Na ilu edycjach zagraliście?

Na dwóch, ale głowy nie dałbym uciąć.

A co z tymi przesłuchaniami? Hm…
W 1987 roku nagraliście materiał na debiutancki album, który miał zostać wydany przez Klub Płytowy "Razem" w 1988 roku. Co stanęło na przeszkodzie?

Brak konkretnego potraktowania sprawy przez Krisa Brankowskiego. Nie winię go za to, gdyż brak wydania płyty to nie tylko jego wina. Po nagraniu płyty „Lwy ognia” zmienił się skład, gdzie nowi typu R.Borowiecki czy inni, którzy widzieli OPEN FIRE  jako MEGADETH lub METALIKĘ po prostu gardzili wcześniejszymi dokonaniami, w tym „Lwami Ognia”. Niestety, ich głos poparł chyba Kris Brankowski i olał temat…
To oczywiście moja wersja, może lekko spiskowa…

Czy to prawda, że była jakaś promocja OPEN FIRE nawet w  ówczesnej PRL-owskiej Telewizji? Czytałem kiedyś o tym w komuszej prasie…


Tak. Graliśmy na XVI plenum PZPR i na pogrzebie Breżniewa, a Edziu, wiesz ten Gierek kazał się pochować z naszym zdjęciem…


A wiesz, że mam takie zdjęcie z zaplecza Metalmanii 1986, gdzie obok Petera i Viki z VADER stoi operator TVP? To było przecież dokumentowane. Jeśli TVP2 za komuny mogła odpalić VENOM to czemu nie Was? Bez przesady…
Swoją drogą na tych dwóch uroczystościach OPEN FIRE nie mógł zagrać. Pierwsza to rok 1984, a druga 1982. Wy powstaliście w 1985…                
Po nagraniu materiału "Lwy Ognia" nastała cisza...W którym roku  i dlaczego zespół się rozpadł?

Nie wiem. Do dziś spotykam gości, którzy się chwalą że grali w OPEN FIRE.
A właśnie, może były dwa takie zespoły, a Ty czytasz tekst wywiadu nie tego wokalisty, którego powinieneś…


           
Możesz powiedzieć, co działo się wówczas z Tobą? 

Trochę podróżowałem. Ożeniłem się. Mam  trzech rockandrollowych synów.


Prawda to, że chcesz ponownie nagrać "Lwy Ognia" z nowymi ludźmi i nowym brzmieniem? Zdementuj lub potwierdź...

Bzdury….Z kim ze starego składu można by zagrać? Maciek Różycki nie jest zainteresowany. Ziutek i owszem, ale jako hobby od czasu do czasu, a ja gram już z kimś innym? A pozostali typu Borowiecki, czy inni, których nawet nazwisk nie pamiętam  - co to za OPEN FIRE?  Sam Sobiela bez chłopaków ze starego składu będzie zawsze tylko Sobielą, a nie OPEN FIRE .
Co mówisz? Nowi muzycy - nie żartuj, gdzie masz nowych muzyków. Próbowałem znaleźć kilku  przez ostatnie lata. Był nawet taki co znał jedenaście akordów. Tak na serio... Podstawą dobrego muzyka jest klasyka. I doskonały warsztat. A to mają goście , którzy trochę już chodzą po tym świecie… Trochę…


"Oddech śmierci". Dla mnie wyjątkowy utwór. A który utwór OPEN FIRE ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

„Twardy jak skała” – hit numer jeden. Nawet INQUISITOR z Niemiec ( dokładniej METAL INQUISITOR…- dop. Wojtek), nagrał nasz utwór jako cover na swoim krążku. Zresztą wiele tygodni na 1 miejscu na liście Metal Top 20 mówi wszystko na ten temat. A drugi utwór to „Lwy Ognia”.



Czy przetrwały jakieś przyjaźnie z ludźmi z branży, które nawiązałeś w tamtych latach 80-ych?

Mało…


A nadal lubisz Kinga Diamonda? Słuchasz tego, co podobało Ci się lata temu np. OVERKILL i FLOTSAM & JETSAM? 

Słucham MEGADETH, QUEENSRYCHE, MOTLEY, GREAT WHITE, OZZIEGO, JUDASÓW, WASP, RUSH, AC piorun DC  i jakieś tam...


Dużo mówi się w formie gloryfijkującej o latach 80-tych. Ty byłeś w środku tego wszystkiego. Jakie jest Twoje zdanie na temat polskiego rynku muzycznego z tamtych lat?   

Zobacz. 90 % muzyki, nie tylko tej ciężkiej to obecnie ludzie, którzy zaczynali w tamtych czasach. I to nie tylko w Polsce… Ostatnio na pewnej imprezie metalowej zapuściłem BLACK SABBATH – reakcje były  typu „Ale prehistoria”,  albo „Co to za pierdolenie”. Po czym puścili coś co było kompilacją  odgłosów zepsutej spłuczki klozetowej z łupieżem ojca Rydzyka… A jedyny zespół metalowy, który znają to METALLICA.


No cóż, jakby to powiedział mój przyjaciel Piastol (Hail!)  – strata młodzieży…
Formacje podziemne. Jaki miałeś do tych grup stosunek. VADER  - przetrwali. Lubisz w ogóle Death Metal?

Jakoś tak niespecjalnie leży mi Death Metal  i wszystko, co po szyję zanurzone jest we krwi, a na kilometr śmierdzi stęchlizną i zepsutymi kośćmi. Ale VADER to kupa dobrego łojenia. Chylę przed nimi czoło. Nie dali się nikomu i niczemu… Wiedzieli czego chcą i byli sobą…Gratulacje Peter !!


Jak byś określił polskiego metalowca z tamtych czasów. Różnił się od tego dzisiejszego?

Był po prostu  prawdziwy. Dostał po pysku nie raz od psów, od skinów, od punków a nawet popersów. I dalej pozostawał sobą. Zero dragów, za to wódy i ciepłego piwa na umór…Pokiereszowane palce od całonocnego wbijania ćwieków w pas, prasowane koszulki przez kalkę, ścieranie pumeksem nowych jeansów aby wyglądały  rockowo…
A dzisiaj? Otwieram stronę w Internecie - zamawiam pasy, liny, skóry, kapcie … Ściągam MP3… Idę do fryzjera, przedłużam sobie włosy o 20 centymetrów na dwa dni… Co to za kurwa świat… Gdzie ta prawdziwość, gdzie ten spontan? Czy Ty nie widzisz, co się na około dzieje… Lipa, pozerstwo, szmal, szmal, szmal…Szkoda pisać…



            Masz, niestety 100 % racji…
            A można wiedzieć, o ile nie jest to zbyt osobisty wątek czym Mariusz Sobiela zajmuje się obecnie?

Sprawy prywatne to sprawy prywatne, ale…W południowo zachodniej Polsce powstaje kapela grająca coś z klimatów SABBATH, ZEPPELIN, MEGADETH, z nutką rock”nd rolla. W tej kapeli śpiewa piszący te słowa oraz dwóch chłopaków z ….. Dobra kapela z tamtych lat. Tylko basista jest nowy, ale ma bas pięciostrunowy i wie po co go ma. Kapela jeszcze nie ma nazwy, ale za to ma już 11 kawałków, z których „Rock and Revolution” to niezły kawałek…

Czy jest taka książka, która ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

No pewnie. Są to „Przygody dobrego wojaka Szwejka”.



Kiedyś na łamach Razem mówiłeś o swoim hobby, że to m.in leniuchowanie, dobre żarcie i komiksy. Nadal aktualne czy coś byś do tej listy dorzucił?

Nie. Tylko wyrzuciłbym komiksy i dobre żarcie…


I na koniec...Cieszysz się, że nowym prezydentem został Kaczyński?


W dupie mam politykę i wszystkich jej aktorów…

I tym miłym akcentem kończymy rozmowę…

     
                                                                      WOJCIECH LIS  
                                                                                                                                                               
Wojciech Lis razem z Tomaszem Godlewskim, są autorami książki pt. „Jaskinia hałasu”. Publikacja ta to pierwsze w Polsce, obszerne ujęcie historii tworzenia się polskiego metalowego undergroundu. Na potrzeby książki przepytano większość głównych animatorów tej sceny, z czego powstał autentyczny i wielobarwny obraz widziany przez pryzmat wrażeń i wspomnień jego twórców i uczestników. Książka cały czas jest do kupienia w Wydawnictwie Kagra: http://www.kagra.com.pl/?p=productsList&page=2

                 




                                    P R O S E C T O R [ P L ]

Duch epoki, która przeminęła  

        Maciej Tracz…Mój kolejny rozmówca. Onegdaj człowiek ten związany był ze szczecińskim grupami takimi jak  HERRIOT, NEDIAM czy PROSECTOR. Później były kolejne epizody z różnymi szczecińskimi zespołami. Było więc o czym porozmawiać. Na początek zapytałem Maćka o to, ile to już lat słucha muzyki hard & heavy na tym łez padole…

Muzyki hard & heavy słucham już od 24 lat. W tym roku ( wywiad przeprowadzany był pod koniec 2006 roku – dop. Wojtas) minęły właśnie 24 lata od kiedy zafascynował mnie ten typ muzyki.

Powiedz parę słów o swoich pierwszych fascynacjach muzycznych...

            Zafascynowały mnie takie zespoły jak LED ZEPPELIN, DEEP PURPLE, BLACK SABBATH, URIAH HEEP. To była moja baza, od której zaczynałem słuchać tej muzyki. W 1982 roku moim faworytem był, zaraz po wydaniu płyty „Blackout” - zespół SCORPIONS.

Później zaś usłyszałem te zespoły, o których mówiłem Ci wcześniej i tak w zasadzie zostało do dzisiaj.

Dzięki komu zainteresowałeś się muzyką?

Sam zainteresowałem się muzyką heavy metal. Nikt – ani starszy brat, którego nie miałem, ani kolega, nie porwał mnie tą muzyką. Owszem, kolega ze szkolnej ławy, który słuchał w podstawówce DEEP PURPLE, zwrócił moją uwagę w tę stronę, jednak on zatrzymał się na tym zespole. Ja zaś zainteresowałem się wielką bazą zespołów ciężkiego uderzenia i przez te 24 lat poznałem masę bardzo ciekawych formacji takich jak JUDAS PRIEST, IRON MAIDEN, DIO, ACCEPT, SAVATAGE i wiele, wiele innych.   

Jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy ?

Tym zespołem był…zespół, w którym wystąpiłem sam po raz pierwszy. Nazywał się HERRIOT. To był 1987 rok.

W Szczecinie w latach 80-ych mieliście masę zespołów, były kluby typu Słowianin czy Kontrasty, byli też maniacy, którzy rządzili jak nikt inny na koncertach...

To były naprawdę wspaniałe lata heavy metalowych wypadów i koncertów. To był, jak ja to określam – duch epoki, która niestety przeminęła. Dzisiaj praktycznie każdy może kupić glany czy skórę w sklepach. Jeżeli nawet sam nie posiada funduszy, to kupują mu je rodzice. Kiedyś było inaczej.

Metalowiec z lat 80-ych – oczywiście mowa o takim z prawdziwego zdarzenia, a nie o jakimś rzezimieszku, który kasował ludzi na koncertach, zdobywał wszystko własną pracą. Kupowało się białe Adidasy. Tak samo było ze skórą czy kataną z Pewexu. Wtedy wszystko trzeba było załatwiać pokątnie, gdzieś tam zdobywać przez wujka , ciocię czy dziadka... To był wysiłek, ale on cieszył ponieważ, to był trud, który później owocował tym, że można było pokazać się na ulicy – przede wszystkim nosząc długie włosy, a także nosząc przy katanie czy skórze mnóstwo znaczków z ulubionymi kapelami. Sam zresztą takie nosiłem. W szkole były przez to kłopoty! Ja przez długie włosy przekiblowałem w szkole rok. Moi koledzy ugięli się pod naporem żądań nauczycieli. Ja nie uległem, dlatego rok musiałem odpukać dodatkowo. Ale to był wspaniały okres buntu i koncertów, na które przychodziło się z przyjemnością.

Wówczas na koncerty ciężko było się wcisnąć, bo ludzi było na nich co niemiara. Obecnie kiedy przychodzi na koncert 200-300 osób, to jest niestety max. Kiedyś na koncerty do Słowianina, czy do Kontrastów przychodziła masa ludzi. W Słowianinie jak było 600-800 osób to było minimum. Czasem zdarzało się nawet 1000. W Kontrastach nigdy nie zmieściło się tyle osób, bo to niezbyt duży klub, gdzie swobodnie wchodzi 100-200 osób. Maksymalnie 300. Jeśli chodzi o maniaków, to oczywiście byli takowi i nieźle rządzili. Szczecin lat 80-ych miał swoją otoczkę, kiedy ludzie wspólnie przychodzili na koncerty, rozmawiali i bawili się. Dzisiaj ten duch gdzieś zniknął.

Przypomina mi się pewna sytuacja a propos Twojego pytania…To był 1988 rok. Poszliśmy z chłopakami z zespołu NEDIAM, w którym wówczas śpiewałem, na koncert do Słowianina. Oprócz mnie wszyscy z gitarami. Wiesz, od razu prosto z próby na koncert. Wówczas grały takie zespoły jak EGZEKUTHOR, PIEKIELNE WROTA, MERCILESS DEATH i ODDECH BUNTOWNIKA. Była masa ludzi! Oczywiście cały koncert zaliczyliśmy. Wówczas było jakieś 700 osób. Pamiętam ten niesamowity aplauz - zarówno zespołów, które cieszyły się, że mają taką publikę, jak i heavy-maniaków, którzy bawili się niesamowicie!                  

W maju 1987 roku dostałeś propozycję od Jacka Gniecieckiego śpiewania w PROSECTOR. W jakim składzie wówczas graliście, jak wspominasz ten czas?

Dostałem propozycję od zespołu HERRIOT, bo tak na początku nazywał się PROSECTOR. Nazwę PROSECTOR przyjął dopiero w 1988 roku. Kolega ze szkolnej ławy – najpierw z podstawówki, później z technikum – Jacek Gnieciecki, zaproponował mi śpiewanie w jego zespole. Pamiętam też, że w 1985 roku Jacek poprosił mnie o wymyślenie nazwy dla jego zespołu.

Jeśli chodzi o skład zespołu HERRIOT, to wyglądał on wówczas następująco: Grzesiek Hemanowski – Haman – wokal. To był człowiek, który odszedł, a ja przyszedłem na jego miejsce. Jacek Gnieciecki – gitara, Robert Kuraj – gitara, Andrzej Bińkowski – bass i Paweł Gozdecki, który był bratem ciotecznym Roberta Kuraja, grał na perkusji. Bardzo miło wspominam tamten okres i ten zespół. Próby mieliśmy w Miejskim Ośrodku Kultury w Dąbiu, dzielnicy Szczecina. To był wielki spontan. Na próby przychodziliśmy z wielką radością. Mimo kłopotów, byliśmy pełni zapału. Nie było dobrego sprzętu, ale sala prób zawsze się znalazła. Sprzęt się „łatało”, a czasem trzeba było go przywozić spoza Szczecina, aby można było pograć.    

Czy przed dojściem do PROSECTOR grałeś gdzieś wcześniej?

Nigdy wcześniej nie śpiewałem w innym zespole. Pierwszą moją kapelą był wspomniany już HERRIOT. 

W PROSECTOR śpiewałeś i pisałeś teksty...Powstały Wasze pierwsze utwory: "Szary człowiek", " Anger Gale", "Pustynia", "Żelazne łańcuch"...Powiedz czy zachowały się te właśnie nagrania gdzieś tam w Waszych archiwach?

Na początku było tak, że koledzy mieli już gotowe utwory, które prezentowali z Grześkiem Hemanowskim. Po moim dojścia automatycznie sam zacząłem pisać własne teksty. Pamiętam do dzisiaj tekst piosenki „Szary człowiek”, napisany zaraz po powrocie ze szkoły. Pamiętam ten tekst, bo to było jakby moje pierwsze dziecko, takie najbardziej ulubione, podobnie jak zespół HERRIOT. Niestety, żadne nasze nagrania nie zachowały się.

Specyfika tamtego okresu polegała na tym, że gdy znalazło się jakiegoś kolegę , który mógł zrobić zdjęcia lub zarejestrować materiał, to on później zawsze gdzieś przepadał. Graliśmy kiedyś wspaniały koncert, w czasie którego były robione zdjęcia, ale kolega, który robił zdjęcia albo zgubił albo prześwietlił kliszę. Szkoda. Żałuję, że ani zdjęcia ani nagrania z tamtego okresu nie zachowały się do dziś.     

Graliście jako PROSECTOR jakieś koncerty? Czy Twoim zdanie był wówczas głód tej muzyki wśród młodych ludzi?

Graliśmy koncerty parokrotnie w Domu Kultury w Dąbiu. To były spontaniczne gigi, na które przychodziło bardzo dużo ludzi. Na pierwsze koncert w czasie wakacji, w lipcu 1987 roku przyszło około 300 osób. To był dla nas sukces, tym bardziej dla mnie - człowieka , który stawiał pierwsze kroki na scenie. A jeszcze dwa lata wcześniej trzymaliśmy w rękach jakieś szczotki, które imitowały sprzęt... Tymczasem minęły dwa lat, a my gramy przed wspaniałą publiką!

Głód muzyki był wówczas niesamowity. Ludzie po wielu latach nieobecności zespołów, które mogłyby odzwierciedlić ich marzenia, ich cel w życiu czy kontestację wynikającą z trudnej sytuacji politycznej, przychodzili na koncerty. Nie bali się manifestować swojej niezależności. Dzisiaj ludzie przychodzą na koncerty, siadają  i piją piwo. Wówczas to był istny żywioł. Czasami jak sobie przypomnę, to aż trudno sobie wyobrazić, że ktoś nie zginą w tej burzy i wirze kłębiących się ciał. W tym moshu i headbangingu na koncertach, gdy grały death-thrashowe zespoły.

Pamiętam, kiedy w klubie Wenus - Janusz Merz zaprezentował dwie części koncertu IRON MAIDEN z 1984 roku. To był bodaj 1986 rok. Wówczas cały klub został zdemolowany – tak była reakcja fanów na zespół IRON MAIDEN. To uświadamia, jak wielkie emocje drzemał wówczas w ludziach!

Jacek Gnieciecki to Twój kolega z ławy szkolnej, prawda? Kiedy ostatni raz widziałeś się z Jackiem? Spotykacie się czasem na piwie?

Z Jackiem najpierw chodziliśmy do podstawówki, a później spotkaliśmy się po raz drugi w technikum.  Wówczas w technikum nasza wychowawczyni zaproponowała taki układ: musimy się zapisać do jakiegoś koła zainteresowań. Albo będzie to zespół muzyczny albo zespół ludowy albo też ZSMP. W moim przypadku nie wchodziły w grę dwa ostatnie warianty. Wybrałem ten pierwszy. Jacek również.

Obecnie z Jackiem nie mam kontaktu. On zajął się biznesem i rodziną. Nie był nawet na 15-leciu QUO VADIS. Teraz jest już innym człowiekiem. Wypadł z tego heavy metalowego transu i podejrzewam, że już do tego nie wróci.

W lutym 1988 roku odchodzisz od PROSECTOR. Dlaczego? Powstały wówczas dwa PROSECTORY...

Wówczas w lutym, mój kolega Waldek Fila powiedział mi, że w innym klubie – Hetmanie, gra zespół, który bardziej by mi odpowiadał jeśli chodzi o mój wokal. Był to zespół NEDIAM. Poszliśmy razem na próbę. Ja zaśpiewałem parę utworów IRON MAIDEN i  zostałem przyjęty. Nie chciałem odchodzić od HERRIOTA, ale wówczas muzyka PROSECTORA, zmierzała w innym kierunku, w stronę grind core. Mnie odpowiadało bardziej przejrzyste i czytelne brzmienie w stylu IRON MAIDEN.

Tak. Wówczas powstały dwa PROSECTORY o nieco różniącej się stylistyce. Jeden był Jacka Gniecieckiego – podążający w stronę grind core`a, a ten drugi był nieco lżejszy.       

Przechodzisz do NEDIAM. Jednak nie na długo...Możesz powiedzieć coś więcej o tej kapeli? Jaką muzykę graliście i z kim grałeś w tej kapeli?

Pojawiłem się w  NEDIAM, ponieważ odpowiadał mi ich stylistyka. Faktycznie, nie grałem z nimi długo, a to dlatego, że poróżniłem się z liderem tego zespołu Tomkiem Łukszą, który chciał wieść prym i chciał być - ogólnie rzecz ujmując - najmądrzejszy. Po wielu latach spotkaliśmy się, nadal spotykamy się na koncertach i rozmawiamy ze sobą. Ale rozstaliśmy się nie najlepiej. Zachował się w stosunku do mnie nie fair. Muzyka, którą grał NEDIAM to był heavy metal. Bardzo zbliżony do tego nurtu, którym podążał wówczas IRON MAIDEN, a w szczególności ich płyty „Somewhere In Time”.    

Fan Club Heavy Metal Attack ogłosił swego czasu w Na Przełaj konkurs, w którym jedno z pytań dotyczyło nazwy zespołu NEDIAM. Przypomnij skąd wzięła się taka właśnie nazwa zespołu?

Jest to odwrócenie przez inwersję słowa MAIDEN.

W 1990 mieliście z Jackiem Gniecieckim, po jego wyjściu z syf-u, założyć band, ale tak się nie stało. Dlaczego? Co działo się wówczas z Tobą? Grałeś gdzieś?

Rzeczywiście w 1990 roku planowaliśmy z Jackiem założyć całkiem nowy zespół. Po jego wyjściu z wojska mieliśmy ogromne parcie na stworzenie czegoś nowego po HERRIOT i PROSECTOR. Jednak Jacek dostał w tym samym czasie propozycje od zespołu QUO VADIS o czym mnie lojalnie poinformował. Wówczas QUO VADIS obok EGZEKUTHOR, to była bardzo znana kapela w Szczecinie. Jacek skorzystał z tej propozycji, zresztą sam mu wtedy przyklasnąłem.

Ja tułałem się po różnych zespołach. To były sprawy incydentalne, raz ja stworzyłem jakiś zespół, raz ktoś zaprosił mnie. Pamiętam, że byłem na próbie szczecińskiego INSIDE OUT. Miałem tam pełnić rolę wokalisty. Wokalistą w tym zespole był paker z NEDIAM – oni chcieli go usunąć z kapeli. Nie podobało mi się to, ani atmosfera w zespole i po prostu zrezygnowałem. Pierwsza kapelą, w której stacjonowałem dłużej był dzisiejszy AWZAN. W 1994 roku ze szwagrem Roberta Kuraja (ex. HERRIOT), niejakim Michałem Wiśniewskim - nie mylić z tym z ICH TROJE, stworzyliśmy podwaliny pod AWZAN. Ten zespół powstał parę lat później, w 1998 roku. Spotykaliśmy się na próbach. Ja wówczas oprócz pełnienia roli wokalisty, grałem też na klawiszach..       

Zadymy na koncertach… Pewnie widziałeś takie sytuacje na własne oczy?

Lata 80-te należały do specyficznego okresu, gdzie ludzie byli bardzo rozentuzjazmowani, zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i emocje. I te emocje czasami brały górę. Bardzo często tak bywało, że na koncertach były niesamowite burdy i mordobicie. Wielu kolegów wracało z rozciętymi łukami brwiowymi, ze śliwami pod oczami itd. Wiele było przypadków krojenia młodszych i słabszych, co było bardzo nie fair. Oczywiście dochodziło do takich zdarzeń i byłem ich świadkiem.

Pamiętam jak w 1989 roku na wspólnym koncercie w klubie Słowianin, zagrały dwie wielkie szczecińskie kapele: EGZEKUTHOR i QUO VADIS. Wchodziliśmy na koncert tylko…2 godziny, ponieważ wówczas skinheads przychodzili rozrabiać na koncerty metalowe. Grupy 10 czasem 20 osób próbowały kroić metalowców. Wiadomo jaki był tego efekt – burda niesamowita. 15 osób kotłowało się gdzieś na chodnikach, a ochroniarze robili co mogli, aby wpuszczać tych ludzi, którzy chcieli posłuchać muzyki. Takie były czasy.         

Parę lat temu pomagałeś Jancarzowi w promocji jego GRÓPY YMADŁO, prawda? Czy ten zespół jeszcze istnieje? Czy Jancarz nadal gra?

To fakt – pomagałem Jancarzowi. YMADŁO nie istnieje. Jancarz tworzy sobie własną muzyką, którą określa mianem nowoczesnego hip-hopu. Jancarz jest znany z tego, że ma 1000 pomysłów na sekundę, nie na minutę!.

Od 4 lat mieszka w Babigoszczy, gdzie mieści się ośrodek odwykowy. Tam znalazł swoją ekipę, z którą się rozumie i spełnia to jego oczekiwania. Gra muzykę i ma – jak to określił – codziennie koryto i taki klimat mu odpowiada. Przez wiele lat różnie z nim bywało. Pamiętam, że swego czasu miał własnościowe mieszkanie, a później kupił sobie motor. Później w jakimś pijackim widzie sprzedał mieszkanie i spalił motor... Takie to były szalone lata Pana Jancarza. Dziś odnalazł chyba swoją drogę.         

"Kapliczka muzyki gitarowej" czyli szczeciński Sklep ROCK - BOX, to już historia. Pracowałeś tam swego czasy, powiedz dlaczego to miejsce upadło?

Pracowałem tam swego czasu, ale zanim trafiłem do ROCK–BOXU, przez 4 lata od 1994 do 1998 roku, spędziłem wspaniałe lata w szczecińskim sklepie ROCK`N`ROLLER, gdzie poznałem wielu przyjaciół i gdzie zawiązywały się niesamowite kontakty. To były czasy kiedy kasety można było kupować na kilogramy. Ludzie mieli pieniądze, a Internet nie był wówczas jeszcze tak powszechny jak dziś. Z tego też powodu ROCK-BOX upadł. Dzisiaj każdy kupuje komputer i ściąga z netu jakieś tam utwory i płyty. Czasem nawet nie wie jak wyglądają okładki tych płyt.

Pisujesz zdaje się do Portalu internetowego www.wszczecin.pl?

Nie piszę obecnie dla tego portalu. To był mały epizod. Jeden z moich kolegów podpowiedział mi, że możemy podziałać na szczecińskiej niwie i przybliżyć ludziom Szczecin, w innym wymiarze. Jako miasto, w którym coś się dzieje. Przeprowadziłem kilka wywiadów z ciekawymi ludźmi, którzy biorą czynny udział w życiu kulturalnym Szczecina m.in. z Przemkiem Thiele z Polskiego Radia Szczecin.

A  także liderem zespołu KOLABORANCI. Hasło: ABBA...Odzew?

Moja wielka pop-rockowa miłość! To był zespół , który pokochałem na równi z muzyką hard & heavy i tak zostało do dzisiaj! Wyobraź sobie, że będąc w  Szwecji zdobyłem adres Agnety, którą po prostu uwielbiam. Szaleję na jej punkcie! Napisałem do niej list. Jak na razie nie odpisała, ale wciąż mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi!

Trzymam kciuki. Medycyna niekonwencjonalna, to obok muzyki ważna dla Ciebie sprawa? Na czym polega metoda Mikao Usui?

Posiadam w życiu wielkie trzy pasje. Pierwszą jest muzyka. Druga pasja, dzielona z podróżami to sport. I trzecia, to właśnie medycyna niekonwencjonalna. Zainteresowałem się tą dziedziną 11 lat temu. Poznałem wielu ciekawych ludzi. Od kilku lat potrafię leczyć. Mam specjalny certyfikat, który mnie do tego uprawnia. To fascynująca dziedzina aktywności ludzkiej. Niestety z racji tego, że w Polsce jest taka, a nie inna mentalność, medycyna niekonwencjonalna spotyka się z ignorancją. Należy nad tym ubolewać, bo w krajach zachodnich medycyna niekonwencjonalna wspaniale współpracuje z medycyną konwencjonalną. Obok tzw. lekarza pierwszego kontaktu można często zauważyć tzw. szamana czy bioenergoterapeutę. Oni podpowiadają pewne rozwiązani, których wyedukowany lekarz nie nauczyłby się nigdy.

Metoda Mikao Usui jest to leczenie energią. To metoda tzw. dotykowa. Ja w zasadzie zajmuję się bioenergoterapią czyli medycyną polegająca na leczeniu bezdotykowym. Energia, która jest kierowana do organizmu, regeneruje te miejsca , które uległy częściowo wytoczeniu. Tam właśnie stworzone zostało ognisko zapalne i choroba szaleje. Cieszy się tym, że może kogoś upodlić. Zadanie bioenergoterapeuty polega na tym, by energię wtłoczyć do organizmu. Ona zaczyna uzdrawiać organizm, uruchamia procesy immunologiczne i wówczas pacjent czuje się lepiej. Jest doenergetyzowany i przed wszystkim jego walka  z choroba przebiega zdecydowanie szybciej niż w przypadku leczenia konwencjonalnymi metodami.

Tarnobrzeg... Jakie pierwsze skojarzenie przychodzi Ci do głowy, gdy myślisz o tym mieście?

Pierwsze to na pewno takie, że tam urodził się mój ojciec!

A drugie jest takie, że Ty tam mieszkasz Wojtku i piszemy ze sobą już ładnych parę lat.

To wszystko z mojej strony. Bardzo dziękuję za wywiad! Ostatnie słowa są Twoje...

Dziękuję za pytania! Chciałbym powiedzieć, że muzyka jest nieśmiertelna. Jest tworem duszy. Jest czymś tak niesamowitym i spontanicznym, że jeżeli się ją raz pokocha, to nigdy się już nie przestanie. Pozdrawiam wszystkich fanów muzyki hard & heavy rockowej! 



                                                                       WOJCIECH LIS

   Wojciech Lis razem z Tomaszem Godlewskim, są autorami książki pt. „Jaskinia hałasu”. Publikacja ta to pierwsze w Polsce, obszerne ujęcie historii tworzenia się polskiego metalowego undergroundu. Na potrzeby książki przepytano większość głównych animatorów tej sceny, z czego powstał autentyczny i wielobarwny obraz widziany przez pryzmat wrażeń i wspomnień jego twórców i uczestników. Książka cały czas jest do kupienia w Wydawnictwie Kagra: http://www.kagra.com.pl/?p=productsList&page=2

                                                   P A R R I C I D E [ P L ]

                                                 BEZ    TAJEMNIC

Ksywa...

Brak, jakoś nic na stałe do mnie nie przylgnęło, ale wcale mnie to nie martwi. Dawno, dawno temu, gdy kupiłem sobie gitarę... Najpierw koleś zza ściany kupił sobie pudło. Miało łukowaty gryf, a struny na wysokości dwunastego progu odstawaty od niego o jakieś półtora centymetra. Ja kupiłem swoje pudło rok później, bo okazało się, że kumpel całkiem nieźle sobie radzi. Zapragnałem grać niejako z zazdrości. Zainteresowania muzyczne mieliśmy identyczne od kilku lat, słuchaliśmy AC/DC, VAN HALEN, ROSE TATOO, DEEP PURPLE, BLACK SABBATH i innych mocnych wtedy kapel. Pogrywaliśmy ogniskowe kawałki, a później zapragnęliśmy mieć zespół.

Przeszłość muzyczna...

Kiedyś, w latach 1981-87 grałem z Młodym, poprzednim basistą i wokalistą PARRICIDE w hard/heavy metalowym zespole LOKIS (zachowało się nawet kilka nagrań). W ,,syfie", he, he.., grałem w dwóch zespołach, jeden nazywał się SALWA (byłem w artylerii). Zagraliśmy jednego sylwestra, ze trzy wesela i ze 30 tzw. dancingów. Na ostatnim się narznęliśmy, był alarm, później ancel i koniec tego brutalnego bandu. Ale jaja, co? He, he... Rok później, pewien ambitny trep wymyslił zespół, by wysłać go na Festiwal Piosenki Turystycznej w Giżycku. Ja z kolesiem na gitarach i instruktorka K.O. na piszczatkach i za mikrofonem. Z dwóch edycji, w których uczestniczylisśmy, przywieźliśmy puchary i dyplomy za pierwsze miejsca w kilku kategoriach. A tak naprawdę, to biliśmy rekordy w piciu wina. To była prawdziwa odskocznia od tego, co mieliśmy w jednostce. Zespół, o ironio, nazywał się NOMAD. Mam nadzieję, że niektórych rozbawiłem, he, he...

Funkcja w zespole...

W PARRICIDE gram na gitarze, czasem coś skomponuję, choć to zbyt wielkie stowo. Poza tym zajmuję się korespondencją, organizacją spraw pozamuzycznych, wywiadami, promocją i kontaktami. Prowadzę też niewielkie distro. Wymiana RULES! Pierwszy koncert, który zagrałem... Pamiętam jak dziś, to był styczeń 1985 r. - pierwszy koncert, pożyczona gitara Jolana Diament, drugi wioślarz miał już własnego Kosmosa, prawdziwe piece i mikrofon (do tej pory graliśmy na radiach w domu). Czyli pierwszy koncert ze sceną, przy okazji - ze sprzętem i publicznoscią. W sumie nie wypadło tak źle, miałem tremę, która towarzyszy mi do dzisiaj (zawsze mam największą w zespole). Zagraliśmy trzy numery, a ludzie gwizdali dość krótko, he, he... Pierwszy instrument, na którym nauczyłem się grać... Zagram ze cztery rytmy na perkusji, ale tak na dobrą sprawę nie nauczylem się grać na żadnym instrumencie, a gdy wziąłem się za gitarę, w pewnym momencie przestałem ćwiczyć. Dość długo trwało, bym zrozumiał, że zbyt wysokie umiejętności mogą zabić ducha muzyki. Przy tworzeniu patrzy się przez pryzmat umiejętności, technicznych fajerwerków. Zauważyłem też, że cofnałem się w rozwoju, bo kiedyś umiałem zagrać lepiej np. sola. Teraz liczy się dla mnie tylko dobry riff. A moze oszukuję siebie i innych, bo po prostu nigdy nie byłem w stanie dobrze nauczyc się grać, he, he. Chociaż płyty nagrywane przez wirtuozów są po prostu nudne, wylączając tych naprawdę utalentowanych, jak np. CRYPTOPSY (to moi bogowie). Tu jest wirtuozeria, siła, dusza i prawdziwe zniszczenie, bunt i wściekłość, czyli coś, co porywa. Ten zespół to prawdziwa perła. Dodam, że Tadek nasz basista i wokalista jest również gitarzystą MELANCHOLY CRY i jest lepszym instrumentalistą ode mnie i Alka (drugi wioślarz PARRICIDE) razem wziętych. Jest między nami tylko jedna różnica: ja jestem maniakiem podziemnej brutalnej muzy, a Tadek - maniakiem muzyki w szerokim tego stowa znaczeniu. Nie szczycę się takim stanem rzeczy, tylko mówię, jak jest.

Rehearsal Tape '92"...

Na początku 1992 r. mieliśmy za sobą cały rok 1990 istnienia PARRICIDE, kilka koncertów na koncie oraz cztery i pół kompozycji, oraz rok 1991, będącym okresem stagnacji bez prób i sprzętu. Ale przed sobą mieliśmy nowe miejsce na próby w wynajętym dużym domu handlowym Uniwersal z własnym gównianym, ale głośnym sprzętem. Od stycznia do kwietnia zrobiliśmy szybko pięć nowych numerów. Dołożyliśmy dwie stare kompozycje i w kwietniu zarejestrowaliśmy je w lubelskim klubie ,,Kazik". Troszkę ustawiania, prób i całość poszła z marszu. Nagranie zawiera pomyłki, potknięcia itd., ale brzmi i tak dużo lepiej niż większość ówczesnych oficjalnych demosów. ,,Rehearsal "92" była bardzo dobrze przyjęta, taśmą w podziemiu, pozwoliła zaistnieć zespołowi, zagraliśmy sporo koncertów, w zinach pojawiły się wywiady i pozytywne recenzje.

,,CRUDE" i JACKHAMMER REC....

W połowie '97 roku podpisaliśmy umowę z francuską SHOCK WAVE RECORDS na wydanie naszego debiutanckiego CD. Naszym zadaniem było zarejestrowanie nowego materiału i wysłanie go do Francji. Wybraliśmy Selani Studio, wydawało się nam, że zagwarantuje odpowiednio dobre brzmienie i tu zaczęły się schody. Nie chcę mi się wymieniaćc wszystkich rzeczy, dzięki którym nasz materiał brzmi beznadziejnie, ale faktem jest, że zdobyliśmy spore doświadczenie i mam nadzieję, że nie powtórzymy więcej tego typu błędów.

Trafiliśmy też na nieodpowiedni czas (wcześniej Decent, pozniej Bomba, he he), a i nasze podejście było dalekie od profesjonalnego. Dimitri zrezygnował ze współpracy ze względu na złą jakość materiału i gdy było już jasne, że SHOCKWAVE RECORDS nie podejmie się wydania CD, zaczeliśmy szukać dalej. Trwało to z rok czasu i gdy nagle dostaliśmy ofertę, przyjeliśmy ją. Tak trafiliśmy do LARD REC., która przez nastepny rok przeżywała zastój i kryzys, by jako JACKHAMMER MUSIC zadebiutować naszą plytą w czerwcu ,,99 r. To dobra firma, wciąż utrzymujemy z nią dobre stosunki, choć uważam, że promocja w tej firmie nie stoi na wysokim poziomie, a ich polityka wydawnicza też pozostawia wiele do życzenia.

Chwile zwątpienia i sukcesu...

Chwil sukcesu było niewiele, choć to pojęcie wzgledne, bo np. to, że PARRICIDE istnieje 12 lat, można traktować jako sukces. Jeśli tak, to każdy koncert, sesja i kolejna pozycja w dyskografii to nasz sukces. Chwile zwąpienia też bywają. Cały czas mamy pod górkę, jak nie sala prób, to sprzęt, czasem - skład, brak kasy. Osobiście wierze, że kiedyś będzie lepiej. Uważam, że zawsze warto coś robić, coś po sobie zostawić, a jeżeli spodoba się to maniakom, to już można mówic o sukcesie. Z drugiej strony nie liczę na jakiś spektakularny sukces. Chciałbym mieć komfort w tworzeniu muzyki, miejsce na próby, dobry sprzęt oraz zapewnienie dobrej sesji w dobrym miejscu. Ponadto - poczciwego wydawcę i nieco więcej koncertów, choć z tym jest coraz lepiej. To byłby nasz sukces.

Jlltreat"- is the best and the most brutal stuff of PARRICIDE...

Tak, Jlltreat" to zdecydowanie najlepszy, najlepiej zrealizowany i najbrutalniejszy material PARRICIDE. Takie były założenia i zrealizowaliśmy je. Pozostawała jedynie kwestia realizacji, ale i na tym polu udało nam się w końcu coś zwojować. Dobrze, że znalazł sie Krzysiek z SURGICAL DIATHESIS RECORD, który optacił sesję, bo jakoś nikt inny nie chciał. Jesteśmy zadowoleni z tej płyty i cieszę się, że zbiera same bardzo dobre recenzje, choć na dobrą sprawę niewielu ludzi w kraju o niej wie, mimo, iż jest dostepna już blisko rok.

Koncerty...

Jak na tak długi okres istnienia, to doświadczenia koncertowe nie są imponujące. Chociaż - jak wspominałem - gramy ostatnio częściej niż zwykle i za każdym razem jesteśmy lepsi. Fajnie byłoby zagrać jakąś trasę. Zawsze staramy się dać z siebie wszystko, choć często są problemy ze sprzętem, słyszalnością na scenie i inymi sprawami natury technicznej. Myślę, że dajemy sobie radę.

Żona i dzieci...

W poprzednim składzie, czyli tym między 1990 a 1997 r. wszyscy byliśmy żonaci. Później, gdy dołączył do nas Tomek i Tadek, odświeżyliśmy nieco zespół. Zaczeliśmy grać intensywniej, częściej koncertować, a ja zaczałem doceniać małżeństwo. Zajebiscie jest wrócić do domu, do ciepłej żony i przytulić syna. To mój komfort, a nie -obciążenie. Niewiem, jak mają imni żonaci, ale ja i Alek (żona i 12-letnia córka) mamy szczeście. Moja żona wie, że kiedy ją poznałem, muzyka była dla mnie najważniejsza i nie zrezygnuje z niej nigdy. Teraz najważniejsi są moi najbliżsi, nauczyliśmy się dzielić, godzić i iść na kompromis. Nie ma sielanki, bo to przecież życie. Są kłótnie, walki, ale się staramy - tak myślę. A dzieciak to coś najlepszego co mnie w życiu spotkało choć jest zawzięty, wyszczekany i uparty - jest mój.

Siwe włosy i gitara - weterani sląskiego death metalu...

Mam faktycznie parę siwych włosów i gitarę, he he, ale... weteranem się nie czuję, choć mam już słuszne lata, a i kapela kołacze się sporo lat. Faktycznie sporo ludzi odpadło w tym czasie ( nie ma kapel, dobrze zapowiadaja^cych sie zinow, ale tak ma bye, swiat musi iść do przodu, a kto nie chce działać - wysiada. Nie potrafię jedynie zrozumieć gości, którzy zmieniają gusta muzyczne tzn. ktoś gra w kapeli, robi zina, jeździ na koncerty, a później zrywa z podziemiem, ale miałem nie o tym prawić, he, he... Nigdy nie byliśmy na topie i choć teraz jest na pewno lepiej, nie spodziewamy się jakiejś niesamowitej popularności. Dlatego myślę, że wkład PARRICIDE w rozwój death metalu w Polsce jest niewielki. Byliśmy jedną z wielu kapel, tyle tylko, że niewiele z nich przetrwało. Ot i cała nasza zasługa na tym polu.

Kmiolek i Zachód...

Podpisaliśmy kontrakt z EMPIRE RECORDS na ponowne wydanie Jltreat" z nową okładką i masteringiem, tyle że tytuł nowej wersji brzmi ,,lll-treat". Czyli teraz jest poprawnie, hehe... Wersja z EMPIRE bedzie promowana wyłącznie za granicami Polski, bo w naszym kraju wyłącznym wydawcą jest SURGICAL DIATHESIS REC. Jesteśmy jedyną kapelą w EMPIRE REC. na takich zasadach. Prawdę mowiąc bardzo liczymy na ten kontrakt, gdyż (Kmiołek ma bardzo dobre koneksje na świecie. Może pomoże to nam w podpisaniu kontraktu) na nastepną płytę, bo sami nie będziemy w stanie sfinansować ani sesji nagraniowej, ani innych kosztów związany z promocją. Nie możemy doczekać się premiery światowej, termin został już dwukrotnie przełożony. Liczymy na to, że gdy maszyna pójdzie w ruch, już nic nie będzie w stanie jej zatrzymać.

,,NO MERCY" Club...

To buda w naszym miasteczku. Prawda jest taka, że ludzie z Chełma zazdroszczą nam tego klubu, a miejscowi - nie doceniają go. Wszystkie koncerty, które się tu odbyły, były zajebiste. Knajpa ma swój klimat i skoro ktoś o nią pyta, to znaczy że jest coraz sławniejsza. Niestety, na każdym koncercie Bibty (właściciel) jest w plecy, ze względu na gównianą frekwencję. Powodem jest bieda, ale też i to, że mało u nas prawdziwych maniaków muzyki. Mamy tu za to tabuny pozerów, bo jak tu nie zobaczyć DISGORGE, SNATORIUM, SOILS OF FATE, FLESHLESS za 10 ztotych, mając taki komfort, że po wszystkim można udać się do domu, a nie tłuc sięe przez pół Polski. Poza wymienionymi kapelami grali u nas min. DAMNABLE, NEUROPATHIA, MASTECTOMIA, CONVENT, MORTUUM, DEMISE, DOMINIUM, SOPHISTES, RAVENDUSK, GROSSMEMBER, BPOODY PSYCHO, GUTTER SIRENS, SEMINARIUM i masa lokalnych kapel, nawet rockowych czy punkowych. Wszystko jednak może upaść, bo okazuje się, że nie ma dla kogo robić koncertów.

Najlepszy koncert, naktórym byłem...

Zdecydowanie DISGORGE. Widziałem sporo różnych koncertów i byóy wśród nich naprawdę dobre, ale ci trzej Meksykanie po prostu mnie zmasakrowali. Tak brutalnego przekazu, takiej siły w życiu nie widziałem. Krew i pot, bielmo zamiast gałek ocznych i gluty na mikrofonie, nieprzeciętne umiejętności, szybkość, ciężar, kto to widział, ten wie, o czym tu mówię.

Ulubione zespoły...

Bardzo dużo, na powierzchni będzie to CRYPTOPSY, DYING FETUS, powiedzmy se CANNIBAL CORPSE, może coś jeszcze, ale teraz nie przychodzi mi nie do głowy. Aha - NILE, ale tych (oficjalnych kapel słucham mało. Za to podziemie to kopalnia zajebistej muzyki. Uwielbiam REGURGITATION, LIVIDITY, MORGUE, DEPRAUED, HAERORHAGE, GOREROTTED, DAMNABLE, REINFECTION, NEUROPAQHA, SOILS OF FATE, EPITOME, C.B.T., SENITYS DAWN, SQUASH BOWELS, FERMENTO, CEPHALIC CARNAGE, INSISION, INHUME, INHUMATE, DERANGED (choć to już może nie podziemie). Oczywiście DISGORGE, SKINLESS, PUNISHED EARTH, GROINCHURN, MACHETAZO, NEFA3, ALIENATION MENTAL i tony, tony innych zajebistych kapel, ale nie mam aż tyle miejsca jak sądzę, tzn. niechcę go zabierać zbyt dużo.

Ostatnio słucham...

Nowego CD DAMNABLE, fajny materiał choć automat perkusyjny psuje ogólne wrażenie. Często zapuszczam GOREROTTED oraz ALIENATION MENTAL i CEPHALIC CARNAGE, ale to dlatego, że akurat teraz zdobyłem te płyty, co nie zmienia faktu, że są zajebiste. Elita, która

zmieniła oblicze metalu... Myslę, że "Killem All" METALLICA. To był szok dla ówczesnego metalowego świata. Później był SLAYER i inni thrashersi, ale to METALLICA poczyniła pierwszy krok, dlatego przykro mi patrzeć, co dzisiaj gra ten zespół. Ale co mnie to obchodzi, dziś mam swoje podziemie, a teraz METALLIKI słucha nawet i dyskomuł.

Najgorsza płyta, ktorą słuchałem...

O, tutaj nie wiem, co mam powiedzieć. Słuchałem sporo płyt, które mi się nie podobały, ale jakoś nie przychodzi mi do głowy płyta, która była najgorsza, czy w ogóle najlepsza. Po prostu jakiejś muzyki nie lubieę, ale żeby byta totalnym gównem...

Moje,,the best of"...

Chodzi o płyty? Na pewno będzie ich dużo, ale nie mam swoich żelaznych pozycji, choć kiedyś miałem. Jeśi powiem FERMENTO "Symbols..." nie będzie to moje ,,the best of", a jedynie płyta, ktorą aktualnie sobie zapuszczam. Wspomniałem wcześniej, że jestem maniakiem podziemia, a tu aż kipi od świetnych płyt. Częstotliwość ich wydawania jest duża, więc raczej rozczaruję Cię, bo nie potrafię podać ściślej dziesiątki, czy też dwudziestki moich ulubionych albumów.

Ulubiona książka...

Tu również nie mam jednej ulubionej pozycji. Kiedyś czytałem więcej, a ostatnio nie mam na to czasu. Lubię Krista, Forbesa, a ostatnio odkryłem Piaseckiego, którego czyta się jednym tchem. Swego czasu miażdżył mnie Suworow, ale teraz Rosja, KGB i Specnaz to żadna tajemnica. Grzesiuk, Hłaśko - kiedyś pochłaniałem książki tych autorów. Oczywiście było tego więcej, ale teraz mam

masę innych zajęć, rodzinę itp. Pół roku temu przeczytałem "Trylogię Złodziejską" S. Piaseckiego - super.

Najlepszy film, który widziałem...

Cholera, a co to ja, jakiś Piasek jestem he, he? Filmów też był milion i milion jeszcze będzie, ale te które mnie rozwaliły, to: ,,Dawno temu w Ameryce", ,,Chłopcy z Ferajny", ,,Pulp Fiction", ,,Od zmierzchu do switu", ,,Forest Gump", ,,Szeregowiec Ryan", ,,American Pye", ,,Wsciekłe psy", ,,Podjarani". Uwielbiam kino.

W człowieku najbardziej cenię...

Cześć, nazywam się Piasek i zabijam budziki he, he... Lubię, jak ludzie dotrzymują słowa, przychodzą na umowione spotkania, bądź dzwonią, że nie przyjdą... Lubię, jak nie są magalomanami, a wręcz przeciwnie - są naturalni i nie włażą nikomu w dupę. Fajnie jest przebywać wśród fajnych ludzi.

Ideaty, w które wierzę...

Nie jestem idealistą, ale nie lubię chorągiewek. Uważam, że jeśli jest się czegoś częścią, np. metalowej sceny to można i być nią w wieku i 30, 35 czy nawet 90-u lat. Można mieć pióra czy nie, ale sluchać konkretnej muzyki, skoczyć na koncert, czyli być wiernym raz obranej drodze. Uważam, że jeśli się z tego rezygnuje, to znaczy że nie było lub nie jest się szczerym. Może to zbyt radykalny pogląd, ale tak myslę, choć oczywiście mogę się mylić, bo przecież tylko krowa nie zmienia poglądów.

Największe zagrożenie ludzkości...

Na pewno DEATH/GORE/GRIND - powiedziałby Piasek. No nie wiem, może Islam (ten ekstremalny), a może ogólnie sam człowiek. Jakoś nie lubię nad takimi rzeczami się zastanawiać. Pochłaniają mnie przyziemne sprawy, bo sam jestem szarym człowiekiem i borykam się z szarymi sprawami.

Marzenia, które chcę zrealizować...

Boję się, że jak się moje marzenia zrealizują, to mi odbije he, he. Na pewno chciałbym lepiej stać finansowo, mieć dużo płyt, dobry sprzęt, bo gram na rozpadającym się gównie. Mieć kontrakt, grać koncerty, wydać parę splitów, regularnych albumów, coś na winylu, pograć za granicą, może mieć knajpę, albo kabel i lepszą gitarę (choć niekoniecznie). Częściej wypić wódkę z kolegami, bo się cholernie rozjechali po świecie i jak się spotkamy dwa-trzy razy w roku to wszystko. Żeby nie mnie nie bolało (nigdy), żebym był autorytetem dla mojego syna, a on był zdrowy i dobry, i żeby było fajnie i miło, a kilka osób wciąż mnie lubiło. Wiesz, ot takich parę marzeń, jakie ma każdy szary człowiek.

Lekarstwo na problemy życia codziennego...

Dla mnie jest to muzyka i wszystko, co się z tym wiąże. Czyli wykonywanie jej, tworzenie, koncerty, listy, płyty w odtwarzaczu i na półce, kontakty, piwo, wódka, próby, e-maile, prasa, ulotki, plakaty, wyjazdy, nagrywanie, to wszystko dostarcza mi dużych wrażeń, to mój tlen. Moi bliscy to rozumieją, a reszta ma mnie za dziwaka, ale to ich problem. Czasem się tym denerwuję, ale ogólnie rzecz biorąc mam gdzieś opinie innych. Muzyka to moja pasja i mam nadzieję, że nic tego nie zmieni.

Miejsce, do którego chciałbym uciec...

Nie ma takiego miejsca, nie mam potrzeby nigdzie uciekać. Mogę wyjechać na chwilę, ale tu gdzie jestem, podoba mi się.

Ulubiony zinol...

Widziałem parę, które były świetne i miło się je czytało, jednak nic nie pobiło dotąd DARKNESSED zine. Mieliśmy dwa numery w archiwum PARRICIDE, ale gdzieś się nam zawieruszyły. Próbowałem z Czarkiem skontaktować się, ale wyprowadził się z Bemowa Piskiego i przyszedł zwrot. To bez wątpienia najlepszy zinol, jaki miałem szczęście czytać.

                                                                Johny - METAL  JEERS ' ZINE

                                    P A N D E M O N I U M  [ P L ]

                       SAMAEL, BATHORY i ...ryby. Na zawsze!

Koniec XIX wieku. Łódź, centrum rodzącego się polskiego włókiennictwa. Karol Borowiecki pracuje u Bucholca jako główny inżynier, marząc o założeniu własnej fabryki, podobnie jak jego przyjaciele - pośrednik Moryc Welt i Maks Baum, syn właściciela starej, podupadającej tkalni... No tak - ”Ziemia obiecana”. Kto czytał ten wie o czym mowa, kto nie czytał - zawsze może nadrobić zaległości. Dla tych, którzy wolą film jest też wersja kinowa, którą nakręcił ten stary ramol Wajda, cenzurując ją przy okazji.  W moim N.N.Ch zine nie ma cenzury, jest za to piekło i chaos czyli...  

Łódzkie PANDEMONIUM... Ha! Któż nie zna ich muzyki? Od ładnych paru lat Panowie tworzą pod starym szyldem, nagrywają i koncertują.  W trakcie prac nad nowym LP zagadnąłem Pawła Mazura o parę interesujących mnie kwestii.

Odpowiedział w tempie, w jakim utrzymana jest płyta Scum - NAPALM DEATH. Musicie mu to jednak wybaczyć, przynajmniej z dwóch powodów. Pierwsze primo: jedynka NAPALM DEATH jest genialna. Drugie primo: w czasie kiedy Paul otrzymał moje pytania, miał jak to powiedział  – „urwanie chuja” związane właśnie z nowym materiałem PANDEMONIUM. Na początek zagadnąłem jednak nie o genitalia, a o najnowszy stuff jaki tworzy łódzka ekipa...

              

Paul: Nowa płyta PANDEMONIUM na wiosnę 2007, a jej tytuł Hellspawn. Będzie mocno i do przodu. Gitarowo i OLDSKULOWO!!!

Wojtas: No to czekamy... Powiedz, jak to się stało, że zacząłeś słuchać metalu?

 P: Wiesz jak to jest...Zawsze sięgasz po coś co jest inne, wykręcone i pojechane. Tak było wtedy. Do dziś BATHORY, CELTIC FROST, SAMAEL...Na zawsze...

W:  W imię ojca i syna... A dzięki komu zainteresowałeś się muzyką? Pamiętasz pierwszy koncert po którym nie mogłeś dojść do siebie?

P: W pewnym stopniu  kumple, a w pewnym sensie własna chęć zrobienia czegoś. Bariel z  IMPERATOR  trochę mi wtedy pokazał “fajnych rzeczy”. Mieszkaliśmy obok siebie.

                Pierwszy koncert... SAMAEL na którymś z pierwszych S`THRASH`YDEŁ. Na początku lat 90. Rozjebali mnie wtedy.

W: Jak u schyłku lat 80-ych wyglądało środowisko metal-maniaków Łodzi ? Wy jako PANDEMONIUM powstaliście w 1989 roku. Wówczas w Waszym mieście był już  IMPERATOR, grał też VEXATION czy DEVASTATOR… Mieliście chyba silną ekipę maniax? Było czasami ostro?

P: Tak. Ekipa była przednia. Imprezy, próby i koncerty. Rock`n`roll`ka. Krojenia na koncertach, bójki…Owszem byłem świadkiem takich akcji. Chyba było to niepotrzebne...

W: Rzeknij słowo o tym w jakich okolicznościach spotkałeś się z Żubrem? Jak wspominasz tamte początki kapeli?

P: Mieszkaliśmy w jednym mieście. Znaliśmy się już dużo wcześniej. Po prostu wpadliśmy na pomysł zrobienia PANDEMONIUM i stało się.

 W: Graliście we dwóch przez rok czasu. W duecie także koncertowaliście m.in. z ACID DRINKRES , LASTWAR czy  IMPERATOR...Czy w Twoim prywatny archiwum zachowały się może jakieś archiwalne materiały VHS z tych koncertów?

P: Niestety nie, przyjacielu. Nie mam nic takiego, a bardzo chciałbym to mieć. Odpowiadało nam wówczas takie granie. Potem przyszedł czas trzeciego gościa w PANDEMONIUM.

W: Moment wydania przez PANDEMONIUM - Devilri – to, można powiedzieć, złoty okres kapeli. Czy wiesz w jakim nakładzie sprzedaliście tą taśmę?

P: Sporym, ale konkretnie nie wiem, ile tego poszło. To już historia. Złote czasy Panie kolego.

W: Powiedz, które koncerty w historii PANDEMONIUM uważasz za najlepsze i najważniejsze, pomijając rzecz jasna te, które jeszcze przed Wami...

P: Swego czasu było tego sporo, więc trudno mi teraz je wszystkie spamiętać. Ale zapewniam Cię, że były to naprawdę dobre sztuki.

W: A propos koncertów... Graliście ich wiele m.in. na Shark Attack czy Sthrashydle. Jak wspominasz te festiwale i kapele na nich grające?

P: Festiwale to zajebiste imprezy. Full ludzi i w ogóle. Poziom bywał różny, ale moc była zawsze...wszelaka.

W: Czy miałeś jakiś udział w nagrywaniu dwóch materiałów łódzkiej grupy DARK OPERA?

P: Nie brałem żadnego udziału w tych nagraniach, ale bardzo dobrze się wtedy znaliśmy z chłopakami  z DARK OPERA.

W: Ciekaw jestem czy orientujesz się, co słychać u Twoich kolegów z którymi grałeś? Np.  Quack i Carol. Czy chłopaki grają gdzieś nadal?

P: Karol ma knajpę w Łodzi, a co z Quackiem?  Szczerze Ci powiem, że nie wiem. Muszę go chyba kiedyś odwiedzić.

 W: Quack i Carol grali także swego czasu w IMPERATOR. Czy jest szansa, że Bariel zagra jeszcze z  IMPERATOREM? Masz kontakt z Barielem? 

P: IMPERATOR nie istnieje. Z Barielem widuję się od czasu do czasu. Nie sądzę żeby zaczęli grać od nowa.

W: Ciekaw jestem Twojej opinii na temat zinów. Coraz mniej tego typu wydawnictw pojawia się już w obiegu, prawda?

P: Swego czasu takie produkcje były motorem napędowym UNDERGROUNDU. Było mnóstwo zinów i to było OK. Teraz mamy internet, ale to dobrze, że robisz coś tradycyjnego. Tak to nazwijmy.

W: Już jako DOMAIN nagraliście Pandemonium. Potem, nastąpiła przerwa, która trwała 3 lata. Można wiedzieć, co wtedy porabiałeś?

P: Łowiłem ryby.

W: Do tego frapującego tematu jeszcze wrócimy. Wasz ostatni LP ukazał się nakładem Mystic Production. Jesteś zadowolony z działań promocyjnych tej firmy?

P: Owszem jestem, ale musimy też dużo robić sami. Takie są realia.

W: Jak po latach ludzie przyjmują PANDEMONIUM na scenie? Czy teraz kiedy promujecie na koncertach album The Zonei zdarza się Tobie spotykać ludzi, którzy przychodzili na Wasze koncerty w czasach promocji Devilri czy The Ancient Catatonia?

P: Spotykam rówieśników i młodzież. To dobrze rokuje na przyszłość.

 W: Jakiego zachowujesz w swojej pamięci Piotra Zubrzyckiego?

 P: Piotrek  był i zawsze będzie moim przyjacielem. Bez względu na to, co się kiedyś między nami działo...

W: Muzyka to ważny element  w Twoim życia , a grafika? Gdybyś miał parać się zawodowy w swym życiu jedną z tych dziedzin, to co byś wybrał i dlaczego?

P: I jednym i drugim najlepiej. Zajmuję się grafiką - powiedzmy, że zawodowo. Robię wszystko do nowego PANDEMONIUM i staram się łapać zlecenia właśnie przy pracach nad grafikami dla kapel. Ale to świeży temat.

W: Hasło: ryby...Odzew?

P: Kiedy i gdzie jedziemy???

W: Przez Tarnobrzeg przepływa Wisła. Zapraszam! Tylko, że ja w życiu nie łowiłem ryb!!! Zawsze można jednak zabrać ze sobą trochę gorzałki. Też będzie wesoło. 

A Ty jesteś zapalonym wędkarzem, prawda? Możesz pochwalić się swoim największym  trofeum?

P: Kocham łowić. Niestety, ostatnio brakuje mi czasu. Największa ryba? Karp ważący 6 kg na żyłkę czternastkę. To było 1 listopada 2004 roku.

W: Mam nadzieje, że po nagraniu Hellspawn znajdziesz więcej czasu na swoje ulubione hobby. Tymczasem dzięki za poświęcony czas i wywiad!

P: Ja również dziękuję. Pozdrawiam!!!

W: Zdrowia!                                                                   WOJCIECH  LIS

www.pandemonium.metal.pl

                                           P I O T R  P OP I E L [ P L ]

       Bez obawy możecie powierzyć mi swe tekstylne marzenia i mokre sny

         Piotr Popiel, to jak sądzę, doskonale Wam znany i lubiany człowiek, od lat zapuszczający korzenie w czeluściach polskiego undergroundu. Zastanawiałem się jaką logówkę umieścić nad wywiadem. A to dlatego, że aktywność Piotra była i jest niespożyta. Ostatnio, chłop skupił się na Defense Merch i wypuścił na rynek piękne koszulki. Piotrek Popiel to arcyciekawy rozmówca i już kończę ten nędzny wstęp, zapraszając do  rozmowy z wyżej wymienionym… 

         Witaj Piotrek! Zacznijmy od Defense, bo to zdaje się jest najświeższa forma Twojej aktywności. Zatem….Defense: jak to ugryźć? Jaki cel przyświecał Ci, gdy tworzyłeś Defense?

            Witaj Wojtku! Istotnie DEFENSE to najnowszy pomysł jaki mozolnie staram się wcielić w życie. Cała inicjatywa pod nazwą DEFENSE jest dosyć rozległa dzieli się bowiem na trzy główne nurty:

            Pierwszy - produkcja koszulek, zarówno licencyjnych, istniejących i martwych zespołów, ale też pod konkretne zamówienia. Robimy też małe ilości, których nie podjęłaby się żadna duża firma. Jednocześnie gwarantuję wysoką jakość za rozsądną cenę. Choć z tym ostatnim bywa różnie na skutek malwersacji na globalnym rynku kapitałowym powszechnie znanych po pojęciem - kryzys.

            Drugi - wydawnictwo. Mam na myśli wydawanie płyt. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wszystkie tradycyjne nośniki, nawet CD odchodzą w zapomnienie, ale wypieram te informacje i nie przyjmuję ich do wiadomości. Nie wszyscy lubią te małe rzeczy, które wtyka się do komputera, a później słucha z nich muzyki. Ja tego nie rozumiem, stary jestem. W każdym razie teraz w lipcu wydajemy płytę WHOREHOUSE, thrash'owej kapeli z Krakowa i nie będzie przesadą jeśli powiem, że moim zdaniem to najlepsza horda w klimatach TESTAMENT, EXODUS, SACRED REICH  jaka istnieje w naszym kraju. Nieufność jest cnotą, więc nie wierzcie w ani jedno moje słowo - kupcie płytę by sprawdzić na własne uszy (śmiech).

            Trzeci - dystrybucja czyli nowy sklep internetowy jaki powstaje na gruzach starego i namiastka sprzedaży hurtowej dla ściśle wyselekcjonowanych firm.

            Kwestia celu jeszcze się nie narodziła. Czuć dopiero nieznaczne ruchy podskórne. Zapytam: lecz czy rzeczywiście wszystko musi mieć racjonalne przesłanki?

         Myślę, że są racjonalne pytania, które są nauce zupełnie obce. Kiedyś musimy podyskutować o Spinozie. Ale…Wypuściłeś serię ślicznych koszulek z serii „Swąd szmat sprzed lat”. Już można spocić się w „szirtach” MAGNUS i EXORCIST. Miejmy nadzieję, że niebawem sfinalizujesz sprawę SLASHING DEATH. Skąd pomysł na ten cały „Swąd szmat sprzed lat”?

            To miała być tajemnica...ale dobra spruję się do końca. Tak można jeszcze nabyć ściśle limitowane koszulki MAGNUS i EXORCIST. Jak finanse pozwolą dopniemy sprawę koszulki SLASHING DEATH, pomimo różnicy charakterów (he,he).
            W kolejce są TENEBRIS, HAZAEL, jestem w trakcie dogrywania licencji z  BETRAYER, co cieszy mnie jak dziecię. Bo te trzy grupy to kolejne milowe kroki w historii napierdalania na terytorium Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
            Pomysł był spontaniczny i miałeś w tym spory udział, niedługo przyjdzie do Ciebie ktoś ze ZBOWiD'u (Ku chwale ojczyzny, Obywatelu Popiel – Wojtas). W zasadzie to proste, kiedyś ta muzyka wypełniała znaczną część mojego życia, towarzyszyła mi w wielu miłych i przykrych momentach. Wrosła we mnie gdzieś głęboko, no i nawet jakbym bardzo się starał to się jej nie pozbędę...a się nie staram (śmiech).
            Pomyślałem, że pewnie gdzieś tam są podobni do mnie, którzy będą chcieli biegać w tych niemodnych ciuchach dla starych pierników.
            Częściowo miałem rację dlatego chcę zrobić jeszcze kilka koszulek tego typu. Marzy mi się M.A.S.H. "New Power" na granatowej koszulce. Ostatnio słuchałem tej kasety - pozamiatała mnie tak samo jak za pierwszym razem kiedy usłyszałem ją 17 lat temu. To wszystko to zbiór oddziaływania silnych impulsów, jak całe moje życie. Nie ma miejsca na chłodne kalkulacje i ciasne kołnierzyki. Jeśli wtopię - nie będę miał do nikogo pretensji, to mój pomysł i konsekwencje przyjmę na klatę, ale zdecydowanie mogę stwierdzić, że wcale nie tego chcę (śmiech).

         Koszulki z omawianej przez nas serii są limitowane...Czy na dzień dzisiejszy można je jeszcze u Ciebie kupić? Jeśli tak, to gdzie ludziska mają pisać w tej sprawie?

            Tak, można spokojnie kupić, choć MAGNUS zostało niedużo, ale bez obaw piszcie do mnie na maila : defensemerch@gmail.com

         Czy seria „Swąd szmat sprzed lat” będzie kontynuowana? Innymi słowy, jakie stare polskie zespoły – okładki płyt/ demówek, będziesz chciał jeszcze zamieścić na koszulkach?

            Cholera muszę czytać te pytania pod spodem. Już napisałem, to się dzieje spontanicznie. Jednak wszystko uzależnione jest od moich możliwości finansowych.
Każda taka koszulka to parę tysięcy, dlatego nie spieszę się z ich produkcją. Na lajcie zbieram na kolejne wzory. Wszystko uzależnione jest od skali zainteresowania. Z próżnego to ponoć nawet Salomon coś tam. Co do bieżących konkretów, to TENEBRIS - Mesmerized, HAZAEL -Thor, SLASHING DEATH - Irrevocably And With No Hope. Kolejne w trakcie ustaleń.

         Pięknie. Oprócz polskich gigantów rodzimej sceny masz też w swoim distro oficjalne produkty takich mocarzy jak NECRONOMICON i PROTECTOR. Niemcy przystali na Twoją propozycję „koszulkową” bez problemu?

            Prawa do NECRONOMICON mam od gościa z Niemiec, który jest obecnie właścicielem praw autorskich do sporej ilości wydawnictw firmy GAMA, która w osiemdziesiątych latach wydała m.in. NECRONOMICON. Będą kolejne licencje od Niego np. VECTOM, DARKNESS, MANILLA ROAD...(Uff…- Wojtas).
Natomiast PROTECTOR byłem tylko podwykonawcą dla firmy OLD TEMPLE, która wykupiła licencję.
            A propos, PROTECTOR to teraz kapela ze Szwecji, ale ponoć dają radę - kumpel widział ich na stypie Witchuntera, gdzie grały same kapele z thrash'owego wykopaliska.

            Różnie bywa z tymi Niemcami. Niekiedy zwalają się nieproszeni o 5.45 rano i ciężko się ich pozbyć przez długie lata (śmiech). Wszystko zależy od indywidualnego podejścia. Ale robiłem w przeszłości masę koszulek licencyjnych i jakoś to hula. Przykłady? AUTOPSY, DEAD INFECTION, AGATHOCLES, LIVIDITY, INCANTATION, a nawet MONSTROSITY. Większość tych wzorów to jednak historia. Ostatnio robiłem licencje THRONEUM, WITCHMASTER, SATHANAS i SLUGATHOR.           Na przestrzeni wieków minionych mogę pochwalić się wykonanymi na zlecenie kapel koszulkami sporego przekroju polskiej sceny: PARRICIDE, LOST SOUL, NOMAD, DISSENTER, EPITOME, WARFISAT, DEFORMED...Nie pamiętam wszystkich, ale sporo tego się zebrało. Robiłem też koszulki na zlecenie wytwórni. Generalnie układny jestem chłopak - znaczy elegancki, więc bez obawy możecie powierzyć mi swe tekstylne marzenia i mokre sny (śmiech).

         Taa…Te nieodżałowane polucje nocne (he,he).

         Twoje koszulki, to znakomita jakość. Materiał, kolorystyka i grafika są bez zarzutu. Sam układasz sobie scenariusz – koncepcję tego, jak ma wyglądać koszulka czy masz kogoś, to Ci w tym pomaga?

            To kwestia talentu, smaku, wyczucia, kindersztuby. Jestem takim troszkę kreatorem mody. Wykminiam sobie jak to powinno wyglądać , przygotowujemy projekt, wysyłamy do zatwierdzenia, załatwiamy formalności i drukujemy. Nie robię tego sam, współpracuję  z Radkiem, który kiedyś wydawał magazyn BAD TASTE.

            W temacie projektowo - produkcyjnym pomagają mi kumple, którzy szczęśliwie mają swoją pracownie sitodruku. W związku z czym mam swobodny dostęp do każdego etapu powstawania koszulki. No i pełne zaufanie w kwestiach jakości. Lata praktyki pozwalają wyeliminować wszystkie ewentualne usterki. Jednym słowem, to wszystko działa tak jak powinno.

         Czy Defense ogranicza się tylko do koszulek? Czy może będą też jakieś wydawnictwa muzyczne z logo Defense właśnie? Słyszałem tez o jakimś festiwalu z doborową obsadą ekip muzycznych…

            Festiwal to zbyt duże słowo. Taki dwudniowy koncert z kilkoma fajnymi zespołami. Miejsce było wybrane nieszczęśliwie, bo właścicielka kamienicy dostała furii i zagroziła długoletnim więzieniem jeśli ANTIGAMA zagra. Szef knajpy pękł jak kondom i skończyliśmy imprezę. Dlatego jeśli w lutym przyszłego roku coś będzie, to nie tam (śmiech).

            Wydawnictwa tak sporadycznie np. WHOREHOUSE, o którym wspominałem. Ale nie ma  możliwości wypuszczenia strumienia płyt czy cyklicznej produkcji, bo ludzie tego już nie potrzebują. Najpierw zaspokaja się pierwsze potrzeby czyli w naszym kraju komórka z aparatem nazębnym i prysznicem, plazma która ma w huj cali, spojlery do golfa, rajdowa naklejka na wlew paliwu, cztery kwadratowe rury wydechowe w chromie, alkohol, żarcie, kwatera, rozkosze cielesne...Rozrywki typu muzyka, książka, gazeta, teatr czy nawet kino są na końcu łańcucha pokarmowego i najczęściej brakuje na nie środków, bo żyjemy w Europie drugiej prędkości. Ba! Często nie starcza czasu żeby o takich sprawach pomyśleć. Dlatego za kilka lat kompakty znikną całkiem, ale ponoć i tak się utleniają po kilkudziesięciu latach czy coś tam im dolega, więc nikt pewnie nawet łezki po nich nie uroni.

         Co w takim razie z Crudent Entr.? Pogrzebałeś firmę? Czy żyje sobie swoim życiem? Strona WWW, jak widzę cały czas jest aktualna…

            To było kiedyś, to znaczy CRUDE ENTERTAINMENT w skrócie CRUDEENT.COM. Strona nie jest aktualizowana od wieków. Staram się przygotować nową, ale teraz latem jest to praktycznie niewykonalne, bo ciągle gdzieś krążę. Tamta strona niech wisi może kiedyś jeszcze coś z nią zrobię. Póki co mam pilniejsze tematy. Większość z tych rzeczy ciągle mam, ale spora część jest już historią.

         Jakie zespoły firmowałeś z logo Crudent? Ostatnio zdaje się był to TENEBRIS? Masz jakieś plany wydawnicze na 2009, a może 2010 rok?

            Najlepsze (śmiech). Konkretnie PATOLOGICUM, zespół mojego kumpla z Niemiec - DARTH, wspomniany TENEBRIS, no i w ramach splitu z PATOLOGICUM koncertowe piosenki PARRICIDE i DEFORMED. Oprócz WHOREHOUSE nie mam planów, bo nie mam. Pomysłów mam od groma, ale bez gotówki pozostaną projekcjami astralnymi. W sumie może to i lepiej.

         Takie klasyczne pytanie: czym kierujesz się w doborze zespołów, które wydajesz w Crudent ? Czy mają szansę znaleźć się w Twoim katalogu muzycy wywodzący się z lasu, wysmarowani odchodami jaszczurki i nasieniem ogiera ze stajni w Janowie Lubelskim?

            Prywatą ma się rozumieć. Jestem w tym względzie klasycznym lobbystą (śmiech). Co do drugiej części pytania, to jeśli to las prywatny, a rzeczeni muzycy są jego właścicielami i chcą mi zapisać jego najatrakcyjniejszą część albo lepiej  -całość w zamian za kontrakt, to trafili na właściwą osobę. Drzewa bym od razu wyciął i sprzedał, głębiej schowałbym trochę beczek z Niemiec z toxycznymi odpadami, a na wierzchu cmentarz dla psów i kotów bo słyszałem, że to dobry interes. Muzycy mogliby nawet tam mieszkać w zamian za drobne prace porządkowe. Jeśli coś by im nie pasowało, to mogliby zamieszkać pod ziemią.

         Przysypaną kilkoma tonami żwiru he,he…Jak myślisz skąd bierze się takie wynaturzenie jak NS BM. Jak dużo trzeba mieć szczochów we łbie, aby się tym parać?

            Z dupy zapewne. Wszystko co ma w swojej nazwie socjalizm - nieważne czy czarny, brunatny czy czerwony jest fikcją i wierutną bzdurą.  Ponieważ ludzie nie są równi w niczym, oprócz nieuchronności śmierci. Natomiast kolesie z Polski wierzący w zbawczą moc Hitlera  kilkadziesiąt lat temu w większości skończyliby słabo - kominem, na sznurku, z dziurą w głowie  lub w inny sposób, jaki dla nas miała "rasa panów" przewidziany. Ewentualnie mogliby nadstawić odbyt do zrycia - Folksdojcz to się nazywało, co też splendoru przysparzało raczej niewielką ilość.

            Lata niemieckiej i sowieckiej okupacji zamieniły nasz naród w większości w tępą konformistyczną masę, gdzie źródłem uzyskania drobnych gratyfikacji typu kiełbasa lub spirytus lub rajtki z klinem stał się donos lub szantaż. A sam fakt zapucowania sąsiada za to, że jest bardziej rozgarnięty lub myśli w ciut inny sposób stał się obywatelskim obowiązkiem. Ale to temat na całkiem inny dyspurs. Konkludując...Jeżeli ktoś wypiera się tego, kim jest i skąd pochodzi, to ma niezły burdel w głowie i ktoś powinien zrobić mu przegląd. Dwubiegunowe choroby duszy polegające na rozdwojeniu jaźni lub wypieraniu realnego życia fikcyjnymi obrazkami są efektem ubocznym postępu. Niestety szybkie tempo życia wypycha na margines jednostki, które się nie mieszczą. Margines jest jednak niezbędny, by społeczeństwo nie wylało się w próżnię. Dlatego Wojtku musisz mieć więcej tolerancji i miłosierdzia dla naszych brunatnych braci mniejszych i ich przejawów artyzmu (śmiech). Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina...


         …a katolicy i faszyści „w jednym stali domu”… Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z heavy metalem? Wiesz, chodzi mi o te pierwsze ważne dla Ciebie zespoły. Możesz podać jakieś nazwy?

            Wiesz co, takie intymne pytania... Czemu masz mnie za pedała "przygoda z heavy metalem" (he,he).  Heavy metal to taki stary chłop w katanie ze złym dotykiem? ( Tak! Dodatkowo jest to chłop mocno upocony i śmierdzi jak usrany skunks he,he – Wojtas). Na szczęście tego typu przygody ominęły mnie szerokim łukiem :) Tak nieco bardziej serio, to chyba 6 klasa podstawówki. Usłyszałem RIDE THE LIGHTNING i już było po mnie. Nie przechodziłem przez to stopniowo jak inni. Wiesz, że ACCEPT, WASP, MOTLEY CRUE - nic z tych rzeczy. Jak słyszałem/widziałem te kapele, to chciało mi się rzygać. Przebieranki, sztuczne ognie, to takie cyrkowe atrybuty. Do mnie docierało bardziej proste młócenie bez scenicznej otoczki. Od razu łyknąłem THRASH bez popitki: METALLICA, EXODUS, FLOTSAM AND JETSAM, KREATOR, SODOM, SLAYER, ANTHRAX...to były te pierwsze.

            Potem cała reszta - pierwsze kontakty z innymi kolesiami, którzy słuchali podobnych klimatów , przegrywanie kaset i cała ta reszta przez, którą nie zostałem porządnym człowiekiem (he,he). W pewnym momencie dotarłem do demówkowych kapel z najdzikszych zakątków świata i zacząłem słuchać death metalu i grindu w momencie kiedy te gatunki były w defensywie, a wszyscy zachwycali się kryminalnymi historyjkami z Norwegii.

            Black metal nie dotarł do mnie nigdy - jestem na to odporny ! Na serio do dziś nie jestem w stanie odróżnić dobrej kapeli blackowej od złej i nie wiem, co jest lepsze bo przecież bycie złym w black metalu jest w dobrym tonie. Zbyt skomplikowane (he,he). Zawsze black był dla mnie czymś w rodzaju punk rocka tylko, że o szatanie. Tylko instynkt (he,he).

         Wiesz dobrze, że to moje standardowe pytania…Oto kolejne. Dzięki komu zainteresowałeś się , jako młody człowiek muzyką metalową?

            Mój kuzyn  miał kolegę, który przeprowadził się do Krakowa chyba z Borów Tucholskich. On słuchał metalu i zaraził tym kilku moich znajomych. Pamiętam, że rajcowała go strasznie piosenka "Wal głową w mur" 666 XHE. Ja złapałem bakcyla od kuzyna, ale szybko poznałem też innych zarażonych.

         A jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy w swoim życiu?

            Nie jestem pewny czy to był KAT czy ALASTOR. Takie rzeczy już mi umykają z pamięci. Ale wydaje mi się, że to był 1988 rok. Pamiętam, że KAT był w Rotundzie i musieli zagrać dwa koncerty pod rząd, bo bilety wyprzedały się w rekordowym czasie.  Tylko kilka koncertów KAT'a zlewa mi się w całość i nie jestem w stanie wykminić, kto był kiedy supportem... gdzieś mi krążą nazwy HELLIAS i MANITOU. Przez te 20 lat sporo czasu spędziłem na metalowych koncertach i festiwalach.

         Odkąd sięgam pamięcią, a mam spore luki w pamięci, to zawsze byłeś obecny w tym biznesie: WILDER, WHOREHOUSE, STHRASHNA THRASHKA ZINE, THRASHEM ALL, NOVUM VOX MORTIS, PATOLOGICUM…Czy pominąłem jeszcze jakąś inną formę Twej aktywności na scenie podziemnej?

            Tak, było kilka  innych - ale wcale mnie to nie dziwi, że o nich nie wspomniałeś. Najgłupszy to projekt ZGNIŁA MOSZNA z licealnych czasów (śmiech). Takie sprośne przyśpiewki ludystyczne w pseudo punkowym sosie. Było kilka przebojów "Polka Cwana", „Skurwysynie, Chamie", "Ballada o rudym Jacku"...
            Była jeszcze gazeta JAZGOT wydawana przez Andrzeja Mackiewicza. No i sklep muzyczny COMA w Nowej Hucie. Lecz to całkiem inne tematy.

         Czy WILDER był Twoim pierwszym zespołem? A może istniał wcześniej jakiś twór, w którym maczałeś palce, albo raczej struny głosowe, o ile to kurde możliwe?

            Nie, wcześniej był etap dobranocki (he,he).

         Czy śpiewałeś na taśmie „Martwa Edukacja”? Dużo zagrałeś z WILDER koncertów?

            Ja bym tego śpiewaniem nie nazwał. Ale był taki incydent. Koncertów kilkanaście, z zespołu wyleciałem po koncercie w Tychach z SYMBOLIC IMMORTALITY i CATHARSIS. Kiedyś w Andrychowie graliśmy jako headliner z CHRIST AGONY i TARANIE, to był chyba najpoważniejszy gig z WILDERem.

            Niedawno spotkałem wszystkich chłopaków z WILDER,  z perkusistą Krzyśkiem jedziemy razem na wakacje (śmiech).

         A jak wspominasz czasy STHRASHNA THRASHKA ZINE? Pierwszy numer ukazał się jakoś w 1994 roku i zawierał materiały m.in. o GEISHA GONER, PASCAL, HELLIAS, TESTOR – same fajowe zespoły…

            Wymyśliłem sobie, że będę robił zina o thrash'u choć prawie nikt tej muzyki wtedy nie słuchał.. Zespoły były w większości fajne, ja byłem młody, miałem entuzjazm i zapał do tego. Masa pracy nad wpisywaniem i redakcja tekstów. Miło to wspominam, choć to już zamierzchła historia.

          „Dwójka” to już 1997 rok. Ten numer bił o głowę debiut…Czy ukazały się jakieś inne numery STHRASHNEJ? Nie masz czasem ochoty jeszcze popisać o muzyce?

            No tak - kolorowa okładka, duży format, sporo zagranicznych kapel, no i już nie tylko thrash metal. Numer 3 był prawie gotowy, miałem sporo rewelacyjnych materiałów...ale zabrakło kasy, czasu i konsekwencji. Nie myślę już w tej chwili o pisaniu czegokolwiek. Ten etap mam chyba odfajkowany w annałach i zamknięty na amen. Głównym powodem jest mój starczy wiek i chroniczny brak czasu.

         Czytasz w ogóle jakieś polskie pisma muzyczne? Jest ich kilka. Jak oceniasz ich poziom?

            No tak… "Kochane metale", to już przeszłość i spora luka w rynku prasowym...Czasem coś tam czytam, ale nie ma już praktycznie  magazynów metalowych w Polsce. Został tylko 7 GATES i  HARDROCKER. Ten pierwszy to głównie black metal, choć nie tylko i czasem coś tam poczytam. Kiedyś nawet napisałem 2 recenzje dla Zbyszka, ale czas nie pozwolił mi kontynuować tej zabawy. HARDROCKER o dziwo jest fajnym pismem, nowoczesnym i zróżnicowanym. Kibicuję Bartowi, bo udało mu się stworzyć ciekawe, niezależne pismo - nawet jeśli większość zespołów o jakich piszą, to kompletnie nie moja bajka.

            Co do zinów to sporadycznie coś mi wpada w ręce, ale nie umiem wybrać żadnych szczególnie ulubionych. Dawniej miałem na tym punkcie pierdolca - kupowałem wszystkie ziny i magazyny we wszystkich językach świata. Po dziś dzień setki z nich kurzą się u moich rodziców. Te najstarsze ukradł mi pewien kutas pod pozorem pożyczenia do skserowania - nasrać mu na grób!

         Widziałeś wiele festiwali metalowych w Europie i Polsce... Widujesz metalowców, obserwujesz ich zachowanie… Jak byś określił polskiego metalowca z dawnych czasów. Różnił się od tego dzisiejszego?

            Istotnie, nie chwaląc się całkiem sporo imprez mam na swoim koncie. Czym oni różnią się od nas ? Kurwa, sporo by wymieniać. Myślę, że tam jest mniej chojrakowania. Tam gdzie pojawiają się Polacy najczęściej są problemy. Na Brutal Assault już krążą legendy o Polakach plądrujących namioty - co roku łapią kilku złodziei z Polski. Wstyd! Dla mnie złodziejstwo obok kurestwa i bycia funkcjonariuszem np. Straży Miejskiej są tak samo haniebnymi i niegodnymi zajęciami. Ludzie piją wszędzie i wszędzie normalnie po alku ludziom odbija palma. Widziałem Niemców, którym przeszkadzało, że Polska nadal istnieje, ale to marginalne akcje i nie ma o czym wspominać. A co do próby zestawienia dawnego metalowca z dzisiejszym to też mizerne szanse, bo to kompletnie inne czasy. Wtedy nie było internetu i żeby coś zdobyć trzeba było się nagimnastykować. Jak ktoś coś zdobył to szczerze się z tego cieszył i miał zajebistą satysfakcję - młodzi tego uczucia nie zaznają nigdy. Teraz jest znacznie łatwiej, ale wszystko zmiękło i zniewieściało żeby nie powiedzieć, że stało się miałkie, bezbarwne lub wręcz pedalskie. Co nie znaczy, że pochwalam wszystko to co było kilkanaście lat temu, bo na przykład proceder "krojenia" na koncertach uważam niezmiennie za  pospolite złodziejstwo, a każdego kto to robił za zwykłego gnoja. Ale to na szczęście mroki przeszłości z pozytywów. Natomiast obserwuję teraz fenomenalne zjawisko powrotu thrash metalu i nie mogę się nadziwić, że dzieciaki jarają się takim samym graniem jak ja, kiedy byłem w ich wieku.

            Sprawdźcie sami kapelę FORTRESS: (www.myspace.com/fortresskill ) albo HEADBANGER: ( www.myspace.com/headbangerband ). Słuchając tych kapel mam wrażenie jakby czas się cofnął albo coś na jego pętli zawinęło się umieszczając tych młodych ludzi w miejscu promieniowania tych samych fluidów, które zryły beret młodemu mnie i moim rówieśnikom.

         Pytałem o WILDER… A jak długo stacjonowałeś w WHOREHOUSE? Rzeknij parę słów na ten temat…Zarejestrowałeś jakiś materiał razem z nimi?

            No tego okresu nie pamiętam najlepiej - za mało lecytyny za dużo tłuszczu i tego czego nie wolno. Wchodziłem wtedy w dorosłość (he,he). Ożeniłem się, urodziła mi się córka, studiowałem, pracowałem...Na zabawę w zespół nie było czasu, no i mnie wyjebali bo wymyślili, że będą mieli wokalistkę (he,he). Nie nagraliśmy nic razem tylko jakieś kasety z prób. Z tamtego składu został tylko Sebastian (gitara / wokal). Radzi sobie dobrze, ma taką manierę jak Phil Rind z SACRED REICH. Ja do śpiewania się nie nadaję, to pewne (śmiech).

         Niespotykanie skromny człowiek. No i PATOLOGICUM. Zupełnie inne klimaty, niż te thrashowe, z których byłeś znany. Tu mamy świetny grindowy czad. Czy zespół jeszcze istnieje?


            Tak to całkiem inny klimat. Słuchałem wówczas niemal wyłącznie grindu i brutalnego death metalu. Większość moich kolegów bardziej skłoniła się w stronę Madonny, U2, Red Hot czy w najekstremalniejszych przypadkach Queen of Stone Age. Mnie pochłonął grind, czego konsekwencją stało się  PATOLOGICUM, które powstało w milenijnym roku na koncercie CHRIST AGONY w Rzeszowie. Srodze zaprawiliśmy baniaka z Miśkiem, cały czas śpiewając na korytarzu naszą autorską interpretację "Moonlight" i dwa tygodnie później rozpoczęły się próby. Trwało to osiem lat w ciągu, których przydarzyła nam się rekordowa ilość przygód. Nigdy nie było nam łatwo. Czterech nieprzystosowanych, traktujących granie w kategorii zabawy nie mogło osiągnąć nic sensownego.

            Jednak wydaliśmy 4 płyty i zagraliśmy grubo ponad 100 koncertów. Miała być na deser wydana w Belgii pośmiertna siedmiocalówka "MIRO ŁOŁO" z materiałem z naszego ostatniego promo. Jakość była zajebista - za 7 minut muzyki zapłaciliśmy 800 zł nie licząc dojazdów i cateringu. Ale koleś, który to miał firmować chyba się gdzieś  zgubił. No cóż, podsumowując to prosie dobrze żarło, ale zdechło. Na trasie w Finlandii w 2007 Misiek oświadczył, ze ma dość i musi przestać. Kilka miesięcy później po dłuższej stagnacji dostałem maila z którego wynikało , że właśnie przestał. Ponoć poświęcił się AIKIDO i wrócił na studia - pierwsi w sporcie, pierwsi w nauce (śmiech). Tego samego maila dostał Kiszka z EPITOME i Rudolf z REINFECTION, bo ze wszystkimi trzema kapelami skończył jednym kliknięciem. Człowiek nowoczesny nie wchodzi w personalne relacje, bo szkoda na to czasu (he,he). Grać bez perkusisty się nie da, a w Rzeszowie nie ma nikogo kto by nam pasował. Nie chcieliśmy z automatem, więc koniec i kropka. PATOLOGICUM zeszło ze sceny niepokonane (he,he). Nie mieliśmy aspiracji by należeć do scenowej elity dłubaliśmy sobie po swojemu - coś wyszło, w cholerę rzeczy się nie udało, ale wszystko działo się na pełnym relaksie i bez cienia stresu. Czy było warto ? Pewnie nie, ale kogo teraz to obchodzi . Czasami jeszcze dostaje propozycje, że ktoś chce wydać nasz CD albo winyl albo kasetę - czyli komuś się podobało!

            Mnie to nawet bardzo się podobało! Jest w ogóle szansa na show PATOLOGICUM w jakimś najbliższym czasie? Kiedy ostatnio graliście na żywo?

            Ostatni koncert był na wiosnę 2008 w Rzeszowie, nawet na nim nie byłem. Gitarzyści Maciek Mec i Grzesiek Pałys czyli Pała grają w EPITOME więc wszystko zostało w rodzinie (śmiech). Niedługo będą grali w Rzeszowie i na kilka sztukach na Ukrainie, a w sierpniu w Anglii. Czasem wożę ich swoim busem na koncerty, byliśmy na kilku zabawnych eskapadach po Słowacji, Czechach, Ukrainie i Francji. Zawsze jest wesoło, a ilości trunków, które panowie są w stanie przyjąć  mogłyby wprawić w kompleksy zawodowych opojów.

         Wiosną 1987 roku, kiedy film "Tulipan" po raz pierwszy pojawił się na ekranach polskich telewizorów, wybuchł skandal. Na serial posypały się gromy. Protestowały kobiety, duża część prasy oraz księża. Mówiono, że "Tulipan" propaguje nihilizm, demoralizuje, a postacie takie jak tytułowa powinny raczej zainteresować prokuraturę… Czy rzeczywiście Twoim zdaniem Jan Monczka zasługiwał na to, aby zajął się nim pan prokurator?

            Szczerze mówiąc nie pamiętam żeby było jakieś zamieszanie związane z tym serialem. Ale pewnie dlatego, że mój mózg przypomina pewnie ser szwajcarski i składa się głównie z dziur. Chłop był generalnie przejebaną postacią. Oszust matrymonialny i złodziej - trzeba mieć coś na trwałe zjebane pod kopułą żeby wybrać taki model życia. Z drugiej strony: zdolności aktorskie i absolutna próżnia emocjonalna Tulipana były fascynujące. Zadziwiające jak taki turbo wieśniak z przeciętną nawijką i nieolśniewającą prezencją zamieszał w głowach, kroczach i portfelach tylu bab!

            Lecz zasadniczo jest mnóstwo ludzi, którzy działają bezrefleksyjnie na zasadzie tu i teraz. Bezwzględność stała się nadrzędną cnotą w świecie pieniądza. Pocieszny był  też Artur Barciś w roli agresora zwłaszcza jak przybił gwoździem nogę Monczki w białym kozaku - taki element GORE (he,he). Pod koniec podstawówki widziałem Jana Monczke na ul. Karmelickiej, jechałem tramwajem nawet udarłem się do niego: "Tulipan", na co pobłażliwie się uśmiechnął. Lubię stare filmy, bo pamiętam je z beztroskich czasów młodości. Szkoda, że teraz kręcą wyłącznie hujowe filmy. Ciekawe czemu?

         Myślę, że po śmierci JP II nic nie będzie już takie samo. Kiedy odchodzą takie autorytety, zgnilizna moralna wypełza na wierzch. Ech, w jakich czasach przyszło nam żyć he,he. Kiedy ostatnio przeczytałeś jakąś dobrą i pożyteczną książkę?

            Pożyteczną, to nigdy - same szkodliwe. Jak miałem zapalenie oskrzeli i przybiło mnie do łóżka na tydzień to przeczytałem jakąś książkę Kurta Voneguta, ale nie pamiętam tytułu. Była fajna, bo strasznie absurdalna. Chciałbym mieć więcej czasu na czytanie, bo to ewidentnie ubogaca. Ale najczęściej patrzę jak debil w "szkiełko" z piwem w dłoni. Kultura ruchomych obrazków czy raczej brak kultury wyparła słowo pisane - takie kolejne stadium ewolucji wstecznej.

         Zastanawiam się, ile serca wkładasz w swoją pracę zawodową i codzienne, „zwyczajne” życiowe czynności?

            W ogóle nie wiem co odpowiedzieć. Nie mam pieniędzy i nie rozumiem pytania, na dodatek w całej rozciągłości zgadzam się z przedmówcą. Musiałbyś zadać masę pytań pomocniczych np. czy mam tę ilość serca określić w procentach czy w formie graficznej, jakie czynności życiowe, bo na ten przykład wydalaniu oddaje się bez reszty, choć i wchłaniania nie traktuję po macoszemu. Generalizując, to przeceniłeś moją percepcję myśląc, że podołam odpowiedzi na to pytanie.

         Tacy rozmówcy to skarb. Czyż nie? Piotrze, czy świadomy jesteś, że im więcej się modlisz tym więcej możesz zdziałać jako apostoł?
         Szczerze mówiąc ta informacja jest dla mnie nowa ale przyrzekam, ze postaram się zrobić z niej dobry użytek he,he…

            Serio? Wstyd się przyznać, ale również najbledszego nie miałem o tym pojęcia. Na dodatek nie wiem czym obecnie mogliby zajmować się apostołowie?
            Jak zrobisz ten dobry użytek, to daj mi znać może kiedyś będę mógł podążyć po Twoich śladach jak na ruchomych piaskach (śmiech). Choć jestem póki co zbyt zajęty, by zajmować się procesem ewangelizacyjnym i dążeniem do świętości, zostawiam to pasjonatom i specjalistom. Z niecierpliwością czekam na postępy jakie czynisz i tempo w jakim skruszeje Twoja grzeszna duszyczka.

         O efektach napiszę niebawem  na łamach L'OSSERVATORE ROMANO - Wydanie Polskie. Zachęcam do lektury. Dziękuję Ci bardzo za wywiad. Ostatnie słowa są oczywiście Twoje…

            Wojtku,  pozwolisz, że złożę na Twe spracowane dłonie serdeczne podzięki! Za miejsce, czas, przestrzeń i cierpliwość. Wszystkich tych rzeczy mi zwykle brakuje dlatego szczerze doceniam to co dla mnie  uczyniłeś. Mam nadzieję, ze nie zanudziłem Twoich czytelników. Jeśli ktoś pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o tym ,co robię zapraszam na stronę w znaczeniu : www.defensemerch.com no i shemail w razie gdyby ktoś chciał do mnie napisać: defensemerch@gmail.com

            Ze wszystkich zakończeń wywiadów na świecie najbardziej podobał mi się finał rozmowy ze szwedzkim MERCILESS gdzie artysta poproszony o powiedzenie czegoś ekstremalnego wypowiedział sentencje "Bijcie się brzytwą po dupie to będziecie srali tak jak ja". Tym cytatem pragnę podsumować moją wypowiedź, gdyż doskonale ilustruje mój stan emocjonalny. Ściskam!

                                                                                        WOJCIECH  LIS



                                              Q U O  V A D I S [ P L ]

Jesteśmy w stanie sknurzyć się alkoholowo z każdym

            Huh! Huh! Szczecin…Tam  to się dopiero tasowali między sobą: PROSECTOR, NEDIAM, BALISTYCZNE CUKIERKI, AGGRESSIVE VILENCE, MORTUARY, MERCILESS DEATH, EGZEKUTHOR czy QUO VADIS. Może nawet znalazłby się muzyk, który grał przez chwilę w tych wszystkich kapelach, a że było ich zdecydowanie więcej, tego nie muszę przecież pisać. Na placu boju pozostało dziś jednak tak niewielu. Jest jednak QUO VADIS! Nie będę pisał ich historii, bo ona na szczęście cały czas się pisze. Na pytania odpowiadał Tomasz Skaya.

Wojtas: W 1993 roku nagraliście LP Politics. Chcę nawiązać do tytułu tej płyty i aktualnej sytuacji politycznej w Polsce. Czy w naszym polskim piekle politycznym jest coś jeszcze, co może Cię zaskoczyć?

Skaya: Moja ocena sceny politycznej jest cały czas podobna: nieważne, która strona u koryta - wszyscy obiecują to samo i wszyscy w mniej lub bardziej skandaliczny sposób potem kładą laskę na swoje obietnice. Nie oglądam telewizji, bo mnie to wkurwia, śmieszy, żenuje, rozczarowuje i przyprawia o niesmak wielki.

Co do polityków to mają wszyscy taki potencjał, że zapewne zaskoczą nas jeszcze wielokrotnie, bo normalny człowiek nie jest w stanie dopuścić myśli o takich syfach jakie wyczyniają nieroby ze świecznika.

W: Możesz podać kilka nazw zespołów, które w zamierzchłych czasach wywarły na Tobie mega wrażenie?

S: Oczywiście. BLACK SABBATH był zupełnie na początku i od tego się zaczęło. Płyta nosiła tytuł „Mob Rules”, no i pamiętam, że sponiewierała mnie doszczętnie.

Potem były SAXON „Power and the glory”, JUDAS PRIEST „Defenders of the faith” Po dinozaurach przyszła kolej na całą niemiecką falę typu KREATOR, DESTRUCTION, SODOM, HELLOWEEN itp. I amerykańską jak SLAYER, EXODU, OVER KILL.

W: Jak to było z tym BLACK SABBATH? Dzięki komu zainteresowałeś się muzyką? Może rodzice? No właśnie… Jak Twoim rodzice podchodzą do tego, co robisz w QUO VADIS ? 

S: Kuzynka pierwsza mi zapodała BLACK SABBATH jak byłem mały.

Mój tata czyli „Duży Skaya” sam całe życie był klezmerem, grał po knajpach, weselach itp. więc moją drogę przyjął z dumą. Przecież dograł akordeon w paru naszych utworach.

W: A jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy ? W którym to było roku?

S: O kurna, to była BUDKA SUFLERA i miałem wtedy chyba z 11 lat.

W: Jakie było wówczas środowisko metalowe w Szczecinie ? To pewnie dla Ciebie temat rzeka...Mieliście przecież masę kapel m.in. MERCILESS DEATH, EGZEKUTHOR, MORTUARY czy CONFIDENT. Byli promotorzy kapel jak Steve czy Janusz Merz. Był w końcu FC Heavy Metal Attack....

S: Rzeczywiście były to wspaniałe czasy dla metalu szczecińskiego, co drugi młody człowiek miał długie pióra, katanę lub skórę, oficerki. Na koncerty przychodziło po kilkaset osób. Co tam koncerty! Ja pamiętam jak były pokazy video i biletowana impreza. Wszyscy siadali grzecznie i po raz setny oglądali video SLAYER /VENOM/ EXODUS - nawet piwa nie sprzedawali wtedy… Masz rację, to byłby temat rzeka… Przetrwali Ci, którzy mieli najwięcej samozaparcia.

W: Czy przed QUO VADIS grałeś gdzieś wcześniej?

S: Grałem jako siódmoklasista w nowofalowym zespole THE NATURAT, który podczas jednego z przeglądów musiał zmienić nazwę na MISS NATURA, bo organizatorom nie przypadła do gustu poprzednia nazwa.

W: A w jakich okolicznościach powstał QUO VADIS? Kto zaproponował Ci granie w tej kapeli? Z tego co wiem grałeś już od 1986 roku, ale powstanie kapeli datujecie na 1988 rok...

S: Inicjatorem i założycielem był Mariusz „Bączek” Bączkiewicz. Wcześniej grał on w kapeli SAG (bardzo dobrej zresztą) i właśnie zaproponował mi „małolatowi” granie na basie. Miałem wtedy 15 lat !!! Skład ogólnie się docierał i jak pozyskaliśmy Wojtka Słabickiego (perkusja), odszedł Piotr „Picu” Zimny (wokal), który wyjechał do USA. Wypadło, że mam drzeć ryj i tak zostało. U Wojtka w domu w piwnicy postanowiliśmy zrobić salę prób, jego rodzice zgodzili się i wyklejaliśmy wytłoczkami od jajek ściany itp.

Pierwsza próba odbyła się na sylwestrowego kaca 1 stycznia 1988 roku. Dlatego tak datujemy oficjalne powstanie QUO VADIS !!!

W: Powiedz, kto był  autorem nazwy zespołu? A przede wszystkim , kto wymyślił to extra logo, które moim zdanie jest jednym z najlepszych logosów polskich bandów jakie widziałem na oczy? I które macie do dziś!

S: Bączek zaproponował nazwę, którą jednomyślnie przyjęliśmy, a logosa skomponował nasz korespondencyjny kolega „Korek” vel „Ogmios” z Jawora. Ja również podzielam zdanie, że logo genialne!!!

W: Krojenia na koncertach… Szczecin miał wtedy mocną ekipę kozaków. Pamiętasz może jakąś szczególną zadymę?

S: Ja byłem zawsze grzeczny, więc unikałem sytuacji, żeby jeździć z krojącymi ekipami. Po pierwsze mnie to nie pociągało, a po drugie wtedy dużo graliśmy w Polsce koncertów i głupio byłoby potem dostawać wpierdol w każdej miejscowości, bo ktoś miałby uraz do mnie.

W: Jakie polskie zespoły z tamtych czasów utkwiły Ci szczególnie, jeśli chodzi o dobrych kompanów do wypitki?

S: Z tamtych czasów, tak na gorąco na myśl przychodzą mi MAGNUS i PSYCHOTRON. Z nimi uścierwialiśmy się naprawdę wiele razy. Ale z nowszych czasów nawiązaliśmy alkoholowe więzi z CORRUPTION, MESS AGE, UNNAMED, gdzie graliśmy fajną traskę, po której pozostali kazali nam zmienić nazwę na QUO VÓDIS.

Oczywiście jesteśmy w stanie „sknurzyć” się alkoholowo z każdym. ( He,he... Piękna deklaracja! Ludzie, brawa dla tego Pana!!!  – dop. Wojtas)

Często gramy wspólne koncerty z zespołem FEAR, gdzie gra mój brat cioteczny -- na basie i śpiewa oraz nasz perkusista Seba Borel. Z nimi tworzymy dobrą ekipę !

W: A czy masz kontakt z kolegami ze starego składu?

S: Ogólnie wszyscy jesteśmy bardzo zalatani, więc spotykamy się rzadko, ale jest między nami O.K!

W: Wasze demo Monofobia usłyszałem po raz pierwszy i mam nagrane do dziś (!) z Muzyki Młodych. Jak wspominasz te audycję? Czy nie wydajecie się , że za komuny było więcej metalu w Polskim Radiu niż teraz?

S: Monofobia… Cieszę się !!! Mam swoją teorię na temat dlaczego wtedy było tak, a teraz jest siak ! Jest mało metalu, ogólnie ostrego grania, bo wyhodowane zostało pokolenie MTV, VIVY, McDonalda. Jedynie najbardziej twarde jednostki są w stanie oprzeć się skomasowanemu atakowi papki, komercji, medialnego prania mózgu.

Dzieciaki od najmłodszego szczute są pajacem czy klownem z Mc Donalda, z telewizora „britnejami spirsami”, „bojsbendami” „tokiohotelami” nad tym wszystkim czuwają nie spontaniczni zapaleńcy, tylko zimno kalkulujący PSYCHOLOGOWIE. Ludzie znający się na wszelakich technikach manipulacyjnych, sugestywnych gdzie najmłodsi to są takie myszy, które hoduje się na kupujących w przyszłości wszystkie sztucznie z premedytacją wytworzone produkty typu „britnej” czy „barbi”. Czyli jedno się znudzi, to w następnym sezonie produkowane są nowe przez tych samych ludzi, tylko  z inną etykietką.

Muzyka Młodych.... Leciałem ze szkoły żeby o chyba 15:10 nastawić Kasprzaka na nagrywanie. Zaczynało się RUNNING WILD…Ech…

W: Hm... Piękne czasy. W tej właśnie Muzyce Młodych demo Monofobia zaprezentował Janusz Merz, który pomagał Wam w promocji na początku istnienia grupy. Wiesz co u niego? Pracuje może gdzieś w mediach i promuje metal, czy raczej wiedzie spokojne życie? 

S: Wiedzie raczej spokojne życie nie widziałem go pewnie z ponad 10 lat.

W: Kiedyś sporo koncertów w Szczecinie odbywało się w Klubie Slowianin czy Kontrasty? Czy te lokale przetrwały? Pytam, bo ostatnio mój kolega ze Szczecina - Maciek Tracz napisał mi, że upadł szczeciński sklep Rock Box...Czy to prawda?

S: Słowianin i Kontrasty mają się oczywiście świetnie i to głównie tu odbywają się koncerty choć jest i Hormon. Rock Box upadł…Ale wstyd, nawet nie wiedziałem.

W: MONofobia - genialny materiał, którego tytuł świadczy o problemie jaki stanowiło wtedy dla młodych ludzi Ludowe Wojsko Polskie. Uporałeś się z tym? Czy byłeś w syfie?

S: Z pierwotnego składu nikt nie skalał się włożeniem munduru !!! Szopki na komisji, próby samobójstwa, wariatkowo, ponowne komisje! Wszyscy wywinęliśmy się od tego „zaszczytnego” obowiązku. Ja już miałem ich jako wzór, więc udało mi się zakończyć na komisji z A3 jako „narkoman”, natomiast Bączek i Wojtek musieli wcześniej naprawdę grubo zagrywać!!!

W: Mam Wasz pierwszy winylowy krążek zamówiony jeszcze w FC u Tomka Jańczaka. Chciałbym Cię spytać jaki jest Twój stosunek do tych magicznych czarnych krążków? Zgodziłbyś się na wydanie materiału z MONofobii na czarnym analogu?

S: Jeżeli ktokolwiek chciałby to zrobić, to zapraszam!!! Stosunek mam szczerze mówiąc obojętny, natomiast sam znam ludzi, którzy kochają czarne krążki i kolekcjonują je więc szacuneczek dla nich: Ścierewko, Ziuta, Bodzio M. !!!

W: Czy Kora Jackowska słyszała kiedykolwiek Waszą wersję  Kocham Cię kochanie moje?

S: Tak, oczywiście! Jak miała być reedycja naszej pierwszej płycie na CD wydana przez Dywizję KOT, to Dywizja zwróciła się oficjalnie do MAANAMU o wyrażenie zgody na umieszczenie tego numeru. Na co oni ponoć powiedzieli, że jasne – zwłaszcza, że prawie 20 lat wykorzystujecie nasz utwór, ale w ramach ciekawostki przyjęli to naprawdę fajnie.

Dowiedziałem się, że kiedyś w Rozgłośni Harcerskiej tradycją było, że o 6.00 rano leciała na dobudzenie nasza wersja „Kocham Cię kochanie moje” MAANAMU.

W: Skoro mowa o damach polskiej muzyki rozrywkowej…. Mira Kubasińska. Jak doszło do Waszej współpracy? Ponoć wystąpiła z Wami także parę razy na żywca? Czy to prawda?

S: Wystąpiła z nami raz na żywca na jubileuszu AFTER BLUES, ale utwór Wielki Ogień z nią w roli głównej to była naprawdę luta !!! Poznaliśmy ją dzięki AFEROM. Byliśmy na ich wspólnym koncercie w radio szczecińskim i tam usłyszeliśmy Wielki Ogień i krótko mówiąc - „osraliśmy się w zbroje” i postanowiliśmy zrobić ten numer!!!

W: I bardzo fajnie Wam to wyszło. Swego czasu w Na Przełaj zamieszczony został Wasz plakat z żołnierzem w tle. To było przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Zawsze się zastanawiałem czy nie próbowaliście kolesia jakoś rozweselić albo poczęstować chociaż winem? Wy na fotce jesteście tacy zadowoleni, a on chłopisko taki poważny he,he...

S: Było nam go szkoda więc jeszcze na koniec go przeprosiliśmy, a on tak półgębkiem wyszeptał: „nie my sprywy” he,he.

W: No jasne! Stał się sławny za Waszą sprawą!

QUO VADIS nagrał swego czasu utwór do filmu Bogusława Lindy - Sezon na leszcza. Czy to była Wasza jedyna przygoda z filmem? Czy może macie coś jeszcze na koncie, albo jest coś w planach?

S: Na razie niestety jedyna, ale bardzo chcielibyśmy to zmienić.

W: Zagraliście masę koncertów m.in. Metalmania czy w Jarocin. Który wspominasz szczególnie? Ponoć w czasie koncertów w USA był niezły klimat. Ludzie niemal chcieli całować Wam buty, które stąpały po polskiej ziemi...

S: Może bez przesady, ale było naprawdę super. Byliśmy „atrakcją towarzyską”. Było tak wiele koncertów, że nie da się wybrać tego jednego jedynego, bo każdy niósł ze sobą coś fajnego i oryginalnego za co warto go pamiętać !

Z oryginalniejszych, to graliśmy na stadionie po meczu Pogoni Szczecin kiedy to Pogoń awansowała do pierwszej ligi. Wtedy był super klimat na meczach i jak wiara z trybun zeszła na murawę, my zagraliśmy te Pogoniowe przyśpiewki, to ludzie zaczęli kręcić szalikami. To był taki czad, że aż zapierało dech jak 15 tysięcy ludzi stworzyło ruchome, morze falujących szalików.

W: Nagraliście chyba utwór, który wziął udział w ogólnopolskim konkursie Hit na Mundial. Jak sadzę jesteś fascynatem piłki kopanej. Ciekaw jestem jak oceniasz aktualną sytuację w Pogoni Szczecin? Chyba nie wielu tam obecnie w składzie rodzimych mieszkańców Szczecina?

S: Rodzimych mieszkańców Szczecina??? Tam jest nie wielu Polaków, a co dopiero mówić o Szczeciniakach. (Wiem. Brazylia rządzi! – dop. Wojtas).  Teraz poprawił się WSPÓŁCZYNNIK SZCZECINIAKÓW W POGONI SZCZECIN, bo wrócił Majdan. Nie jestem jakimś fascynatem, bywam na meczach. W końcu kiedyś byłem wice Dyrektorem klubu he,he.

W: Szczecin to miasto , które wydało na świat dużo różnych zajebistych stylistycznie zespołów. M.in DUM DUM, ANALOGS, GRÓPE YMADŁO, KOLABORANTÓW, Was czy MORTUARY. Jaki jest Twój stosunek do tego miasta? Chyba jesteś ze Szczecinem mocno związany? Czy mógłbyś się przeprowadzić do innego miasta i nadal grać w QUO VADIS?

S: W QUO VADIS grać oczywiście, ale za bardzo nie miałbym ochoty się przeprowadzać ze Szczecina, co nie oznacza, że gdybym był do tego zmuszony to bym tego nie zrobił…Takie czasy…Ale w QUO zawsze.

W: A propos. W 1998 roku odbyły się uroczyste obchody 10-lecia zespołu, na którym byli obecni przedstawiciele władz miasta Szczecina. Czy był wtedy Bartłomiej Sochański ówczesny prezydent Szczecina? Jak wspominasz te imprezkę? Co wtedy otrzymaliście?

S: Samego prezydenta nie było, ale dostaliśmy list gratulacyjny bla...bla. Jak lecieliśmy do USA to mieliśmy audiencję u Prezydenta Pana Runowicza i nawet zdjęcia potem w gazetach były.

W: No proszę...

Uran i Po wydaliście własnym sumptem. Conquer Records wydał tymczasem Wasz LP Król. Czy dla nich także wydacie nowy materiał? Jesteś zadowolony ze współpracy z Conquer Records?

S: Niezupełnie!!! Uran wydał Silverton,  „Po” wydał Rock’n’roller Records. Co do Conquer Record to zdaje się, że wyczerpała się formuła współpracy.

W: Możesz w paru słowach powiedzieć jaki będzie LP pt. Babel? Skąd taki właśnie tytuł?

S: Babel – bo jest w różnych językach, po polsku, angielsku, łacinie.

Wiem, że za każdym razem gada się to samo: najlepsza, najdojrzalsza, najlepiej brzmi bla... bla... Więc powiem, że BABEL to płyta: najlepsza, najdojrzalsza, najlepiej brzmi bla...bla... Polecam naprawdę. Gram już na tyle długo, że nie podpalam się jakoś niezdrowo. Poza tym dość długo nad nią pracowaliśmy, więc mam już taki stonowany stosunek i uważam, że jest GIT !

W: To dobrze. Rozmawiamy, gdy mija 20 rocznica śmierci Cliffa Burtona z METALLICY. Graliście na zlocie tego zespołu. Które płyty METALLICY są Ci szczególnie bliskie?

S: Pierwsze trzy!!! Sentyment, młodość ! Potem Czarna – muza i brzmienie, a w zasadzie brzmienie i muza wytyczyły nowy rozdział brzmieniowy w metalu!

W: Grasz 18 lat w QUO VADIS. To szmat czasu. Czym dla Ciebie jest ten zespół? Czego mogę Ci życzyć?

S: Życzyć kolejnych, co najmniej osiemnastu, no i żeby uzębienie nie wypadło, żebym głupio na scenie nie wyglądał !!!

    

                                                                      WOJCIECH LIS 

                                                                                                                                                              

Wojciech Lis razem z Tomaszem Godlewskim, są autorami książki pt. „Jaskinia hałasu”. Publikacja ta to pierwsze w Polsce, obszerne ujęcie historii tworzenia się polskiego metalowego undergroundu. Na potrzeby książki przepytano większość głównych animatorów tej sceny, z czego powstał autentyczny i wielobarwny obraz widziany przez pryzmat wrażeń i wspomnień jego twórców i uczestników. Książka cały czas jest do kupienia w Wydawnictwie Kagra: http://www.kagra.com.pl/?p=productsList&page=2

           R E D E M P T O R  [ P L ]


  „Redemptor to... zespół, w który wkładam całe swoje serce i z którym wiążę spore nadzieje. Przyszłość... to wielka niewiadoma. Credo... Każdy człowiek rodzi się po to, żeby coś stworzyć, a to czy zrobi coś wielkiego czy pogrąży sam siebie zależy tylko od jego podejścia i pracy, którą włoży w kreowanie tworów swojego życia” - Łukasz Sputowski (wokal, gitara).


    Z zespołem Redemptor miałem do czynienia już dawno temu, przy okazji ich demo z 2003 roku. Wtedy niespecjalnie mnie zachwycili. Teraz sytuacja się diametralnie zmieniła, bo to co zaserwowali na najnowszym krążku dosłownie zgina kolana…



Witam ekipę Redemptor, bardzo się cieszę, że w końcu doszła do skutku nasza rozmowa…
Cześć z tej strony Łukasz. I ja ciebie serdecznie witam ...


Słuchajcie całe te zamieszanie wokół was powstało z racji albumu "None Pointless Balance", dzięki któremu wasze notowania skoczyły wysoko do góry - podejrzewaliście, że tak się zagotuje? Jesteście przecież młodymi ludźmi, a sporo zamieszaliście…
Dzięki wielkie za miłe słowo:) Miło jest słyszeć że ktoś docenia naszą ciężką pracę...
Ale wracając do twojego pytania, istotnie całe te "zamieszanie" kręci się wokół naszego nowego materiału, który to w marcu tego roku nagraliśmy w białostockim studio Hertz pod okiem braci Wiesławskich. Nie będę ukrywał, że od samego początku, kiedy to powstawał materiał na "None..." jednym z naszych głównych celów było troszkę namieszać na lekko skostniałym ostatnio death metalowym poletku. Czy nam się to uda lub udało nie jestem na razie w stanie ocenić, ale mogę cię zapewnić, że konsekwentnie dążymy do wcielenia w życie swoich celów i jak na razie mimo naprawdę wielu przeszkód, ciągłej drogi pod górkę i wiatru w oczy jedziemy jakoś na tym wózku i pniemy się powoli w górę.


Pogadajmy trochę o zapleczu tego materiału, czyli o rotacjach personalnych, jaka była droga do statecznego składu?
Ooooo stary!!! Droga do ostatecznego składu jakim może poszczycić się teraz Redemptor była prawdziwym cierniem w tyłku! Ale od początku jeśli chcesz wiedzieć... Na początku działalności Redemptor, skład zespołu liczył sześć osób. W tym też gronie pogrywaliśmy sobie jakiś czas w piwniczce i na klubowych łomżyńskich koncercikach do czasu aż nie zaczęło się "sypać". Jedni lecieli za brak talentu, drudzy za nieokazywanie jakichkolwiek chęci do pracy i rozwijania siebie pod względem technicznym, jeszcze inni całkowicie odbiegali w swoich wizjach muzycznych od tego co chcieliśmy grać my, czyli Ja i Daniel. Tak mieszaliśmy i mieszaliśmy aż w konsekwencji zostało nas dwóch hehe . Co nie oznaczało absolutnie końca naszego zespołu. Wręcz przeciwnie! Zwarci i pełni chęci do działania zmontowaliśmy automat perkusyjno-basowy i ponownie rozpoczęliśmy regularne próby, czego zwieńczeniem było nasze drugie demo "And fracture...". W między czasie poznaliśmy Eryka-pałkera który nagrał z nami "None...", ale niestety także on zmuszony był rozstać się z nami z powodu zbyt wielkiej różnicy jaka nas dzieliła, pod względem charakteru i podejścia do grania w zespole. Jak sam widzisz: istna droga przez mękę hehe.. W chwili obecnej skład Redemptor ustabilizował się i mam szczerą nadzieję, że nie przyjdzie nam znów się rozstawać gdyż jest to najmocniejszy i co ważne najbardziej zwarty skład w jakim przyszło nam grać. Stanowimy go nieodłącznie Ja i Daniel oraz Paweł nasz nowy perkusista i Jarek (Apokatastasis, Via Mistica), basista poniekąd dobrze znany w Białymstoku.


Jarek z Apokatastasis, nagrał dla was bass, nie myśleliście nad tym, aby go przekonać i zwerbować do siebie na stałe?
I w tym miejscu miła niespodzianka:) Otóż od października Jarek rozpoczyna z nami regularne próby, które tak nawiasem mówiąc będą odbywały się w Białymstoku. Grając w dwóch zespołach ciężko było mu wygospodarować czas i kasę by jeździć do Łomży i grać próby z Redemptor, ale z racji tego że grać będziemy teraz stanowczo bliżej;) Jarek zgodził się zasilić skład zespołu. Także można spodziewać się ostrej instrumentalnej gmatwaniny hehe.


Jak ma się aktualnie sytuacja waszego udziału w innych zespołach, pogrywacie w Memembris, Internal? Nie kłóci się wam czas, który poświęcacie każdemu z nich?
Jeśli o mnie chodzi w tej chwili poświęcam się tylko Redemptor. Natomiast Daniel dołączył ostatnio do dość już znanego na polskim rynku krakowskiego zespołu Atrophia Red Sun, gdzie będzie łoił na gitarze. Z tego co wiem mają zamiar uderzyć jakimś mocno kombinowanym, lekko chorym materiałem także trzeba uważać żeby nam nie zmasakrowało facjat hehe. A jeśli chodzi o kapele które wymieniłeś to były to raczej chwilowe przygody z tymi zespołami. Taka pomoc w uzupełnieniu brakujących ogniw składu. W chwili obecnej nie udzielamy się już w tych zespołach, także czas jakoś znajdujemy:) Znaleźliśmy nawet w ubiegłym roku trochę czasu by powołać do życia nasz wspólny projekt death grindowy a mianowicie Rising Fetus. W ubiegłe wakacje nagraliśmy demko tego projektu i jest to najbardziej brudna, gorowa, ekstremalna łupanina jaką do tej pory nagraliśmy hehe


Z żywą perkusją zmieniła się całkowicie postać rzeczy, zespół zyskał na brzmieniu, realności, mocy, czy myślicie o nagraniu poprzednich utworów z „And fracture…”?
I tu się z tobą w pełni zgadzam! Po okresie jaki spędziliśmy na grze z automatem żywa perkusja była nam cholernie potrzebna. Wniosła powiew świeżości do naszej muzyki co odbiło się później na komponowaniu nowego materiału. Pomysły same wpadają do głowy, trzeba tylko przenieść je na gryf Na pewno odbiło się to także pozytywnym aspektem na brzmieniu koncertowym i studyjnym zespołu, jednak co żywy instrument to żywy! Automat jest dobry... kiedy nie ma kto go zastąpić:) hehe, ale gdy nadarza się okazja uzupełnienia składu o żywych muzyków którzy radzą sobie z materiałem nie ma co się zastanawiać, brać takiego za fraki i do kapeli hehe. A co do ponownego nagrania kawałków z "And fracture..." to na razie nie planujemy takiego zabiegu. Cała naszą uwagę przykuwa granie materiału z "None..." i komponowanie nowych utworów, bo takie już powoli powstają i zdradzę tak po cichu że powolutku klaruje się już zarys następnej naszej płytki...


Słuchałem wywiadu dla Metal Hammer Show (radio Białystok) w lipcu, wtedy mówiliście o poszukiwaniach basisty, jak teraz ma się sytuacja, czy krakowski basista dołączył do składu?
Nie, basista z Krakowa ostatecznie nie został członkiem zespołu, gdyż jak wcześniej nadmieniłem zostaje z nami Jarek. W chwili udzielania wywiadu do Metal Hammera nie wiedzieliśmy jeszcze jak ostatecznie wyglądać będzie sytuacja z basem, ale na szczęście wszystko się już wyjaśniło.


Odniosłem wrażenie po tym wywiadzie, że jesteście bardzo spokojnymi ludźmi, może trochę onieśmielonymi sytuacją, ale powiedzcie jak jest naprawdę. Z muzyki zionie gniew, siła, ale również duża porcja melancholii i klimatu… jakimi personami jesteście na co dzień, jaki jest wasz stosunek do rzeczywistego życia?
W rzeczy samej. Jesteśmy osobami raczej spokojnymi, ułożonymi ale i twardo stąpającymi po ziemi. Wiemy czego chcemy i dokładamy wszelkich środków by realizować swoje cele. Co nie oznacza, że jesteśmy jakimiś sztywniakami ;)hehe Humor i dobra zabawa to podstawa! Jest czas na granie i gadki o zespole, ale jest też czas na dobrą imprezę. Co do muzy to fakt, że gramy tak jak gramy wynika przede wszystkim z naszego zamiłowania do takich a nie innych dźwięków. Od razu człowiek lepiej się czuje po aplikacji paru blaścików Melancholia i klimat ... taaa ... to też jeden z ważniejszych elementów naszej muzyki. Osobiście nudzą mnie płyty, gdzie przez te czterdzieści parę minut muzyki zapieprza ciągle siekanina. Rozumiem można grać brutalnie, nawet bardzo lubię takie granie, ale nie jeśli nie ma na płycie jakichś zwolnień, riffów wpadających w ucho, porządnej rytmiki i przede wszystkim polotu. Słuchanie muzyki ma sprawiać przyjemność a nie przyprawiać o krwawienie uszu...



A jeśli chodzi o teksty, w jakim kierunku podąża myśl, przesłanie, nauka płynąca z waszej muzyki? W jakich tematach i obszarach poruszacie się na starszym i tym nowym materiale?
Nauka i przesłanie? hmm ... Wiesz ... raczej nie jesteśmy kaznodziejami i nie zamierzamy nikogo nauczać czy nawracać na dobrą czy też złą drogę (niepotrzebne skreślić ). Teksty w większości są naszymi, czasami dość głębokimi przemyśleniami na temat wielu spraw przewijających się przez nasze życie i często są dość niezrozumiałe dla osób postronnych;). Istnieje też pewna koncepcja przewijająca się przez wszystkie nasze materiały, a mianowicie kwestia dążenia do doskonałości i zachowania równowagi między brutalnością i melodią ( None Pointless Balance ). Tak więc jak sam widzisz duża część naszych tekstów mówi o samej muzyce, muzykach ją wykonujących i jest dość osobista. Jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam niech się w nie wgłębi i spróbuje wyciągnąć z nich coś z czym mógłby się utożsamić. Ale tak naprawdę nie to jest najważniejsze, najbardziej w całej tej "zabawie" liczy się muzyka. A teksty ?... teksty są tylko dodatkiem do dania głównego...


Wracając do działań zespołu, zagraliście sporo koncertów, głównie na swoim podwórku, dwa w Białymstoku oraz w Warszawie. Czy były jakieś, o których nie wiem? Jak teraz ma się sytuacja? Czy możecie powiedzieć już coś konkretnego na temat planów jesiennych?
Tak, zagraliśmy jeszcze ze dwa lata temu na festiwalu w Malborku. Była to dwu lub trzydniowa impreza na otwartym powietrzu nieopodal malborskiego zamku. Nawet fajna sprawa, głównie ze względu na klimat tego miasta i dużo darmowego piwa hehe Natomiast fakt, że graliśmy głównie na własnym podwórku wynikał zazwyczaj z tego, że wiecznie sypał nam się skład. Graliśmy na początek w Łomży by sprawdzić się na własnym terenie, zagrać dla znajomych i kiedy mieliśmy w planach następne sztuki, już poza miastem wiecznie coś się sypało ... Teraz wreszcie coś zaczyna się na poważnie kręcić i myślę, że w tym roku będzie można dużo częściej zobaczyć nas na żywo. W planach mamy już zaklepany występ na kolejnej edycji "Blackstok" i kilka innych, o których w tej chwili nie chcę jeszcze mówić gdyż nie są to pewniaki, ale pewnym jest że będzie tego znacznie więcej. Także spodziewajcie się nas na scenie w pełnym stanie personalnym i gotowych do miażdżenia głów .

Dobra skupmy się na nowym tworze… nagraliście materiał w białostockim Hertzu, z tego co słyszałem mocno się broniliście, aby nie brzmieć jak Vader… czy jesteście zadowoleni z tego co Wiesławscy wykombinowali? No i jak odmienione brzmienie odbierane jest przez waszych fanów, przecież takich już się dopracowaliście?
Fani? Nie wiem czy mamy jakichś sympatyków było by miło;) hehe. Wiem, że trochę osób zna nasz zespół i spotykamy się z wyrazami sympatii, ale nie używał bym słowa fani. Fanów mogą mieć takie giganty jak Morbid Angel. My na razie pracujemy na uznanie i przychylność słuchaczy. Co do brzmienia ... tak, jesteśmy zadowoleni z tego co udało nam się osiągnąć w studio Hertz. Płyta brzmi mocno a zarazem ma na tyle czytelną produkcję by wyłapać każdy element muzyki, nawet w najszybszych partiach. Wojtek i Sławek to profesjonaliści, wiedzą co robią w stu procentach, zawsze wiedzą jak "to ugryźć" i nie mamy zastrzeżeń co do ich pracy. Broniliśmy się nie tyle przed samym brzmieniem Vader co przed pewnym schematem, który można zaobserwować ostatnimi czasy w soundzie polskich zespołów. Mam świadomość, że brzmienie nie jest w pełni oryginalne, ale chcieliśmy mieć coś co by nas wyróżniało. Nie chcieliśmy być kolejnym zespołem kopiującym w tej kwestii poprzedników. Wydaję mi się, że jakiś pierwiastek naszych zamierzeń udało nam się w rezultacie przemycić na tę płytę. To już ocenią słuchacze. Nam samym ciężko jest podejść do sprawy z dystansem i świeżym podejściem, ale wiadomo że swoje własne twory zawsze traktuje się wyjątkowo.


Czy w kwestii wydawcy, ktoś się przestał bać i może macie jakieś konkrety?
Konkretów w tej chwili jeszcze nie mamy, ale wszystko jest na dobrej drodze i zaczynamy odczuwać jakieś zainteresowanie. Pewna firma wyraziła też chęć wydania tego materiału, ale w tej chwili nie chcę zdradzać jeszcze person, gdyż nie wiemy co z tego wyniknie. Powiem jedynie, że jest to firma zza naszej wschodniej granicy. No i rozsyłamy, rozsyłamy i ciągle rozsyłamy...


Ekspansja na zachód, wschód, świat, czy można już teraz o tym rozmawiać, poczyniliście kroki ku temu, aby wydostać się poza granice naszego kraju?
Jak najbardziej, materiał poszedł do naprawdę wielu większych i mniejszych wytwórni poza granicami naszego kraju. Ale wiadomo jak to jest z dużymi firmami. Nigdy nie masz pewności, że płyta nie przeleży kilku lat w kartonie czekając na wysłuchanie... Cóż pozostaje czekać i mieć nadzieję na pozytywne odzewy


Macie osobę, która się wami opiekuje w kwestiach promocyjnych, powiedzcie, jaką rolę i obowiązki ma Justyna. Jakie konwenanse są pomiędzy zespołem a jej osobą?
Justyna jest złotą osobą jeśli chodzi o promowanie naszej kapeli, wszelkie sprawy koncertowe i masę innych rzeczy o których my nawet nie mamy pojęcia hehe. Justyna jest dziewczyną Daniela i zarazem naszym menago. Tak prawdę mówiąc odwala za nas całą czarną robotę i chwała jej za to! W ten sposób możemy skupić się wyłącznie na graniu, podczas gdy ona załatwia nam koncerty, wciska gdzie się da i na wszelkie możliwe sposoby stara się by było o nas słychać. Odwala naprawdę kawał solidnej roboty z którą mielibyśmy dużo kłopotu gdybyśmy zajmowali się tym na własną rękę. Jeszcze trochę i będziemy musieli postawić Justynie pomnik hehe. Ale serio, to bardzo konkretna dziewczyna, wie czego chce, czego my chcemy i zawsze stara się by Redemptor istniał w świadomości ludzi słuchających takiej muzyki. Jest takim piątym członkiem zespołu, zawsze z nami i wszelkie sprawy promocyjno - organizacyjno - koncertowe należą do niej.



Mam nadzieję, że pomogę wam trochę w promowaniu waszego materiału, znaleźliście się na składance MJ Vol2, jest też ten wywiad. Ale chciałem zapytać, co właśnie sądzicie o podziemiu naszej sceny, jak oceniacie działalność takich zinów jak mój, webzinów, mniejszych wytwórni, całej rzeszy ludzi, którzy są cały czas obok zespołów i nie ma co ukrywać sporo pomagają w kontaktach pomiędzy zespołem o odbiorcami?
Każda pomoc jest naprawdę istotna i dzięki wielkie że znaleźliśmy się na łamach Metal Jeers. Szczerze ci powiem, że nigdy specjalnie nie interesowałem się podziemną prasą i webzinami. Nie dla tego że są one złe. Absolutnie! Po prostu jakoś nie miałem do nich dostępu, nie mam internetu, więc to też w pewien sposób mnie ograniczało. Dopiero niedawno tak na serio zacząłem interesować się i odkryłem naprawdę multum godnych uwagi zinów czy to papierowych czy inernetowych, ale też masę kapel z których niejedna mogłaby sporo namieszać, gdyby nasza Polska rzeczywistość nie tłamsiła ich szans na wybicie się z podziemia. Doceniam pracę twoją jak i innych osób aktywnie biorących udział w promowaniu medialnej niszy, wasze starania są cholernie potrzebne! Z tego co widzę pojawia się coraz więcej osób zainteresowanych tego typu działalnością i miejmy nadzieję, że w tym tempie rozwoju coraz więcej kapel, wytwórni i zinów zacznie wypływać na większą skalę. Może powstanie coś na miarę naszej podziemnej metropolii? Muzyka krąży wśród ludzi, rozprzestrzenia się i to jest ważne.


Jakie macie zdanie o szeroko pojmowanej scenie muzycznej w naszym kraju? Możliwości zespołów z tych obszarów muzyki, która nie jest powszechną, żyjącą obok potężnych trendów społecznych, zmieniającej się mody i zresztą samego młodego społeczeństwa?
Nie będę wypowiadał się na temat naszej rodzimej medialnej sceny muzycznej, gdyż jest na wskroś zapchana chłamem i cuchnącym gadającym ścierwem. Ale jeśli chodzi o scenę metalową to jest naprawdę nieźle, jest masa kapel, które są na prawdę wartościowe i aż miło posłuchać jak młócą. Choć ostatnio zauważyłem jakby pewien zastój, co jest niepokojące bo Polska scena rodziła zawsze ciekawe, dobre kapele, a tu od pewnego czasu jakoś nie słyszałem niczego co by mnie specjalnie zachwyciło. Rozwaliła mnie płytka Calm Hatchery, ale niestety jak do tej pory nie doczekała się wydania. A to naprawdę świetny materiał, szkoda by przepadł wśród przeciętniaków, w których lubują się ostatni polscy wydawcy. Coś niedobrego dzieje się z naszą rodzimą sceną, co prawda jeszcze nie jest tak źle, wciąż mamy czym się pochwalić, ale martwi mnie ta gloryfikacja i wypływ muzyki naprawdę miernej przez którą dobre kapele muszą gnić często całymi latami w podziemiach ... Ale cóż takie są prawa rynku, najwyraźniej nawet tak wydawało by się niekomercyjnego gatunku jakim jest metal dotknęła moda kopiowania żywcem zachodnich zespołów... Pocieszającym faktem jest to, że ta muzyka zawsze istniała i istnieć będzie bez względu na to czy akurat jest trendi czy śmendi (???) czy jak tam to komercyjne gówno jeszcze nazwać? ...
No cóż, wywiad ten poczyniłem dość późno, jakoś cały czas robota mnie od niego odciągała, mimo wszystko mam nadzieję, że przybliżyłem was i wasz zespół moim czytelnikom. Dziękuję za odpowiedzi i życzę powodzenia. Macie u mnie zawsze kawałek miejsca na łamach i pomocną dłoń gdyby coś trzeba było załatwić… Od siebie mogę wszystkich zapewnić, że warto przyjrzeć się twórczości Redemptor, bo tylko mała chwila dzieli ich od prawdziwego sukcesu… Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki.
I ja też dziękuję za pomoc i wiarę w nasze poczynania. Pozdrawiam całą białostocką i podlaską scenę, wszystkich ludzi zakochanych w mocnym pierdolnięciu i zapraszam na koncerty oraz naszą stronę internetową www.redemptor.metal.pl


                                                 ParteR - METAL  JEERS ' ZINE



                            R E Q U I E M  [ P L ]


    Słuchając dema „The Essence Of Man” od razu się rzuca w oczy, że REQUIEM wybrało muzyczną drogę którą zapoczątkował DEATH. Czemu akurat styl gry Chucka słychać u was najmocniej?
     Nie ukrywamy, że muzyka Death wywarła na nas olbrzymie wrażenie, słuchamy jej nawet teraz, po tylu latach, aczkolwiek są też inne, równie dobre, zespoły grające podobny styl. One także miały niebanalne znaczenie w procesie inspiracji przy pracy nad „The Essence Of Man”.


    Jak doszło do powstania REQUIEM? Nie mów mi tylko, że się nasłuchaliście płyt DEATH i postanowiliście założyć zespół ha, ha.
Z Łukaszem znamy się od szkoły podstawowej, to właśnie tam zaczęła się nasza fascynacja muzyką metalową i ciągle myśleliśmy o założeniu własnego zespołu. Zapisaliśmy się na naukę gry na gitarze, niestety to czego nas uczono było lekko żenujące. Nie zniechęciły nas trudne początki, po kilku latach powróciliśmy do instrumentów i sami w domowym zaciszu zaczęliśmy szkolić gitarowy warsztat. Poznaliśmy perkusistę o podobnych zainteresowaniach muzycznych i tak powstało Requiem.


Wasza muzyka pełna jest technicznych zawijasów i rozbudowanych harmonii. Nie uważasz, że przez to wasza muzyka straciła trochę na mocy? Nie sądzisz, że połamane riffy gitarowe nie pozwalają rozwinąć się perkusji, przez co w waszej muzyce brakuje ognia? Jak dziś patrzysz na numery z „The Essence Of Man”?
Nie przesadzaj, nie jest tego aż tak dużo, posłuchaj sobie np. Theory in Practice czy Extol . Numery na „The Essence Of Man” są, moim zdaniem, dobre, może teraz mamy kilka zastrzeżeń, bo jak sam zauważyłeś brakuje im mocy, ale nie jest to kwestia kompozycji tylko nagrania. Bębny są w miarę ok, ale brzmienie gitar jest strasznie suche, dlatego całość brzmi bardzo płasko. Nasz perkusista jest, tak samo jak my, zwolennikiem grania finezyjnego, nie chcemy walić wszystkiego na cztery-czwarte i jak najszybciej, bo to zupełnie mija się z celem.


Nie boicie się tego, iż kontynuowanie stylu muzycznego DEATH, może trochę zniechęcić odbiorców. Powiedzą sobie, po co nam to, skoro mamy płyty amerykanów, a żadne podróbki nie są nam potrzebne.
Nie wiem czy wiesz, że Death już nie nagrywa... he, he. Przede wszystkim nie jesteśmy kontynuacją Death, styl może mamy zbliżony, ale tworzymy własną muzę. Teraz jedyne co nas łączy to cover „Trapped in the Corner” na pierwszym demo i na koncertach zawsze zagramy jakiś ich kawałek. Oczywiście cieszymy się, że jesteśmy porównywani do tego, nie zaprzeczysz, wspaniałego zespołu, jednak powoli zaczyna nas męczyć nalepka Death.


Nagraliście już nowy materiał, powiesz mi coś więcej na ten temat?
Tak, nowy materiał jest już nagrany, trzeba zrobić jeszcze mastering, czyli trochę pracy zostało. Poprawek raczej nie będzie, może coś zmienimy w wokalach. Chcemy żeby efekt końcowy był co najmniej zadowalający, biorąc pod uwagę to, że są to nowe, trochę inne kawałki niż do tej pory.


A teraz trochę wspomnień, jak podobała się wam wizyta w Białymstoku i koncert który zagraliście?
To była dobra impreza, graliśmy z BRIGHT OPHIDIA i CLIMATE. Baliśmy się trochę o frekwencję, bo na początku nie wyglądało to imponująco, ale potem zeszli się ludzie. Ogólnie przyjęcie było bardzo dobre. Niestety musieliśmy szybko uciekać i ominęła nas imprezka po koncercie


Plany na przyszłość? Kiedy w końcu usłyszymy nowy stuff?
Przede wszystkim grać koncerty i nagrywać nowe kawałki. Materiał będzie gotowy w pierwszej połowie września. Jesteśmy otwarci na współpracę z wytwórnią czy wydawnictwem, czekamy na kontakt, odpisujemy na każdego maila. Na koniec zapraszamy na stronkę:
www.requiem.metal.pl
Pozdrawiam

                                                                                     Johny - METAL  JEERS ' ZINE

                                  R I V E R S I D E [ P L ]

      Trzeba było być „twardym”, a nie „mientkim”

Bohater tego wywiadu nie urodził się w 1946 roku w Dallas. Nie zdobył też wielkiej popularności w latach 70., za sprawą albumu Bat Out of Hell. Marvin Lee Aday, znany lepiej pod  pseudonimem Meat Loaf, raczej nie odpowie na moje pytania, ale ja także o ten wywiad nie będę specjalnie zabiegał...

Człowiek, z którym udało mi się porozmawiać, to znany w środowisku metalowym, i nie tylko - Piotr Mittloff Kozieradzki. Swego czasu jeden z filarów warszawskiej grupy HATE, a

dziś integralna część personelu stołecznego RIVERSIDE. Grupy, która nie tylko w Polsce, ale i za granicą, radzi sobie całkiem dobrze! Trzymam za nich kciuki, a teraz rozmowa...

Witam! Mam przed oczyma Magazyn Muzyczny (nr 9) z 1987 roku. Na okładce jest Fish z MARILLION, z pierwszej trasy jaką grali wtedy w Polsce. Zastanawiam się, co w Twoim wypadku było wówczas, w tych latach 80-ych pierwsze: miłość do dźwięków typu MARILLION czy do hałaśliwiej muzyki metalowej?

Witam! Byłem wówczas na dwóch koncertach z tej trasy. To po ostatniej płycie z Fishem. Wracając do tematu, w latach 80-ych to MARILLION był tym pierwszym. Gdy usłyszałem w radiu nagrania ze „Script...” - wiedziałem, że ta muzyka będzie mi towarzyszyła przez całe życie. I tak jest do dziś. Uwielbiam początkowe płyty MARILLION i podobne, progresywne tematy. „Fugazi” ich druga płyta, jest jedyną płytą, której mógłbym słuchać na okrągło. Metalu wówczas słuchałem mniej. Oczywiście, zmieniło się to dosyć szybko.

Jakie były te pierwsze, ważne dla Ciebie zespoły metalowe?

Standardowo. BLACK SABBATH, IRON  MAIDEN, SAXON i wiele podobnych. Dostęp do takich nagrań był prostszy, niż do płyt progresywnych. Więcej ich było w tzw. sklepach i przegrywalniach płyt.

W Warszawie było kilka takich miejsc, gdzie można było znaleźć coś fajnego. Giełda w Hybrydach, Skra, Helikon i kilka innych. Tylko tam była dobra muza. W każdym innym miejscu, był sam shit. W tamtych czasach w radio puszczali całe płyty, wiec oczywiście to był też „dobry sklep”, ponieważ płyty były za free. Trzeba było mieć czystą kasetę i magnetofon z radiem. Płyty, które usłyszałem w tamtych czasach są dla mnie bardzo ważne. Przeważnie takich słucham. Teraz muza nie jest w stanie tak mnie ruszyć, jak ta sprzed 10, 15 czy 20 lat.

Skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie się muzyką?

Mój ojciec mnie tym wszystkim zainteresował. Zabrał mnie na pierwszy koncert, na jakim byłem. Z biegiem lat sam się interesowałem i takie bandy jak IRON MAIDEN, to ja już mu puszczałem. LED ZEPPELIN czy BLACK SABBATH to też jego dzieło. Jestem mu za to wdzięczny.

Pamiętasz jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy ? W którym to było roku?

UFO na Warszawskim Torwarze. Był to, jeżeli się nie mylę 1976 rok, ale głowy nie dam. Coś koło tego. Miałem sześć lat i to jest moje pierwsze zetkniecie z ostrymi dźwiękami. Może jeszcze nie do końca świadome.

Na bębnach grasz już kilkanaście lat. Powiedz, kto był dla Ciebie inspiracją, gdy zaczynałeś łomotać w bębny? A kto dziś A.D 2007 jest Twoim niedoścignionym wzorcem gry na perkusji?

Wiesz, od wielu lat są to ci sami perkusiści. Po pierwsze to oczywiście Dave Lombardo ze SLAYER. Uwielbiam jego feeling. Lubię bardzo Denisa Chambersa i starego bębniarza z PORCUPINE TREE. Ian Mosley też mi się bardzo podoba. Gra z fajowym progresywnym czujem. Jeżeli chodzi o metalowe granie, to lubię Reed St. Mark z CELTIC FROST i Pete Sandovala z MORBID ANGEL.

Ciekaw jestem, jaka jest geneza Twoje pseudonimu - Mittloff?  Czy ma on coś wspólnego ze znanym wokalistą rockowym - Meat Loaf?

Do końca nie jestem pewny.

Przypominam sobie tylko, że kiedyś w latach 80-ych chłopaki z paczki z warszawskiego Bródna, znaleźli fotkę tego amerykańskiego Meat Loafa, bardzo podobnie wyglądającego do mnie. Zaczęli mnie tak nazywać i zostało. Pisownie zmieniłem na pierwszej kasecie demo HATE. Nie chciałem być z nim kojarzony, tym bardziej, że uważam, iż nie jestem do niego podobny…he,he,he,he,he.

Obok wywiadu umieszczam foto obu Panów. Można porównać he,he.

Opowiedz jak z Twojej perspektywy wyglądała metalowa Warszawa lat 80-ych? Mieliście sporo zespołów typu: ASTAT, EXORCIST, PASCAL czy TESTOR...Jak wspominasz tamte czasy?

Tak, sporo się działo w tamtych czasach na warszawskiej scenie. Zespoły, koncerty, i substytuty koncertów na które przychodziłem do Hybryd i machałem bańką do taśmy wideo i dużego telewizora. Klimat był niesamowity. Każdemu się chciało i nie każdemu chodziło wyłącznie o kasę.

Było sporo koncertów, sam organizowałem kilkanaście w klubie Park. Tzw. „Thrash Park” był w Warszawie cykliczną imprezą, którą współorganizowałem. Tak, EXORCIST był bardzo dobrym bandem. Lubiłem ich wtedy bardzo. Było kilka innych, które może w mniejszym stopniu robiły karierę w Warszawie. Pamiętam, że nawet Mariusz Kmiołek grywał w kapeli na garnkach. Jak to się nazywało, to nie pamiętam, ale widziałem ich 3 koncerty.

To był zespół HARON. Tymczasem w 1990 roku powstaje INFECTED. Kto był inicjatorem tej kapeli? Graliście pod tym szyldem jakieś koncerty? Czy grałeś w innej grupie przed INFECTED?

Nie. Ten zespół założyłem ja i Quack. Po dołączeniu Adama zmieniliśmy nazwę i zaczęliśmy przygotowywać pierwszą dymówkę HATE.

Później nastała "dekada nienawiści" czyli czas Twojej gry w HATE.  Graliście dużo koncertów m.in. przed z IMMOLATION czy TESTAMENT. Nagrałeś kilka bardzo dobrych materiałów. Ogólnie rzecz ujmując, spędziłeś w tym zespole spory kawałek swojego życia. Czy dziś, po kilku latach gry w RIVERSIDE mógłbyś wrócić do stylistyki Death Metal? Czy  uważałbyś to jednak za swój regres ?

Tu nie chodzi o regres tylko o to, co w danym momencie czuję. Nie chce grać już Death Metalu. Uważam ten styl za bardzo mało rozwojowy. W pewnym momencie zauważasz, że szybciej się już nie da tego zagrać. Po prostu wypaliłem się w tej muzyce. Było super zagrać z tymi zajebistymi bandami. TESTAMENT, IMMOLATION, i wielu innych z którymi udało się dzielić scenę.  To okres, który wspominam bardzo pozytywnie.  Teraz mogę jedynie słuchać  Death Metalu. Słucham co dzień i pewnie nie przestanę, ale nie zagram już nigdy z żadnym zespołem. Mówią - „nigdy nie mów nigdy”, ale postaram się, aby tak właśnie zostało.

Wpadł do głowy inny pomysł, pojawili się inni ludzie, z którymi mogłem coś tworzyć, więc długo nie czekałem z decyzją. Założyliśmy RIVERSIDE i jak na razie jest naprawdę super.

Jakieś czas temu w jednym z wywiadów Adam z HATE powiedział: "Mittloff odszedł, bo stracił zainteresowanie Death Metalem i przestał grać z pełnym zaangażowaniem". Czy rzeczywiście takie były powody Twego odejścia z zespołu?

Straciłem jedynie zainteresowanie do grania w tym składzie. Problemy zdrowotne i przesyt niektórymi kwestiami spowodowały odejście.

Przypomnę Ci, że po rozstaniu z HATE nagrałem jeszcze dwie płyty z DOMAIN. To też Death Metal. Oczywiście wolniejszy, można powiedzieć nawet, że inny. Tak czy inaczej był to Death Metal. Osobiście płytę DOMAIN „Gat Etemmi” uważam za szczytowe osiągnięcie w mojej karierze metalowca. Doskonała płyta…Często jej słucham.

Teraz chciałbym spytać o integralną część tego, co kiedyś działo się "pod" lub "na" koncertach czyli zadymy i "zakupy bezgotówkowe".

Cytat: "Co do młodocianej publiki, to jestem za starymi i brutalnymi metodami. Uważam, że były skuteczne i eliminowały pozerów. Dawno temu było tak, że młody i pierwszy raz będący na koncercie człowiek miał niezbyt miłe z niego wrażenia. W pociągu dostawał po ryju i na koncercie była poprawka i zapowiadało się łebkowi żeby

się więcej na koncercie nie pokazywał"  - mówił na łamach numeru 1 mojego zina Szkieletor z FUCKIN BITCH zine.

Jak sądzisz czy Szkieletor ma trochę racji w tym co mówi, czy może te metody to było tylko zwykłe chuligaństwo? Jak Ty postrzegasz tę kwestię z perspektywy czasu?

Osobiście byłem w to zamieszany. Jeździłem na pierwsze Metalmanie i koncerty w tamtych czasach:  Thrash Camp w Rogoźniku, czy Drrrama w Pruszczu Gdańskim. To były mocne czasy. Nie dało się uniknąć zadymy, krojenia czy jakiejś akcji z tym związanej. W tym miejscu muszę się zgodzić ze Szkieletorem. Takie sytuacje umacniały więzi miedzy kolesiami z ekipy, zdecydowanie scalały cały ten światek metalowy.

Jechałeś na koncert IMPERATORA czy VADERA do Pruszcza, spotykałeś się z ludźmi z innych miast, piłeś browary, dogadywałeś się lub nie i była bitka. Wiedziałeś co jest grane, jechałeś mimo to, że ktoś ci mógł dać w ryja lub zabrać kasę. Jechałeś i słuchałeś to, co kapele grały. Było zabawnie i nieraz bardzo niebezpiecznie. To jest metal, nie można było ciotować. Trzeba było być „twardym”, a nie „mientkim”. Jeżdżąc na koncerty musiałeś być pewny, że tego chcesz i to lubisz. Inaczej nie byłbyś w stanie pojechać na koncert, dostać w ryło i bawić się na całym koncercie. Nie dało się tego oszukać…Pozer spieprzał na dyskotekę po pierwszym mordobiciu.

A jak w ogóle wspominasz te czasy kiedy na koncertach odbywały się walki np. Szczecin kontra Warszawa? Czasy imprez takich jak Sthrashydło, Metal Battle czy stara Metalmania...Czy to Twoim zdaniem to było normalne, że ludzie słuchający tego samego przecież gatunku muzyki, tłuką się między sobą?

Nie było to normalne, niestety. Wtedy były inne czasy, i prawdę mówiąc nie wiem dlaczego tak było. Dziwne było to, że laliśmy się ze Szczecinem, a z Katowicami było oki. Dziwne to jakieś. Pogoń i Legia niby sztama, a tu walki. Ciężko było się połapać często, kto jest z kim.

IMPERATOR... Powiedziałeś kiedyś, że traktujesz ich jak rodzinę i, że przepili swoją szansę. Chyba wysoko cenisz ten zespół? Jakie  grupy starego polskiego podziemia są dla Ciebie ważne? A zines? Czy miałeś jakieś ulubione papierowe ziny - dziś to już niemalże gatunek na wymarciu...

Cały czas uważam, że IMPERATOR to najwybitniejszy przedstawiciel polskiej sceny z tamtych czasów. Posłuchaj ich dymówek, nie płyty, to zrozumiesz. ( Znam, znam te taśmy - Wojtas). To była muzyka na najwyższym poziomie, może jeszcze nie grana bardzo dobrze technicznie czy średnio nagrana, ale uważam ją, że była ponadczasowa.

Rodzina - oczywiście w przenośni. Często graliśmy z IMPERATOREM koncerty na początku istnienia HATE. Bardzo się wtedy zaprzyjaźniliśmy, zwłaszcza z Mefistem i Barielem. Ja i Quack często się z nimi spotykaliśmy w Łodzi na ich próbach. Wypiliśmy wtedy hektolitry wódki i piwa. Zinów było od metra, ale prócz Fucking Bitch i Burning Abyss nie pamiętam za wiele, a jeszcze ThrashEm All kserowany był, mam nawet gdzieś w domu.

Dla odmiany. Jakiej polskiej kapeli, uznawanej za kultową nie trawisz? Jest taka?

Chyba nie było takowej. Nie przepadałem za GENOSIDE czy pruszczańskim GHOST. Słabo grali, a nosili się jak niewiadomo kto. SPARAGMOS był jeszcze  dosyć upierdliwy. Poza tym było nieźle. Byłem młody i bardzo chłonny, jeżeli chodziło o muzę.

Po HATE był zespół DOMAIN. Jak współpracowało się z Pawłem Mazurem? Podoba Ci się ostatni materiał PANDEMONIUM - "The Zonei" ?

Początkowo było super. Nagraliśmy płytę, pograliśmy sporo koncertów wraz z CHRIST AGONY. Standardowo, jak w zespole. Próby, koncerty i imprezy. Po nagraniu drugiej płyty, jakoś nie udało nam się dogadać, co do dalszej współpracy z Pawłem i odszedłem.

W tym czasie powstawał RIVERSIDE i myślę, że to był główny powód opuszczenia DOMAIN. Co do płyty „The Zonei” uważam, iż nie powinna się ukazać pod szyldem PANDEMONIUM. To dosyć mocno naciągana historia, jak na tak kultową nazwę. Nie jest to PANDEMONIUM. Nie ma tego klimatu. Za bardzo skomplikowane i bez ducha PANDEMONIUM. Uważam, iż DOMAIN z płyt, gdzie grałem było bardziej w klimatach PANDEMONIUM niż obecne. Nie lubię tej nowej płyty…

Ale zapewne śledzisz to, co się dzieje na scenie metalowej.  Czy Twoja firma Apocalypse Prod. nadal prosperuje?

Niestety, nie prosperuje. Nie mam na nią zupełnie czasu. RIVERSIDE zajmuje mi go bardzo dużo... Jedynym zespołem, z którym jeszcze może coś zrobię to płocki CENTURION. Bardzo ostra odmiana Death Metalu. Blast za blastem i piekielne wokale. Niedługo nowa płyta.

Co nowego w RIVERSIDE? Czy nowego albumu można się spodziewać w tym roku?

Właśnie przygotowujemy trzeci album. Nazywać się będzie „Rape Eye Movement” i ukaże się w połowie września tego roku.

Czy dziś na koncertach RIVERSIDE zdarza Ci się zobaczyć starych kozaków, z którymi kiedyś spotykałeś się na koncertach ? Kto z Twojej perspektywy przychodzi na koncerty RIVERSIDE? Młodzi czy starzy, metalowcy czy słuchający progresywnego rocka?

Przychodzą różni ludzie. Młodzi, starzy, metalowcy i progowcy. Może są i tacy, którzy mnie znają z lat wcześniejszych, ale pewnie są w mniejszości.

Gracie z RIVERSIDE sporo koncertów poza Polską . Jak tam jesteście odbierani?

Bardzo pozytywnie. Na zachodzie jesteśmy bardziej popularni niż w Polsce. Spowodowane jest pewnie to tym, iż Mariusza teksty są po angielsku, a w naszym kraju jest problem z takimi utworami.

Oczywiście nie jest źle, nie ma co narzekać. To co jest, zupełnie nam wystarczy. Na koncertach, tak w Polsce jak i na Weście mamy komplety, więc nie ma co narzekać. Dajemy radę.

"Ja zjadłem zęby na współpracy z jakąkolwiek wytwórnią w Polsce. Grając w HATE i DOMAIN współpracowałem z wieloma i cóż, nie zawsze te wytwórnie dawały sobie radę, albo chciały dawać radę." To Twoje słowa. Jak oceniasz w związku z tym pomoc dla RIVERSIDE obecnego Waszego wydawcy - Mystic?

Jest oki. Oczywiście są problemy jak wszędzie. Tym razem jednak nie są to bardzo poważne rozbieżności. Udaje nam się to zawsze rozwiązywać. Sprzedając takie ilości płyt jesteśmy priorytetem w Mystic, wiec nie tylko nam zależy na dobrej współpracy.

Michał pewnie też jest takiego zdania. Znamy się jeszcze za czasów COC Magazine, wiec jak coś mnie „boli” - po prostu mu to mówię i załatwiamy to zazwyczaj polubownie.

Miło usłyszeć z Twoich ust: "słucham Seala, Teras For Fears, George Michaela i wielu innych popowych zespołów i wykonawców."  Czego ostatnimi czasy słuchasz w wolnej chwili?

Słucham bardzo dużo muzyki. Nie ograniczam się do metalu czy art. rocka. Dzielę muzykę na dobrą i złą, nie na metal i resztę. Lubię Seala i MORBID ANGEL. Ważna jest muzyka, nie gatunek. Nie zwracam uwagi na szufladkowanie. Słucham wszystkiego.

Zaczęliśmy od MARILLION i tak też skończymy. Kiedy zapałałeś uczuciem do tego zespołu? Wolisz MARILLION ten z Fishem czy  z Hogartem?

Zakochałem się tak naprawdę po usłyszeniu „Fugazi”. Ta płyta przypieczętowała mój los. Co do MARILLION z Fishem czy Hogartem, to dwa inne zespoły pod taką samą nazwą. Ciężko je porównać. Lubię wszystkie płyty z Fishem i większość z Hogartem.  Po prostu lubię MARILLION....

Tymczasem GENESIS zagra 21 czerwca 2007 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Bez Gabriela i Hacketta, ale zagra. Wybierasz się na ten koncert?

Tak oczywiście, ale to nie to samo. Osobiście wolałbym, aby byli tam też Hackett i oczywiście Gabriel. Takie życie, tak czy inaczej - chcę to zobaczyć.

Bardzo dziękuję za Twój czas i odpowiedzi! Ostatnie słowa są Twoje...

Do wszystkich czytelników - słuchajcie dobrej muzyki, nie ważne czy to metal czy pop. Ważna jest muzyka, nie styl. Pozdrawiam wszystkich, a Tobie dziękuję za wywiad.

                                                      WOJCIECH  LIS



                                                    S L A U G H T E R [ P L ]

Z ramienia szkoły graliśmy czasem obok dziewcząt z  chórków  w spódniczkach w grochy

Na ten wywiad przyszło mi czekać tak długo, jak na żaden inny…

Co tu kryć – SLAUGHTER i BETRAYER były i są w gronie moich faworytów ostrego grania w Polsce. Pierwsze podejście do wywiadu z Berialem miało miejsce w 1996 roku, gdy szykowałem debiut NNCh. Wtedy nic z tego nie wyszło.

Później, już za pośrednictwem Magdy Okoń, drugi raz podchodziłem do tematu – i też bez powodzenia… Na szczęście przysłowie ludowe „do trzech razy sztuka” w tym przypadku okazało się trafne. Moim rozmówcą jest nie kto inny, a Piotr Berial Kuzioła.

Witam! Tak sobie siedzę i słucham utworu Bestial Death Metal, Twojego SLAUGHTER i zastanawiam się, czym para się obecnie Berial - jeden z najlepszych metalowych basistów, jakich miała metalowa scena w Polsce?

Witam również! Hm… Chyba grubo przesadziłeś z tym "najlepszym", bo pewnie byli lepsi. Może gdyby dodać "śpiewających" i to ze wskazaniem na to drugie właśnie,  było by to może nieco bliższe prawdy - biorąc pod uwagę ówczesną rzeczywistość. Co by  nie było minęło ponad 20 lat… Pozostawmy jednak ocenę jednego i drugiego fanom.

Czym się param??? Niczym nadzwyczajnym. W chwili obecnej planuję powrót do Polski po kilkuletniej emigracji. Staram się być zawsze blisko muzyki, ale ostatnio raczej amatorsko…

Teraz zapytam o pierwsze ważne dla Ciebie, jeszcze jako młodego chłopaka – zespoły. Możesz podać jakieś nazwy?

Rozumiem, że pytasz o początki obcowania z  muzyką Hard & Heavy…

ACCEPT, RUNNING WILD, SAXON , BLACK SABBATH, LED  ZEPPELIN, BUDGIE, WHITE WOLF, JUDAS PRIEST i inni… Miałem chyba 13 lat. Tak się zaczęło. Chwilę potem KREATOR, SLAYER….

I poszło… A dzięki komu zainteresowałeś się muzyką metalową?

Dzięki dwóm wujasom, którzy byli jak kumple i są po dziś dzień. Adam i Lechu, Pozdrawiam!!! Oddani i zbudowani z mocnego uderzenia, które zaszczepili też we mnie od najmłodszych lat…

Pierwsze płyty, pierwsze chwyty gitarowe, koncerty itp… Zawsze wierzyli w moją obecność na muzycznej scenie, co jeden z nich przypomniał mi ostatnio przy małej wódce, mówiąc nieco pretensjonalnie, że "spierdoliłem sprawę", bo on jest pewien, że mogłem… Cóż, prawdopodobnie ma rację, ale trzeba żyć dalej…

Powiedz, jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy w swoim życiu?

Pierwszy poważny koncert to SAXON w Gdańsku-Oliwie w 1986 r. Niezapomniana moc i przeżycie na tamte czasy.

Ciekaw jestem jakie było wówczas, w połowie lat 80-ych środowisko metalowe w Koszalinie? Byliście Wy, PIEKIELNE WROTA, BLOODY PSYCHO…Kto jeszcze tworzył scenę w Waszym mieście i regionie?

…i to byłoby wszystko z tego, co pamiętam. Z tym, że PIEKIELNI mieli już jakiś dorobek, gdy zaczynaliśmy, a BLOODY PSYCHO , a właściwie SUPREMA, która potem przekształciła się w BLOODY PSYCHO powstała dużo później…

Założycielem SLAUGHTER był Ripper i Zdoła. Na początku zespół grał tradycyjny heavy metal, dopiero po Twoim dojściu do zespołu podkręciliście tempo, prawda? Jak wspominasz te początki zespołu?

Super. SLAUGHTER był z początku szkolnym zespołem i tam właśnie się zetknęliśmy.  Najlepsze były przeglądy młodzieżowe, gdzie z ramienia szkoły graliśmy czasem obok dziewcząt z  chórków  w spódniczkach w grochy…Nie wiedzieć czemu nigdy nas nie wyróżniono ha, ha, ha… Co do podkręcenia tempa, to poszło samo. Zespół był wreszcie kompletny i to co nastąpiło potem było kwintesencją naszych inspiracji…

Czy przed SLAUGHTER grałeś w innym zespole?

Nie… Miałem tylko teoretyczny projekt z Siwym (założycielem BLOODY PSYCH później), o wdzięcznej nazwie POSEJDON… Nie było ani składu, ani prób - nie licząc klepania w kolana czy krzesła, ale fama poszła "w miasto" i tak trafili do mnie chłopaki ze SLAUGHTER.

Kto jest autorem nazwy i logo SLAUGHTER?

Nazwa już była kiedy dołączyłem, ale logo to już mój projekt.

Były menago SLASHING DEATH - Axer mówi , że w czasach kiedy tworzyło się polskie podziemie znał tylko dwie formacje: VADER i MERCILESS DEATH. Jak było w Twoim przypadku? Jakie grupy wówczas były Ci znane?

Na pewno te, które wymieniłeś, a następnie PIEKIELNE WROTA i druzgoczący  IMPERATOR… Później EGZEKUTHOR, ARMAGEDDON, SLASHING DEATH, PANDEMONIUM… i wiele innych

A jeżeli chodzi o ziny? Które tytuły Twoim zdaniem były pionierskie w naszym kraju?

Trudne pytanie jako, że minęło 20 lat, a jestem daleko od domu, gdzie przechowuję pozostałości tamtych czasów. Ale pamiętam Eternal Torment, był chyba no 1 w tamtym czasie. Infernal Death, Holocaust, poza tym Esoteric, Mandragora, Morbid Noizz. To tyle z pamięci, sorry jeśli pominąłem jakieś znaczące tytuły, ale wiem, że było ich dużo więcej.

Utwór SLAUGHTER usłyszałem po raz pierwszy w radiowej audycji Demo Top, prowadzonej przez Filipa Łobodzińskiego. Czy dużo słuchałeś w tamtych latach radia? Jakie to były audycje?

Nie przypominam sobie zbyt wielu audycji, gdyż nie słuchałem tak naprawdę zbyt dużo radia… Pamiętam Muzykę Młodych i Metalowe Tortury.

W lutym 89 roku nagraliście klasyczne demo polskiego podziemia - Into The Darkness.

"Szybsza niż śmierć muzyka, wsparta tekstami o apokaliptycznej wizji zniszczenia, panowania ciemności , zła i nienawiści zaskakiwała wszystkich thrashers siekającym wnętrznościami tempem, doprowadzającym do wrzenia mózgi pozerów" - tak poetycko podawało Wasze bio.

A jak Ty oceniasz ten materiał z perspektywy blisko 20 (!) lat?

Pytasz o muzykę czy bio??? Ha, ha, ha. Cóż, trudno mi to teraz jakoś obiektywnie ocenić… Nie był to może szczyt techniki, ale doskonale nadrobiony nieprzeciętnymi chyba aranżacjami, żywiołowością i ogólnym wizerunkiem zespołu.

Celowo nie użyłem tutaj słowa "image", gdyż kojarzy mi się ono z czymś trochę nienaturalnym, takim tylko na pokaz czy scenę. My byliśmy tacy również poza nią. Mięliśmy po 18 -19 lat… i chyba był to kawałek dobrej roboty skoro jeszcze dzisiaj wracamy do tego tematu.

Co dziwne (chyba), spotykam wiele opinii utrzymujących supremację tego materiału nad moimi późniejszymi dokonaniami z BETRAYER. Cóż, kwestia podejścia.

Na łamach Na Przełaj w 1989 roku mówiłeś o drugiej taśmie demo SLAUGHTER, która miał zostać nagrana w studio ARP w Szczecinie na przełomie września i października 89 roku. Jak wiemy, ten materiał nie został zrealizowany. Dlaczego zostałeś wyrzucony z zespołu?

Nie lubię wracać do tego tematu…Zwykłe szczeniactwo i niedojrzałość.

Na pewnym etapie pojawiły się problemy osobiste. Przyjście do SLAUGHTER nowego bębniarza - Nasty'iego (ex PIEKIELNE WROTA), a potem tak zwanego menago, doprowadziły do pewnych podziałów i konfliktów wewnątrz zespołu.

Kiedy nie dawałem już sobie rady z korespondencją, promocją i dystrybucją -  rolą owego menago było przede wszystkim przegrywanie i rozsyłanie demówek  i jemu przekazywałem kasę przysyłaną przez fanów na ten właśnie cel. Potem okazało się, że kiedy ja spędzałem czas w domu pracując nad promocją , odpisując na listy, wywiady itp. chłopcy dobrze się bawili za te właśnie pieniądze. To mnie rozjebało. Dochodziło do spięć. Ja kontra reszta. Do tego pojawił się inny problem . Ripperowi, który był  liderem zespołu zaczęło chyba przeszkadzać, że jako frontman to ja jestem "w świetle jupiterów". Najpierw zaczął dośpiewywać drugi vocal, potem zaśpiewał cały kawałek, a następnie w świetle powyższych konfliktów stwierdził, że nadszedł jego czas.

Wiele lat temu napisałeś mi, że SLAUGHTER mógłby istnieć, a osobą, która walnie przyczyniła się do tego rozpadu grupy był niejaki Konrad Judas Malicki. Czy to prawda?

To właśnie Judas jest tym wspomnianym, wichrzycielskim menago (przez bardzo małe "m"). Był ex członkiem pierwszego składu PIEKIELNYCH WRÓT i dobrym kolesiem Nastiego. Dali radę skutecznie zniszczyć ducha i morale  SLAUGHTER.

Acha, tutaj chciałbym przeprosić wszystkich tych, którzy nie otrzymali naszego demo te blisko 20 lat temu!!!

W tamtych mrocznych czasach polskiego podziemia SLAUGHTER promowała Magda Okoń z Gliwic, która była wówczas Waszym menago? Czy masz, mimo upływu lat kontakt z Magdą?

Tak, Magda początkowo została współmenago z Malickim, by potem zająć się wszystkim osobiście. O niebo, albo piekło lepiej… Magdę widywałem co jakiś czas przez te wszystkie lata, chociaż teraz mamy tylko sporadyczny kontakt przez net. Magda, byłaś i jesteś wielka!!!

Jak dużo koncertów zagraliście ze SLAUGHTER? Pamiętasz jakiś szczególny? Mam dla Ciebie cytat Krakusa z BLOODY PSYCHO: " Jedną z pierwszych kapel jakie zobaczyłem na żywo i pamiętam do dziś był SLAUGHTER w koszalińskim amfiteatrze. Utwór "Czas Apokalipsy", na scenie wybuchy, światła bo było to już po zmroku. To była naprawdę niezła rzecz"…

Tak, ten koncert pamiętam dobrze Generacja'89…On przekonał hermetyczne w tamtym czasie środowisko metalowe w Koszalinie do SLAUGHTER. Skończyła się niepodzielna hegemonia PIEKIELNYCH WRÓT. To było coś wielkiego dla nas "małolatów" i milowy krok naprzód. Wiara oszalała, a jurorzy, jako że była to cykliczna impreza wyłaniająca muzyczny talent roku naszego regionu, postanowiła nie przyznać nagrody nikomu ze względu na "zbyt niski poziom" ha, ha, ha…

 Potem cała seria gigów… Drrrama, S'thrash'ydło, Wągrowiec i wiele innych. To był bardzo pracowity okres.

Demo Into The Darkness było rozprowadzane m.in. przez Metal Attack Promotion ze Szczecina. Orientujesz się może, w jakim nakładzie sprzedał się ten materiał?

Nie mam pojęcia…

W 1990 roku SLAUGHTER już bez Ciebie, nagrywa demo ... And Fenol For All. Później zmienia nazwę na LOVELY TYPHOID. Ty w maju 1990 roku zasilasz BETRAYER. Pamiętasz okoliczności w jakich trafiłeś do tego zespołu? I znów ostro za Twoją sprawą zostało podkręcone tempo w kapeli…

Cóż, to już nie był SLAUGHTER, a sam tytuł demówki wskazuje na to, co wtedy było najważniejsze dla chłopaków, he,he,he…Pamiętam ich występ w naszym mieście podczas którego wiara zaczęła tupać skandując: " Gdzie jest Berial??!!!". Serce rosło… Zmiana nazwy była chyba częściowo konsekwencją tego, iż wreszcie zrozumieli, że z muzyką SLAUGHTER już niewiele mieli wspólnego i pozostanie przy tej nazwie przyniesie im więcej szkody niż pożytku.

BETRAYER…Doskonale pamiętam nasze spotkanie. Pojechałem z kumplem na imprezę do Słupska, a że akurat był tam koncert -  pojawiliśmy się i tam. Pamiętam jak stałem osłupiały patrząc i słuchając BETRAYER powalony potencjałem tego zespołu. Głód grania powrócił w tej samej sekundzie i przez moment naiwnie widziałem siebie na tej scenie. Potem wylądowałem na jakiejś domowej imprezie, a oni tam byli. Niemal natychmiast okazało się, że nadajemy na tej samej fali. Znali mnie ze SLAUGHTER. Niespodziewanie sami wyszli z propozycją. To było niesamowite. I zaczęło się…

Nagrane w 91 r. w studio CCS w Warszawie demo Necronomical Exmortis okazało się rewelacyjnym materiałem. Pamiętam promocję jaka towarzyszyła wydaniu tego materiału. To był dla Was znakomity czas. Zagraliście m.in. na Death Metal Festiwal w Jastrzębiu, a propozycję podpisania kontraktu złożył Wam nawet Dziuba, prawda?

Tak, prawda. Dziuba przymierzał się do nas dwa razy.

W Jastrzębiu nie miał żadnych szans jako, że byliśmy zżyci z undergroundem. Sam pewnie pamiętasz jak patrzyło się na kapele, które próbowały się w ten sposób sprzedać i co mówiło się o Dziubińskim. To była kwestia honoru. Na dzisiejsze czasy źle pojęta. Po jakimś czasie, gdy rzeczywistość zaczęła się zmieniać i docierało do nas, że tego typu ruch  jest nieunikniony, przyszła druga nieformalna propozycja podsycona chyba świeżym rozstaniem z ówczesnym menagerem Mariuszem Kmiołkiem.

Zostaliśmy zaproszenie na jakiś duży koncert, nie pamiętam nawet co to było. Grał tam DEICIDE. Po koncercie czekaliśmy na ruch Dziuby. Poszedłem do niego po niewielką gażę za występ - myśląc, że nastąpi gadka zaczepna odnośnie ewentualnej współpracy. Nie dość, że to nie nastąpiło, przy rozliczeniu dostałem kwitek "wynagrodzenie za sprzątanie" czy coś w tym stylu. Kurwa, ja rozumiem, że uciekał od podatków, ale nie tak werbuje się kapelę. Potem nie chcieliśmy już rozmawiać.

Na koncertach, które graliście z BETRAYER poznaliście niezliczoną ilość kapel. Graliście m.in. z MESSIAH, MORBID ANGEL czy CARCASS. Z jakimi polskimi lub zachodnimi kapelami imprezowało się najfajniej? Masz zapewne masę wspomnień. Czy mógłbyś którąś przytoczyć?

Z tych zagranicznych można by dodać choćby wspomniany DEICIDE, DEATH, THERION, PROTECTOR, SAMAEL czy SINISTER, ale najmilej wspominam kolesi z CANNIBAL CORPSE, z którymi było nam dane zagrać trzy czy cztery razy. Naprawdę spoko kolesie…

Spotkaliśmy na swojej drodze większość polskich kapel tamtego okresu. Tradycyjnymi niemal były nasze burzliwe imprezy z łódzkim PANDEMONIUM. Mieliśmy nawet nazwę dla tego zjawiska… BETRAYDEMONIUM… ha, ha, ha. Po jednej z takich akcji spędziłem nawet noc na dołku razem z Żubrem. Ave Żuber!!!

Grałeś na wszystkich ważnych imprezach podziemnych w Polsce, poczynając od Sthrashydła czy Shark Attack...Jak oceniasz te wszystkie zadry i animozje pomiędzy fanami jednego gatunku muzyki? Czy Ty bądź, któryś z Twoich kolegów z zespołu został kiedyś skrojony?

Zawsze potępiałem tego typu praktyki i nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć. Cóż, świat nie jest idealny i dzieli się na ludzi i taborety - tak w skrócie…

Nie przypominam sobie, aby któryś z nas padł ofiarą tego procederu, ale kilka razy było blisko. Na szczęście zazwyczaj kończyło się poklepywaniem po plecach, przybiciem piony albo wspólnym browarem, kiedy odkrywano kim jesteśmy. Przynajmniej dla kapel mieli jakiś szacunek.

W roku 1993 VADER wydał The Ultimate Incantation. Przed nagraniem płyty grupę opuścił Jackie (1992), w jego miejsce pojawiłeś się Ty. Jak współpracowało się z Peterem? Dlaczego odszedłeś z VADER?

Bardzo miło wspominam współpracę z VADER, a z Peterem zwłaszcza… Niestety po podpisaniu kontraktu z Earache Records i kilku miesiącach przygotowań do nagrania płyty nastąpił szereg dziwnych zdarzeń. Peter z Docentem sami popłynęli do Szwecji nagrać całą płytę (prawdopodobnie z pobudek czysto ekonomicznych). Tutaj rola Kmiołka nie była bez znaczenia. Ponadto człowiek ten był też managerem BETRAYER. Okazało się, że nas okraja spychając nas na drugi tor i koncentrując się wyłącznie na sukcesie VADER.

Odszedłem, gdy dano mi do zrozumienia, iż oczekiwano ode mnie pozostawienie BETRAYER.

W 1994 roku ukazuje się znakomity materiał Calamity. BETRAYER miał chyba niezłą promocję na zachodzie, a prawa do dystrybucji Calamity nabyła wytwórnia Nuclear Blast. Kiedy ostatni raz słuchałeś Calamity? Lubisz wracać wspomnieniami do tego materiału?

Po rozpadzie zespołu nie dotykałem płyty przez dłuższy czas.

Nie wiem, coś we mnie pękło, tak jakbym chciał zapomnieć. Jakaś taka dziwna autoreakcja. Teraz od czasu do czasu wracam do tych nagrań. Wciąż wydają mi się dość świeże i próbuję wyobrazić sobie, jak BETRAYER brzmiałby dzisiaj.

W 92 r. na łamach Thrashem Em All mówiłeś : "BETRAYER jest sensem mojego życia". Po dobrym przyjęciu przez ludzi Calamity, gdy wydawało się, że w szeregach BETRAYER wszystko gra, jak w dobrze naoliwionej maszynie, zespół nieoczekiwanie zawiesił działalność. Dlaczego tak się stało?

Trochę podobnie jak w przypadku SLAUGHTER. Niedojrzałość i brak profesjonalizmu. Na ironię prowodyrem rozpadu był znowu Ripper. Już w studio podczas nagrań zakomunikował, że nie będzie grał death metal. Poświęcił po raz kolejny zespół u progu "kariery" dla osobistych, wręcz egoistycznych pobudek i planów.

Po kilku miesiącach rozstaliśmy się … lecz historia lubi się powtarzać i po jakimś czasie Ripper zrobił dokładnie to samo, co po rozpadzie SLAUGHTER, czyli własny projekt z Nasty'm na bębnach (kolesiostwo górą!!!), a Molly dał się zmanipulować i absurdalnie wkręcić na bas. Nic nie miałbym przeciwko, gdyby nie zaczęli grać pod szyldem BETRAYER… i to za moimi plecami.  Znowu się jednak nie udało i zaczęli głupczyć zmieniając ironicznie nazwę na TETMAYER czy coś tam. Aż polegli.

Czy kiedykolwiek po rozpadzie próbowałeś reaktywować BETRAYER? Czy są w ogóle jeszcze na to jakieś szanse?

Ja nie… Ale po jakimś roku przejeżdżając przez Słupsk zajrzałem do Mollego i zapytał mnie on co myślę o reaktywacji… bez Rippera. Powiedziałem "nie". Czułem się wydymany i byłem totalnie zawiedziony postawą jego i Ryja w tej sytuacji. Kwestia honoru i zaufania. Wielu ludzi pytało mnie, dlaczego sam nie kontynuowałem dzieła. Cóż… nie jestem indywidualistą. Mocno wierzyłem w siłę ducha całej grupy. Bez tego sukces by mnie nie cieszył.

To nie sztuka zebrać garść muzyków i jechać na znanej nazwie. To przecież już nie byłby ten sam zespół. Taka moja skomplikowana filozofia, na której nie koniecznie wygrałem… Reaktywacja? Niech ktoś mnie przekona, że to miałoby sens i szansę powodzenia.

Do tej pory można kupić w necie płytę BETRAYER wydaną w 2004 roku przez rodzimą Apocalypse Productions. Na krążku znajduje się materiał Necronomical Exmortis i Calamity. Czy jest to wydawnictwo legalne?

Nikt z nas niczego nie podpisywał i prawdopodobnie jeszcze wrócimy do tematu. Swojego czasu rozmawiał z nami o tej kwestii Tomek Ryłko z Polskiego Radia, ale nie dokończyliśmy.  Trochę to nie eleganckie…

Czy utrzymujesz kontakt z muzykami SLAUGHTER i BETRAYER? Alex, Nasty, Romer, Zdoła, Ripper, Ryju…Wiesz może, co u nich słychać?

Zdoły nie widziałem przez wieki, Alex i Romer do dziś się kumplują i spotykam ich raczej przypadkowo. Nasty jest gdzieś na Wyspach, ale za nim akurat nie tęsknię, Ryja też nie widziałem od lat… Molly tułał się po Polsce i świecie, miał jakieś poważne kłopoty i nie wiem czy z nich wybrnął.

Jedyną osobą, z którą utrzymuję kontakt jest Ripper, pomimo tych wszystkich głazów, które rzucił mi pod nogi, bo z drugiej strony nie wiem jak potoczyłaby się cała historia, gdybym nie spotkał go na swojej drodze. Nadal uważam, że był ponadczasowym kompozytorem i aranżatorem tamtych czasów. Teraz łączy nas temat ciężkich motocykli. Wracam zaraz do kraju i może coś jeszcze pogramy.

Co działo się z Tobą po rozpadzie BETRAYER? Grałeś gdzieś? Ponoć miałeś lokal w Koszalinie? Prawda to?

Wyjechałem z kraju w 1997roku. Ucieczka od przeszłości? Pogoń za przyszłością? Chyba jedno i drugie…

W muzyce jestem raczej amatorsko, jeśli w ogóle. Przez moment brałem udział w takim rock - metalowym projekcie w Londynie. Co do lokalu… Tak, po powrocie do kraju otworzyliśmy z kumplem "Gothic", taki rock-metal pub. Fajny klimat i zabawa. Małe koncerty, ale nie szło z tego żyć pomimo, iż był to najlepszy lokal tego profilu w naszym mieście. Na razie oddaliśmy lokal w dzierżawę i nie powiedziane, że przy sprzyjających warunkach temat nie powróci…

 A czy nie "ciągnie wilka do lasu", aby jeszcze pograć? Założyć przez ramię bass z pasem ozdobionym odwróconym krzyżem i zaśpiewać na żywca np. After Death lub Before Long You Will Die?

Wilk i las… czy można jedno od drugiego oddzielić???  Ciągnie! Pewnie, że ciągnie… Ale nie mówmy o rzeczach raczej irracjonalnych.

Powiedz jakbyś porównał starego metalowca z lat 80-ych do tego dzisiejszego? Różnią się jakoś mentalnie?

Myślę, że trochę za pewno. Tak jak cała nasza rzeczywistość.

Kiedyś wszystko miało inny wymiar i wartość i trudno to ocenić. Można by rzec, że kiedyś metalowiec musiał mieć więcej cywilnej odwagi, aby na przykład nosić długie włosy, skórę czy podarte spodnie. Walka z nauczycielami, wytykanie przez sąsiadów, zrzędzenie rodziców. Teraz nic nikogo nie dziwi, wszystko każdemu wolno. No to chyba lepiej, bo przecież jesteśmy wolni, z drugiej zaś strony walka z przeciwnościami losu jakoś jednoczyła i dawała poczucie przynależności do grupy.

A kult malowanych płócien? A zdobycie fajnej skóry, koszulki  czy jeans'ów… Nie było łatwo, ale przez to mieliśmy krojenie i temu podobne rzeczy. Nie wspomnę o sprzęcie. To była wielka, czarna dziura!!! Nawet w najlepszych czasach mojej przygody z muzyką nieosiągalne było to , co dzisiaj za śmieszne pieniądze może kupić każdy małolat i waląc w struny brzmi tak, że wydaje mu się, iż zdobywa świat… Każda epoka rządzi się swoimi prawami i nie należy tutaj szukać porównań.

Ponad 20 lat temu w jednym z zinów wymieniałeś wśród swoich ulubionych zespołów m.in. DEATH, BULLDOZER, NAPALM DEATH czy U2. A jak sytuacja wygląda obecnie? Czego słuchasz ostatnio?

Zależy… Słucham naprawdę różnej muzyki.

Ostatnio niezbyt dużo thrash, death czy black. Jeśli już,  to sięgam po którąś ze starych płyt KREATOR, SLAYER, MORBID ANGEL  czy SEPULTURA. Nowości na tym rynku prawie nie znam.  Wróciłem troszkę do korzeni i słucham więcej grunge itp… ALICE IN CHAINS, TEMPLE OF THE DOG, SOUNDGARDEN, PEARL JAM  czy CREED. Kwestia nastroju.

Ogromne dzięki za wywiad Berial! Jeśli chcesz coś dodać, to proszę…

Dzięki stary!!! To fajna sprawa, że temat wciąż powraca. Szkoda jednak, że tyle tylko nam pozostało. Wspomnienia. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy nas wspierali i przeprosić tych,  których zawiedliśmy nagłym zniknięciem. Zegar odlicza sekundy, minuty, godziny dni i lata… bezpowrotnie. Pamiętajcie, aby nie schodzić z raz obranej drogi, choćby była ciernista i kręta… Stay morbid!!!

                                                                            WOJCIECH LIS

                                                                                                                                                            
Wojciech Lis razem z Tomaszem Godlewskim, są autorami książki pt. „Jaskinia hałasu”. Publikacja ta to pierwsze w Polsce, obszerne ujęcie historii tworzenia się polskiego metalowego undergroundu. Na potrzeby książki przepytano większość głównych animatorów tej sceny, z czego powstał autentyczny i wielobarwny obraz widziany przez pryzmat wrażeń i wspomnień jego twórców i uczestników. Książka cały czas jest do kupienia w Wydawnictwie Kagra: http://www.kagra.com.pl/?p=productsList&page=2

                                                         S E V A R E D  R E C O R D S [US]

    Przy okazji wydania CD Sturmgewehr666 pod naszymi skrzydłami nawiązaliśmy wiele nowych kontaktów, zyskaliśmy wielu partnerów. Zaowocowało to rozszerzeniem oferty naszego distro, otworzyło drzwi na cały świat dla naszych własnych wydawnictw oraz oczywiście poznaniem wielu zajebistych ludzi. Jednym z tych, którzy przyczynili się do wszystkich wyżej wymienionych spraw jest Barrett i jego Sevared Records ze Stanów Zjednoczonych. Bardzo sobie chwale współpracę z tym labelem, zarówno pod względem wysokiej jakości ich produkcji, szybkiej organizacji oraz jakże miłego kontaktu z samym Barrett’em. Dlatego też chciałbym przybliżyć również naszym czytelnikom obraz działań Sevared Records.

Witam, Barrett, jak leci?! Tak sobie chwalę współpracę z tobą, że postanowiłem przedstawić ciebie i twoją wytwórnie naszym czytelnikom. Mam nadzieję, że wzbudzi to większe zainteresowanie twoimi wydawnictwami w naszym kraju oraz być może dzięki tej rozmowie wiele naszych zespołów zainteresuje się twoją działalnością, co zaowocuje kolejnymi zajebistymi wydawnictwami.
(Barrett) Po pierwsze chciałbym podziękować za ten wywiad, to bardzo zaszczytne!!! Więc zawsze kochałem polski death metal, więc kiedy zwróciłeś się do mnie w sprawie dystrybucji pełnego albumu Sturmgewehr666 to był dla mnie honor! to niezwykła rzecz, że możemy współpracować na tak dużą odległość!!! Mam nadzieję nadal z tobą współpracować w przyszłości.

Myślę, że powinniśmy zacząć od tego, aby przedstawić twoje działania, powiedz czym się dokładnie zajmujesz, jaki zakres prac wykonujesz, w jakim obszarze muzycznym się poruszasz. Czy na lokalnym rynku jesteś oficjalną formą, czy też działasz w podziemiu?
Sevared Records rozpoczęło swoją działalność w 1997, aktualnie wchodzi również na etap magazynu. Kiedyś miałem spotkanie z perkusistą Disinterment, krótko potem zapytał mnie czy nie chciałbym zostać ich menadżerem. Odpowiedziałem – tak, miał wtedy gotowy materiał, ale brak także brak pieniędzy na jego wydanie, a ja miałem wtedy akurat trochę dodatkowej kasy, więc Sevared Records powstało razem z wydaniem Disinterment’s „Endless” CD, tak właśnie wygląda historia powstania wytwórni.

Czym możesz się pochwalić, jakie nowe wydawnictwa ukazały się w ostatnim czasie, opowiedz o nich krótko – masz okazję je zareklamować, heheh!
Tak więc zrobiłem wiele reklam krążących po całym świecie, takich jak SOD Mag., Brutallica Mag., Grindethic Mag, etc... (heheh chyba Barret nie skumał o co mi chodziło w pytaniu, podeślę mu je jeszcze raz.. red.)

Dobra, przejdźmy do interesujących mnie kwestii organizacyjnych. Zacznijmy od początku, załóżmy, że jestem członkiem zespołu, podsyłam ci swój materiał muzyczny – jakie warunki, zalety decydują o twoim zainteresowaniu takim materiałem, na co zwracasz uwagę przy wyborze kapeli, którą decydujesz się wydać?
Warunki są zawsze inne, zależne od sytuacji. Ręce by mi opadły, gdyby twój band nie był heavy, brutalny a na dodatek nie miał gutturalnych wokali, to nawet mi czegoś takiego brachu nie wysyłaj! Nie chciałbym być tu stronniczy, ale takie właśnie jest Sevared Records, nieśmiertelny Brutal Death Metal i jeśli nie jesteś zespołem death metalowym to nigdy nie będziesz częścią tego labela!!

A więc dobrze, powiedzmy, że przeszedłem klasyfikacje – decydujesz się na wydanie mojego stuffu. Podejrzewam, że każdy zespół jest traktowany oddzielnie, w zależności od sytuacji, ale jak wygląda kwestia oprawy graficznej. Kto to ustala, kto projektuje, jak wygląda twoja współpracy w tym temacie?
Tak, każdy zespół ma oddzielną, inną umowę! Każdemu zespołowi jako Sevared Records daję wolny wybór co do rodzaju i artysty, który wykona im okładki do CD, to daje pewność, że każdy zespół będzie zadowolono z finalnego dzieła! To wszystko zależy od tego kto im robi grafikę, jak dobrze znają danego artystę, ale jeśli nie znają nikogo takiego to zawsze mogą im pomóc tacy artyści jak ZIG albo Tony Koehl, to zależy od rodzaju stuffu i dzieje się poza kontraktem.

OK. Teraz porozmawiajmy co ty dajesz w zamian, jakie profity otrzymuje zespół. Porozmawiajmy o promocji, reklamie, ewentualnych koncertach i twoim wsparciu w przypadku, gdy zespół pochodzi spoza USA, załóżmy, że wydajesz zespół z Polski, na jakie twoje wsparcie mogę liczyć?
Więc jeśli pytasz co Sevared Records może zaoferować to to, że są sygnowani w Sevared Rec. Dodatkowo pewien procent CD, często koszulki (jeśli są robione), światową dystrybucję, tony promocyjnych flayerów itd… Jednym z nowszych wydawnictw w Ameryce jest Amerykańska wersja nowego albumu Deception „Nails Sticking Offensive” na licencji Old Temple Rec. (świetny label). Jeśli Deception kiedykolwiek przyjedzie do USA zrobię wszystko co w mojej mocy aby pomóc im w każdej sprawie, tak jak tylko potrafię. Tak samo podchodzę do spraw innych zespołów z Sevared!

Zajrzyjmy teraz od drugiej strony, jak wyglądają możliwości od strony wydawcy. Jakie warunki panują na scenie wydawniczej w USA. Czy wydanie CD wiąże się z dużym kosztem z twojej strony? Podejrzewam, że mając tak wiele wydawnictw na koncie zdołałeś zbudować całą siatkę znajomości, które pozwalają zminimalizować koszty…?
Cały koszt zależy od samego zespołu, ale głównie dla wszystkich jest ten sam, nie ma to znaczenia! Wydaję bardzo wiele CD w tym samym studiu produkcyjnym, ale nie mam tak naprawdę jakiegoś układu, koszt zależy od projektu zespołu, który wydaję.

Wiemy więc, jak mniej więcej wygląda kwestia organizacyjna. Powiedz, jakie są szanse, że wydasz materiał zespołu z Polski, czy dużo trudniej jest prowadzić promocję i wszystkie działania, jeśli zespół pochodzi z innego kraju?
Więc, tak jak powiedziałem, nie ważne skąd zespół pochodzi ja robię zawsze dużą promocję i mocną dystrybucję itd. dla każdego zespołu z Sevared Rec. Bez znaczenia, z jakiego kraju pochodzą!

Zapytam cię teraz o poprzednie wydawnictwa. Z którego jesteś najbardziej zadowolony. Które wydawnictwo uważasz za swoje najlepsze dzieło, możemy tu rozdzielić temat na kwestię – które wydawnictwo rozeszło się w największej ilości, które wydawnictwo sprawiło ci najwięcej przyjemności i satysfakcji, które wydawnictwo było najtrudniejsze no i które było najgorsze?
Wszystkie wydawnictwa z Sevared Records są publikowane przez Evana z Deathgasm Records! On robi świetną robotę! (no nie podniecił się zbytnio przy tej odpowiedzi…red.)

Czy scena w USA jest chłonną formą, jak duży popyt jest na ten rodzaj wydawnictw?
To nigdy nie było problemem, znaleźć fanów dobrego death metalu!

Jakie wskazówki, rady mógłbyś przekazać młodym labelom? Jesteś już doświadczonym człowiekiem w tej materii, jakie pułapki czekają tych, którzy dopiero zaczynają, czego należy unikać?
Najlepszą radą, której mogę udzielić młodym startującym dopiero labelom, że musi was to kręcić, jeśli brutalny death metal jest waszą pasją trzymajcie się tego i bądźcie prawdziwi wobec sceny muzycznej!! Wypuszczajcie tylko muzykę, którą lubicie i jest blisko waszemu sercu. Wydawajcie tylko to, co naprawdę kochacie!!! Spędzicie mnóstwo czasu nad promocją zespołów, ale jeśli nie jesteście szczerzy w tym, co robicie wtedy marnujecie po prostu swój własny czas i pieniądze oraz wszystkich innych!

Powiedz mi, jak widzisz scenę Europejską, co wiesz na temat polskich wydawnictw i wytwórni, docieramy do was w jakimś stopniu?
Myślę, że europejska scena kurwa fenomenalna!!!!!!!!!!!! Tysiące chorych death metalowych fanów podróżują po tysiąc mil aby zobaczyć jakiś chory brutalny death metalowy zespół po całym świecie! ) Macie tam zajebiste kapele które działają od wielu lat I cały czas dochodzą jakieś nowe zespoły! Europejska scena miażdży scenę w USA od tak dawna jak istnieje podziemie! Od dawna słyszę, że w Europie nawet na mało znane kapele przychodzi wielu fanów i kluby są zawsze pełne, a w Stanach niestety masz wielkie gwiazdy takie jak Cannibal Corpse i nikt nie pokazuje się na koncertach podziemnych kapel, a jeśli gra Cannibal Corpse przychodzi 500-1000 osób! To jest przejebane, ludzie lubią muzykę, ale nie przychodzą na podziemne koncerty a jeśli przychodzą to chcieliby, aby grały same ich ulubione zespoły. W USA jest teraz niewiarygodnie silna podziemna scena brutal death metal i szkoda, że ludzie nie przychodzą wspierać tych zajebistych zespołów. To głównie powodem jak myślę, którym scena Europejska przewyższa tą z USA, ludzie, którzy kochają brutalny death metal przychodzą I wspierają scenę, niezależnie czy jest ona znany czy też nie!! Od bardzo dawna współpracuję z europejskimi bardzo dobrymi death metalowymi zespołami/wytwórniami goregrind/distrami!! Wyminiam tylko niektóre z nich: Nice To Eat You Rec., Grindethic, Meat 5000, Displeased, Morbid, Neurotic, Xtreem, Obscene, Bizarre Leprous, I Hate Humanity, Vermiculosis (Polska) (sup Vermi), Self Made God, Suffer Prod., to tylko nieliczne nazwy, wszystkie doskonale wspierają podziemną scenę!! Pewnego dnia chciałbym zrobić jakiś show na waszym terenie! Ludzie w USA wybredni, nie przychodzą na koncerty, gdy są na trasie undergroundowe kapele. Niektórzy ludzie przychodzą czasami tylko na większe gwiazdy na przykład jak Cannibal Corpse, Malevolent Creation, Deicide czy tym podobne… Niestety, jest bardzo wiele zespołów undergroundowych, najczęściej nazywających swą muzykę „Death Metal” ale fani i tak nie przychodzą na imprezy. Wszyscy tracą, jeśli ty sam nie wspierasz swojej lokalnej sceny death metalowej i nikt nikt nie przychodzi na lokalne koncerty, to zabija scenę w większości miejsc. Musisz po prostu wspierać swoją lokalną scenę death metal aby utrzymać ją przy życiu!

OK., dziękuję za poświecony czas, mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dynamicznie rozwijać, a twoje wydawnictwa zyskają dużą popularność w naszym kraju. Pozdrawiam i życzę powodzenia!!
ParteR, dziękuję bardzo za wywiad i za umożliwienie mi dystrybucji twojego ostatniego wydawnictwa! Mam nadzieję, że będziemy kontynuować naszą współprace w przyszłości!! Wszyscy mogą odwiedzić http://sevared.com aby sprawdzić nowe nadchodzące brutalne wydawnictwa i najtańszy Brutal Death Metal katalog w podziemiu „kup 3 CD a jeden otrzymasz za darmo!!”
Spoko brachu, mam nadzieję, że zrozumiałem o co chciałeś zapytać i że dobrze odpowiedziałem.
Stay Brutal, Barrett

                        ParteR - METAL  JEERS ' ZINE

                                                            S T I L L B O R N [ P L ]

       Zespół już rozpoznawaną gwiazdą polskiej sceny death/black metalowej.  Dopracowali się wysokiej pozycji zarówno w podziemiu jak i na oficjalnym rynku muzycznym. Mielecka grupa istnieje od 1997 roku i od tamtej pory bluźni wiernym jak tylko może, popełniając bluźniercze dzieła, 1999 demo "Mirrormaze", 2001 demo "Die In Torment 666", 2004 promo "Announcement of Forthcoming Desecration” oraz pełny album "Satanas el Grande" pod koniec 2004 roku. Potem długa cisza zapanowała w eterze, a Stillborn można było w tym czasie spotkać kroczących ścieżkami mroku po całym kraju i szerzących swoją nienawiść. Rok 2007 przyniósł kolejny akt ku wielkiemu zadowoleniu fanów "Manifiesto de Blasfemia” i właśnie tym dziełem zajmiemy się w tym wywiadzie. Zapraszamy do lektury!

Witam, bardzo się cieszę, że mogę was gościć w moich skromnych progach, od dawien dawna jestem waszym zagorzałym zwolennikiem, tym bardziej wielka jest moja radość z tej rozmowy. Ja was znam, ale niektórzy czytelnicy być może jeszcze nie, więc na początek przedstawcie się, ukażcie swe oblicze.
Killer: Witam, Killer gitara i wokal, Ikaroz to samo, ataman Tolovy bas i wokal oraz August bębny.

Nie będziemy się chyba rozwodzić nad waszymi losami, jak każda kapela mieliście problemy ze składem, brakiem czasu itd. Skupmy się na tym, co udało wam się stworzyć w chwilach kompletności waszego zespołu. Proszę, przedstaw po krótce wasze wcześniejsze dokonania, dodając krótką charakterystykę muzyki, jaką na nich zawarliście.
Killer: Death Metal, ten antychrześcijański.
Ikaroz: Skomentuję wydawnictwa, w których brałem udział. Z naszymi albumami to jak z seksem. Debiut jest raptowny, to jeden wielki wybuch. „Manifiesto de Blasfemia” to już przemyślana sprawa – zmiany tempa, wymieszane różne smaki, itp. Jak to się ładnie mówi – dojrzewamy muzycznie.

Przez te dziesięć lat istnienia zagraliście mnóstwo imprez, która najbardziej zapadła ci w pamięci, z jakimi gwiazdami przyszło wam grać? Z pewnością masz po tylu latach co opowiadać?!
Killer: Chciałbyś pewnie poznać jakieś pikantne szczegóły, pijackie wybryki, ale z zasady nie opowiadam o takich rzeczach. Graliśmy z wieloma zespołami związanymi z podziemiem, najlepiej wspominam występy z Azarath, Devilyn, Corruption, Anima Damnata, Infernal War, KSM.
Ikaroz: Mnie zapadła w pamięci „Mistyczna Noc” z Infernal War, Anima Damnata oraz Kriegsmaschine. Świetny skład, żadnych przypadkowych ludzi, niepowtarzalna atmosfera. W takich chwilach koncert zahacza o rytuał, odłączasz się i na te kilkadziesiąt minut jesteś w innej rzeczywistości.

Zatrzymując się na chwilę przy "Satanas el Grande". Minęło sporo czasu od tego jakże udanego debiutu, gdy teraz spoglądasz na tamte czasy, jak widzisz to, co wtedy reprezentowaliście swoją muzyką, wiem, ze twórcy nie lubią rozmawiać o tym co stworzyli, ale kilka słów możesz przecież powiedzieć. Jak wpłynął ten krążek na waszą świadomość, stan zespołu, jakie były emocje. Jak oceniasz promocję i działania Pagan Records odnośnie tego wydawnictwa?
Killer: Było minęło, życie gna do przodu, każde demo i płyta odzwierciedla mój aktualny stan emocjonalny. Jeśli chodzi o wytwórnię było i jest w porządku, w końcu dalej z nią współpracujemy.
Ikaroz: Zacznę od końca. Dla wielu, którzy pewnych spraw nie rozumieją. Pagan to wytwórnia, która zajmuje się podziemiem, stąd też promocja nie jest aż tak szeroko zakrojona, jak działania innych labels dotyczące kapel z polskiego mainstreamu, ale to nasz świadomy wybór. Mamy świadomość, że szczerość naszego przekazu wielu osobom jest nie na rękę, gdyż w naszym przypadku nie można zbyć wszystkiego stwierdzeniem „to tylko taka konwencja, r’n’rollowy cyrk”.
Każde nasze wydawnictwo jest jak obraz, tylko, że zamiast farb używamy dźwięków, by ukazać, co też sądzimy o tym, co nas otacza. Choć nasza muzyka ulega zmianom, mamy już swój charakterystyczny styl. Ciągle reprezentujemy rebelię, kwestionowanie wszelkich autorytetów, odrzucenie narzucanych odgórnie idei i chyba przede wszystkim oddajemy hołd wielu wielkim death i black metalu.

Zresztą nie opuściliście Tomasza, mniemam więc, że satysfakcjonuje was współpraca z jego labelem, nie ciągnęło was do kogoś innego. Jak wyglądała sytuacja przed podjęciem decyzji i ostatecznym faktem wydania was w PR?
Ikaroz: Nie opuściliśmy Tomasza, bo on szanuje to, że nie chcemy aby zespół stał się dla nas miejscem pracy, co w przypadku innych labels nie jest takie oczywiste. My się nigdzie na siłę nie pchamy, tylko ciężko pracujemy, więc na wszystko przyjdzie czas. Bardzo sobie cenimy wolność, jaką mamy – nikt nie narzuca nam w jaki sposób powinniśmy prezentować swój zespół. Cała oprawa graficzna itp. jest naszego autorstwa.

Czemu mieliście tak długą pauzę pomiędzy albumami, popełniliście chociaż jakąś składankę, trybut czy coś w tym rodzaju w tym czasie? Ja wyprzedałem wszystkie płytki, które wziąłem od Tomka i myślałem, że już nie doczekam się kolejnego stuffu? Swoją drogą muszę powiedzieć, że nie musiałem zbytnio przekonywać potencjalnych nabywców tego krążka, wystarczyło kilka pierwszych dźwięków i gęby im się od razu uśmiechały… to było coś!!
Ikaroz: Nie powiedziałbym, żeby ta pauza była szczególnie długa, choć rzeczywiście nie byliśmy przez te lata zespołem nadzwyczaj płodnym, co obecnie może ulec zmianie, gdyż w końcu mamy stały skład. Owa pauza była spowodowana głównie problemami personalnymi, gdzie w pewnej chwili okazało się, że tylko Killer był gotowy prowadzić to dalej. Spędziliśmy ze sobą sporo czasu tworząc muzykę na kontynuację drogi zaczętej „Satanas el Grande”. Bez widoków na salę prób, skład itp działaliśmy i nie poddawaliśmy się, kiedy grono znajomych ciągle się zmniejszało. W odpowiednim czasie, znalazły się osoby chętne nas wspomóc swoim talentem i kreatywnością.
Myślę, że możemy być przykładem – jeśli naprawdę ci na czymś zależy, to tak naprawdę tylko ty stoisz sobie na przeszkodzie. Wszystko zrobiliśmy sami, bez łaski, bez podlizywania się wielkim tego biznesu. Nie narzekamy na innych, gdyż nie zwykliśmy współpracować z osobami, które nie traktują poważnie tego, czym się zajmują.

Wchodzimy w erę "Manifiesto de Blasfemia”. Powiedz, w jakim składzie popełniliście ten materiał, w jakim studio, jakie emocje i sytuacje towarzyszyły podczas sesji w studio? Po tak długim okresie podeszliście do tego jakby to było pierwszy raz, czy też tego się nie zapomina jak dobrego sexu i weszliście w to jak w masło, ehheh?
Ikaroz: Materiał został zarejestrowany i zmiksowany w Kwart Studio, z Piotrem Lekkim za konsoletą. Mastering wykonaliśmy z Janem Brytem w Screw Factory. Składu chyba nie muszę wymieniać.
Mimo długiego okresu dzielącego oba albumy, proces nagrywania nie był dla nas żadnym problemem. Sesje z braćmi Wiesławskimi sporo nas nauczyły. Tym razem staraliśmy się okiełznać chaos jaki powstaje, kiedy znajdziemy się w czwórkę w jednym pomieszczeniu. Przed sesją, przygotowaliśmy wersję demo utworów i przesłaliśmy je Piotrowi, aby sobie osłuchał materiał, przygotował się mentalnie i miał czas, aby poczuć jaką atmosferę chcemy uzyskać itp. Brzmienie „Manifiesto de Blasfemia” definiuje Stillborn. Brak sterylności, poprawek, wielu ścieżek jednej głosu, niechęć do powielania gitar – żywioł, tak jak na koncercie. Muzyka tworzona przez ludzi, nie przez maszyny. Jak już wspominałem, żywiołowość została w pewien sposób przez nas okiełznana, dlatego też ustrzegliśmy się kilku błędów popełnionych przy „Satanas el Grande”. Pobyt w studio nie stanowił dla nas katorgi – to raczej kolejny etap na drodze do stworzenia albumu, z którego później możemy być kurewsko dumni.

Z pewnością przez te parę lat nabraliście doświadczenia, dorośliście. Nie przeszła wam jednak nienawiść do otaczającego nas wszystkich kłamstwa i społecznego zaślepienia. Jak to jest w waszym przypadku, żyjecie tym, ekstrema i mrok to wasze paliwo w życiu? Niektórzy, (których ja nie popieram) krzywią się na aspekt całej otoczki black metalu, image, rekwizytów, jak to mówią modnej „nienawiści” itp., wy zostaliście w klimacie, jakie jest wasze podejście do tych spraw?
Ikaroz: Temat rzeka. Jak w każdej dziedzinie życia, szeroko rozumiana większość odbiera przekazy dosyć powierzchownie, stąd owe „dorastanie” i „przechodzenie”. Ja jestem dumny z tego, że nie jestem tolerancyjny. Tolerancja i wszelka polityczna poprawność, zjawiska które charakteryzują mainstream, są dla mnie obrzydliwe. Nie ma co się nad tym rozwodzić.
Dorośliśmy, ale nie zmieniliśmy poglądów. Osoby, które nas znają, wiedzą, że Stillborn to nie jest weekendowa zabawa, żeby się wyluzować po pracy. Kwestię mody na nienawiść itp. skomentuje dosyć krótko – jest to tak samo śmieszne, jak religia katolicka, którą z reguły atakują takie osoby/zespoły. Stwarzanie pozorów może i się sprawdza marketingowo, ale na krótką metę, na co wskazują dzieje wielu zespołów, które zmieniały się jak chorągiewki, zależnie od tego, co się w danym momencie sprzedawało.

Co do waszego przesłania nie ma chyba wątpliwości, wystarczy wejść na stronę, obejrzeć grafikę na wkładkach albumów, jednak jeśli mielibyście komuś opowiedzieć o tym co chcecie przekazać to jak ujęlibyście to swoimi słowami. No i jak ma się konwenans pomiędzy tymi albumami, podążacie w tym samym konkretnym kierunku, czy też na "Manifiesto de Blasfemia” zwróciliście uwagę na jakieś szczególne kwestie?
Ikaroz: „Satanas el Grande” to podsumowanie okresu, gdzie pewne założenia satanizmu były dla nas jakimś wyznacznikiem. Na „Manifiesto de Blasfemia” chcieliśmy podkreślić, że obecnie nic nie ma dla nas znaczenia. Śmierć jest dla nas ostatecznym rozwiązaniem. Kto tego nie rozumie, to prawdopodobnie jest na etapie oszukiwania się, że jego życie ma jakiś wyższy cel itp. Jesteśmy nikim w obliczu Śmierci. „Manifiesto de Blasfemia” to również nasz manifest. Kiedy wszyscy postawili na nas krzyżyk, my działaliśmy dalej, wbrew klikom i fałszywym ludziom.
Kroczę swoją ścieżką świadom, że Śmierć jest nie tylko końcem życia, ale i początkiem niebytu. Śmierć matką wszelkiego stworzenia; początkiem i końcem każdej rzeczy i istoty. Religie są dla mnie nic nie warte. Staram się wykorzystać dany mi czas. Tylko Śmierć jest prawdziwą drogą – tego się trzymam.

Grafikę wykonał wam Holger Nitschke, postać dla mnie nieznana, jak trafiliście na jego twórczość i co zdecydowało o wykorzystaniu właśnie jego prac. Złożył wam całość oprawy graficznej, czy jedynie front cover to jego sprawka? Muszę też pochwalić sesję zdjęciową, kawał dobrej roboty!!
Ikaroz: O widzisz - zamiast współpracować z kimś zmanierowanym, dla kogo jesteśmy tylko kolejnym klientem, wybraliśmy kogoś, kto potraktuje to jako wyzwanie. Na tego sympatycznego Niemca trafiłem przez przypadek przeglądając zdjęcia na Internecie. Było to gdzieś w październiku 2006 roku. Nikomu nic nie mówiąc opracowałem wstępną wersję okładki, Killer po obejrzeniu projektu dał zielone światło. Holger nie miał wyboru. Dla każdego to nowe doświadczenie. Dla nas to coś nowego, gdyż frontem „Satanas el Grande” był cyfrowy kolaż wielu zdjęć. W tym przypadku mamy do czynienia z fotografią, która była obrabiana w dość małym stopniu. Dla Holgera, to również nowość, gdyż jest to osoba udzielająca się na scenie gotyckiej. Death metal to dla niego zupełnie inny świat.

Oprawa graficzna, podobnie jak „Satanas el Grande” jest mego autorstwa. Jak już wspominałem, doceniamy fakt, że Tomasz pozwala nam stworzyć wszystko od początku do końca, niczego nie narzucając.
Co do sesji zdjęciowej, choć była to nasza pierwsza profesjonalna sesja, uważam, że praca przebiegła dosyć szybko, aż sam fotograf był zdziwiony. Może dlatego, że nie musimy na zdjęciach udawać kogoś, kim nie jesteśmy.

A jeśli chodzi o brzmienie i pracę w studio, zmieniliście miejsce z Hertz Studio na rzecz Kwart Studio i Screw Factory Studio. Już trochę o nich słyszałem, ale jeśli mógłbyś wyjawić w czym są lepsze od HS i jak do nich trafiliście? Przecież decyzji nie podjęliście w ciemno i tym bardziej nie zmieniliście przysłowiowej „siekierki na kijek”?!
Ikaroz: Nie bawiłbym się w stwierdzenia, że któreś studio/realizator jest lepszy czy gorszy. Dla nas taki wybór był podyktowany przede wszystkim odległością. Sesja w Hertzu to dla nas wielka wyprawa. W przypadku Kwart Studio i Screw Factory, gdzie odległość nie jest problemem, mogliśmy się skupić na muzyce, na spokojnej analizie tego co nagraliśmy. Jako, że nie była to sesja od-do, mogliśmy sobie pozwolić na kilka wersji miksów jak i masteringu. Bardzo sobie cenimy współpracę z braćmi Wiesławskimi, ale chcieliśmy spróbować czegoś nowego.

Przejdźmy do zawartości albumu, jedenaście utworów, jak dla mnie totalnego piekła. Patrząc wstecz widoczny jest progres, rozwinięcie myśli rozpoczętych na poprzednim albumie – to oczywiście moje zdanie, a jak wy widzicie muzykę, którą przecież sami tworzycie. Jaki cel wam przyświecał, w którym kierunku chcieliście pójść i czy się to wam udało?
Ikaroz: Nie boję się słowa progres, brzydzę się stagnacją. Fascynuje mnie wiele, dosyć odległych od siebie, gatunków muzycznych i starałem się to wszystko zawrzeć w pisanych przeze mnie numerach na „Manifiesto de Blasfemia”.
Warto będzie rozwinąć kwestię procesu twórczego, który znacznie się różnił od „Satanas el Grande”. W przypadku debiutu, kiedy doszedłem do zespołu, większość utworów była już gotowa tzn. muzyka, teksty, aranżacje itp. Zdecydowanie najwięcej na tej płycie Killera, który dowodził resztą. „Manifiesto” to już inna bajka. Killer zmęczony sytuacją, gdzie po wydaniu debiutu wszystko się posypało, muzycznie na jakiś czas się wypalił, więc większość materiału napisałem sam. Następnie z Killerem zaczęliśmy owe szkielety utworów dopracowywać, jako, że muzycznie mimo wielu cech wspólnych, znacznie się różnimy. Już wtedy utwory nas zmiotły, ale to jeszcze nie było to. Dopiero po dokładnym zaaranżowaniu wszystkiego z Augustem i atamanem Tolovym, „Manifiesto” zaczęło nabierać kształtów. Album ten jest spójny, gdyż wszyscy byliśmy dla siebie bezlitośni i wiele riffów czy pomysłów odpadło w przedbiegach, jako zbyt sztampowe i za mało kopiące.
Cel jest oczywisty – Śmierć i destrukcja!

Można odnaleźć informację, iż mieliście specjalnych gości na tym albumie. Możesz szerzej naświetlić tą sprawę. Takie manewry nie są rzadkością, kapele często goszczą swoich znajomych na albumach, jaki wymiar ma to dla was?
Ikaroz: Nie jest to sprawa, żeby się rozwodzić. Nie jesteśmy we wszystkim najlepsi, więc postanowiliśmy, aby pewnymi partiami zajęła się odpowiednia osoba. Pisząc teksty, od razu myślałem o tym, jak nagrać wokale. Jako, że znam się już troche z Destroyerem i bardzo sobie cenię Kriegsmaschine, stwierdziłem, że musi się on znaleźć na tym albumie. Mało kto wie, ale Destroyer miał być basistą Stillborn, niestety jego obowiązki związane z wieloma zespołami, w których się udziela, nie pozwoliły nam na kontynuowanie współpracy na tym polu.

Jesteśmy kilka dni przed rozpoczęciem trasy LEGIONS OF DEATH ATTACK 2007, w którą wyruszacie wraz z Azarath i Deception. Zapowiada się niezła miazga, jakie macie oczekiwania w związku z tą wyprawą…? Jedziecie z Deception, to wasi sąsiedzi z Mielca…!
Ikaroz: Z różnych przyczyn, odpowiadam na ten wywiad po odbytych już atakach Legionów Śmierci. Okazało się, że kilka osób, bez pomocy wielkich, może zorganizować sensowną trasę w dobrych klubach, bez wielkich obsuw, bez głodzenia się itp. Organizatorami tej trasy byliśmy my sami z Deception. Jak na pierwszą trasę Stillborn, uważam, że było świetnie. Żadnych przypadkowych osób - Azarath i Deception to jak dla mnie to wyborowe towarzystwo na trasy. Świetni, konkretni ludzie, żadnego oszczędzania się. Osoby z obsługi również okazały się twarde i dały radę. Kto nie był, niech teraz nie pisze po forach, jak to wspomaga podziemie wirtualnie udając się na koncerty na youtube.

No cóż będziemy kończyć, ja dziękuję za poświęcony czas i życzę jak największego sukcesu z nowym albumem! Będę was wspierał jak tylko się da poprzez MJP i nasze distro. Udanej trasy – wlejcie siłę i zło w serca fanów, na pohybel tępocie i zaślepieniu!!!
Ikaroz: Siłę i zło? Ale my nie z tych, co chcą nauczać, ukazywać drogi, dawać odpowiedzi. Jedyne co możemy zrobić, to zasiać ziarno zwątpienia. Mówią, że każdy jest gwiazdą – bzdury, gdyż większość, jak ukazuje historia ludzkości, to otępiałe stworzenia bez własnej woli, potrzebujące istot wyższych, aby oswoić się ze swoim bezsensem i nieuchronnością Śmierci. Dzięki za wywiad.

                        ParteR - METAL  JEERS ' ZINE

                                                     S T U R M G E W E H R 6 6 6 [ P L ]

Wiem, że niecodzienna to rzecz, gdy wydawca przepytuje zespół, który sam wydaje pod swoimi skrzydłami, ale nie będzie to rozmowa mająca na celu wychwalania swoich działań. Zapraszam na rozmowę, której być może zabrakło gdzieś po drodze naszej współpracy, z drugiej strony będzie to próba obiektywnego odejścia do spraw zarówno wydawniczych jak i twórczych oraz próba samokrytyki. Z Daro rozmawiałem za pośrednictwem Internetu, ponieważ ja jestem poza granicami kraju i nasze osobiste spotkanie nie mogło dojść do skutku, zresztą tak było od samego początku.

Część Daro! Od razu na początku tej rozmowy musze cię przywołać do przysięgi, że będziesz mówił szczerze i obiektywnie, bo nie jest celem naszej rozmowy słodzenie sobie nawzajem. Ja z pewnością opierdole was tam gdzie się należy, tego samego oczekuję od ciebie w moim kierunku, jeśli coś przeskrobałem to wal śmiało! Podnieś prawicę – obiecaj!! Uwaga Sturmgewehr666 – kamera poszła!!
Hail! Jasne stary, pogadamy po prostu jak dwaj kumple przy piwie, to najlepszy moment, aby wyprać wszystkie brudy hehehe…

No to ja otwieram piwo, masz okazję się przywitać i powiedzieć kilka słów, kto tworzy Sturmgewehr666 i skąd jesteście?
Dziś Sturmgewehr666 to personalnie inny zespół niż w 2006 roku, kiedy go zakładałem. Obecny skład to 218-gary, KI2-wokale i ja wiosła/wokale. Jak widzisz nie wymieniłem basisty, ponieważ go teraz najzwyczajniej nie mamy! Chętni niech się do nas odezwą! Raczej trudno sprecyzować miejsce naszego pochodzenia. Głównie ze względu na to, że cześć z nas przebywa zagranicą. Próby oraz sesje nagraniowe odbywają się jednak w Polsce, a dokładniej w Częstochowie, ja np. jestem z Katowic i mimo, że też rzadko kiedy jestem w Polsce to przyjąć należy że Sturmgewehr666 to kapela z południowej części kraju.

Tak, brak składu to niepokojąca sprawa, tym bardziej dla mnie jako wydawcy no i planowaliśmy już jakieś występy live... wróćmy jednak do początku, bo trzeba powiedzieć kilka słów jak to się wszystko zaczęło. Spora część waszej historii nie wiąże się z moją osobą, ani też z Metal Jeers Production i właśnie o tym chciałem na początku porozmawiać. Jak to się wszystko zaczęło, dlaczego stworzyłeś nowy projekt obok już tak znanego Souless Profanation?
Wiesz wydaje mi się, że muzyka Soulless Profanation jest na tyle inna od Sturmgewehr666, że idea powstania nowego bandu jest nad wyraz oczywista. Te dwa zespoły pomimo pozornej przynależności do tego samego gatunku metalu są praktycznie rzecz biorąc swoimi przeciwieństwami. Nie trzeba się długo więc głowić nad tym co mną kierowało gdy powoływałem do życia Sturmgewehr666. Miałem mnóstwo pomysłów na muzykę, teksty i cały wizerunek zespołu, który w ogóle nie pasował do Soulless Profanation. Kierunek, w którym poszedłem z Soulless Profanation na ‘Summoning Heresy’ totalnie odbiega od pierwszego demo Sturmgewehr666 „Declaring DeathReich Decalogue” a już w ogóle od „Sturming SaintReich Sanctuary”. Różnice muzyczne i brzmieniowe są tu coraz bardziej słyszalne. Powiedziałeś, że spora część historii zespołu nie wiąże się z tobą czy też z Metal Jeers, ja bym jednak powiedział, że to jest pół na pół. W końcu zanim nawiązaliśmy współpracę z Tobą, nagraliśmy wspomniane demo, które dopiero niedawno się ukazało na splicie via Butchered Rec., a nieco wcześniej Metal Rulez wypuściło tribute dla Venom z naszym udziałem. Odkąd jesteśmy w twoim katalogu, nagraliśmy dużą płytę, a wkrótce zostanie wydany kolejny tribute… także jak widzisz, te relacje się tu zagęszczają. No przynajmniej, jeśli chodzi o nasz rynek, ludzie powinni kojarzyć Sturmgewehr666 z Metal Jeers Prod.

Hhehe, no niby tak. Rozmawiając jednak o zespole nie możemy od razu przejść do naszej wspólnej historii. Pognębię cię jeszcze trochę w temacie genezy i początków Sturmgewehr666. Czy od razu byłeś przekonany, że będzie to zespół, który pociągniesz tak daleko. Czy może początkowo miałeś zamiar tylko na chwilę odskoczyć od swojego macierzystego dzieła.
Zawsze traktuje serio to co robię, chociaż to nie zawsze wychodzi mi na dobre hehehe. Więc postanowiłem podejść do tego zespołu bardziej na luzie, tzn. nie zakładać za wiele, po prostu znaleźć skład, ograć z ludźmi muzę, którą już napisałem wejść do studia i nieźle się zabawić. Oczywiście cały czas towarzyszyła nam nadzieja, że zainteresujemy kogoś plwocinami z logo Sturmgewehr666, znajdzie się wydawca i zagramy kilka koncertów. Nasze podejście zweryfikowało samo życie, skład się ostro zmienił, dla części z nas z czasem ten band stał się on jedyną kapelą, więc automatycznie wzrosło zaangażowanie. Gdybyśmy prezentowali takie podejście od samego początku to pewnie zespół byłby dziś dalej, chociaż ja uważam, że mogłoby to być trochę nienaturalne. Wiesz my istniejemy dopiero od 2006, nagraliśmy demo, płytę, po co się spieszyć, wolimy aby sprawy toczyły się bardziej naturalnie a zespół ‘rozwijał’ się swobodnie, a nie pchany czyjąś chorą ambicją. I tak uważam, że dość nieświadomie mieliśmy i tak łatwy start.

Mieliście łatwy start, heheh, bo między innymi taki koleś ParteR zwany porwał się do wydania was, ale o tym później pogadamy. Molestuję cię nadal odnośnie samego zespołu, a więc mówisz, że wizerunek, jaki stworzyłeś dla Sturmgewehr666 jest zupełnie inny od SP i jest taki w istocie. Interesuje mnie jednak, dlaczego właśnie taki a nie inny image? Sama nazwa, tytuły utworów, tytuły płyt i teksty mocno nawiązują i nasuwają skojarzenia z niemiecką armią. Skąd taki kierunek, nie baliście się być posądzeni o nacjonalistyczne powiązania, o przynależenie do sceny NS, jak to jest naprawdę? Wasz wizualny odbiór może namieszać niejednemu w głowie, 666, pentagramy, odwrócone krzyże, fotki na cmentarzu, do tego niemieckie hełmy i cały ten militarny stuff. Modny styl, czy też prawdziwa fascynacja?
Na pewno niczego się nie obawialiśmy, ale zdecydowanie byliśmy świadomi tego, że niektórzy ćwierćinteligenci przylepią nam taką, a nie inną etykietę. Dla mnie nie ma tu mowy o żadnym trendzie, tak jak powiedziałem wcześniej w Sturmgewehr666 robię coś zupełnie innego, na co we wcześniejszych zespołach nie było, albo czasu albo miejsca, albo po prostu ich formuła kłóciłaby się z tym co niedawno udało nam się stworzyć. Tak jak powiedziałeś w Sturmgewehr666 robimy takie, a nie inne rzeczy, bo to jest właśnie najodpowiedniejsze do tego „miejsce”. Od początku czułem, że będzie to zespół poświęcony nie tyle tematyce wojennej, co przedstawieniu wojny jako narzędzia, wszystkich emocji jej towarzyszących, czyli tego to, co mieści się w naszym pojęciu „zła”. Nie bez powodu pojawia się „wątek” antyreligijny, który, towarzyszy przecież nam we współczesnym świecie. Piszemy o walce w zaślepieniu jakimiś wątłymi ideami, to już nawet nie chodzi o konstruktywną krytykę takiej postawy z naszej strony, my po prostu ścieramy ten motłoch w drobny pył. Stąd też taka decyzja, aby nie przebierać w środkach. Jeśli więc ktoś mylnie nas ocenił ze względu na to, co widzi w pierwszym starciu z tym zespołem i w rezultacie kładzie na nas lachę, to już jego jebany problem. My jesteśmy świadomi tego, co robimy i takich też chcemy mieć odbiorców. Sama „fascynacja” niemiecką armią jak to nazwałeś, odnosi się raczej do tego, że mimo, iż żyjemy w dobie terroryzmu i telewizyjnych „mędrców i kaznodziejów” to jednak nadal w naszej europejskiej przede wszystkim kulturze, w pojęciu bólu, chaosu i zła najbardziej zakorzenione są wydarzenia właśnie z II Wojny Światowej. Nie bez powodu więc, wtórnie nieco wybrałem jako narzędzie niemieckie nazewnictwo, a na imię tego zespołu wybrałem zmodyfikowaną na potrzeby tej stylistyki nazwę jednego z ważniejszych rodzajów broni ówczesnej niemieckiej armii. To gwałtowność i skuteczność, z jaką działał nasz ówczesny wróg pchnął nas ku takiej właśnie formie ekspresji.

Czyli definitywnie odcinacie się od NS, bo w sumie to teraz nawet nie wiadomo do końca co ten zwrot kurwa oznacza... Sturmgewher666 jest więc zespołem, którego przesłaniem jest walka z generalnie i ogólnie mówiąc głupotą, tępotą, wykolejeniem naszej cywilizacji. Dobrze to rozumiem?
Zdecydowanie Twoja definicja ideologicznego podejścia tego zespołu mi odpowiada. Wiem, że wrzucenie nas do jednego wora z kapelami NS wielu ludziom ułatwia sprawę. Ludzie lubią, gdy umieją nazwać w jasny dla wszystkich sposób muzykę której słuchają. Jeśli ktoś błędnie nas postrzega to ja płakać z tego powodu nie będę. Wydaję mi się, że cały profil Sturmgewehr666 jest tak nienowatorski, że nikt nie powinien mieć problemu z klasyfikacją naszych dokonań, a jednak raz na jakiś czas pojawia się zgrzyt i to my płacimy wtedy najwyższą cenę, tak jak to było z niedoszłym koncertem, który miał się odbyć w Częstochowie u boku Iperyt, gdzie ponoć władze miasta stanowczo zabroniły klubowi dopuścić do całej imprezy. Szkoda, bo nie mamy zbyt często okazji grać na żywo, a tym bardziej w tak doborowym towarzystwie impreza byłaby zapewne bardzo udana!

Dobra wyjaśniliśmy ten temat chyba dość obszernie, pewnie uspokoiliśmy i upewniliśmy wielu z czym mamy tu do czynienia. Miałem właśnie odnośnie tych kwestii sporo zapytań. To pogięty temat, ale jeśli się tego niektórym łopatologicznie nie wyjaśni to kręcą się jak gówno, mędząc o jednym i tym samym. Mi wasz profil zajebiście pasuje i tak jak ci kiedyś mówiłem nie miałem wątpliwości co do przesłania, zresztą chuj z tym, zawsze znajdą się ćwieki, które będą mieszać. No a te bobki zakazały waszego koncertu z racji antychrześcijańskich przesłanek imprezy czy też właśnie może podejrzewali o jakieś nazistowskie chujnie. Skąd oni kurwa w ogóle wiedzą, co i kto i o czym ma śpiewać i grać, mają jakiś jebany wywiad, jakiś koleś w garniturku przegląda strony metalowych zespołów, paranoja…
Problem w tym, że urzędasy czy też kandydaci ostrzący zęby na urzędowe stanowisko nie zadają sobie trudu by analizować teksty takich kapel jak my. To szybko zawęziłoby im pole manewru, oni bazują na tym, że 99,9% społeczeństwa nie ma pojęcia o tym, co dokładnie robimy, jakie jest nasze podejście do życia, a z drugiej strony mają już „wyrobione zdanie” na nasz temat, które od lat na przemian propagują publiczne media i kolejni trzecioligowi politycy. Muzyka metalowa sama w sobie jest uważana za coś złego wśród szarych obywateli, z jednej strony owocuje to właśnie takimi debilnymi incydentami jak odwołane koncerty, z drugiej zaś sprawia, że Metal dzięki tej „złej sławie” ma się nadal dobrze i mimo panujących trendów i pchaniu na siłę tej muzy w stronę publicznych mediów gro przedstawicieli kultywuje tą najbardziej tradycyjną, wulgarną i ostrą formę grania. Jeśli chodzi o wspomniany koncert to pojawiły się zarzuty o propagowanie treści satanistycznych, nazistowskich. Zapewne sprawca całego zamieszania dokładnie zagłębił się w temat ograniczając się do rzucenia okiem na plakat, a przy okazji naginając prawa i przywileje, które zapewnia nam konstytucja tego kraju. My się nie poddajemy, wiemy że takie sytuacje będą jeszcze miały miejsce. Nie bez powodu był fakt, że koncert miał się odbyć na dwa dni przed wyborami, więc palant chciał pewnie zasłynąć i zyskać parę głosów więcej.

No i kij im w ryj!!! Dobra zostawmy to! Czekaj skoczę po kolejne piwko, pijemy tu w Londynie zazwyczaj „Stelkę”, w sumie nawet niezłe piwo no i tanie (funta za puszkę, choć w Polsce za taką kasę co tu wydaję na kilka browarów zdążyłbym się dwa razy najebać). Zresztą po co Ci to tłumaczę, przecież wiesz jak tu jest. Pstryk i łyk. Dobra jedziemy dalej… Wspomniałeś, że mieliście łatwy start, no pewnie, moja osoba się do tego też przyczyniła, było to jednak dopiero po waszym demie „Declaring DeathReich Decalogue”, w którym nie ma mojego udziału. Jak to się stało, że tak szybko nawiązaliście współpracę z Butchered Records? Czy równie łatwo i szybko zainteresowaliście go swoim materiałem tak jak i mnie. Czy to, że jesteś znany z SP pomogło w tym, czy też jest to zupełnie niezależny, nowy kontakt i współpraca? No i kurde, dlaczego nie ma tego splitu dostępnego? Co się dzieje?
Co do piwa to te wyspiarskie szczochy to naprawdę ostateczna konieczność, jak dla mnie najlepsze są te z importu jak np. Heineken, oczywiście nie wspominam już o luksusie picia, któregoś z polskich browców. Całe szczęście na otarcie łez trawsko jest równie łatwo dostępne jak wszędzie indziej. Pytasz o pierwsze demo „Declaring DeathReich Decalogue”. Na demo składają się cztery kawałki Sturmgewehr666, podczas tamtej sesji nagraliśmy też wspomniany wcześniej cover Venom. Demo to uważam za bardzo istotny element naszej skromnej dyskografii, ponieważ dzięki czterem krótkim, ale zdecydowanym ciosom doskonale pokazaliśmy w swoim czasie co to jest Sturmgewehr666 i w jakim kierunku zmierzać będzie. Osobiście uważam, że ta formuła sprawdziła się lepiej jako całość dopiero na pełno-wymiarowym debiucie ”Sturming SaintReich Sanctuary”, wiadomo większe pole manewru, ale to właśnie demo uświadomiło nam jak i maniakom skąd startujemy. Demko zostało wydane całkiem niedawno na splicie z Mesmerized, jednak ze względu na problemy najpierw w tłoczni, drukarni a później na zdrowotne problemy Patricka z Butchered Rec. wszystko się opóźniło, osobiście uważam, że to nawet lepiej, ponieważ i tak sporo egzemplarzy demosa rozesłałem do zinów, a split pojawił się w momencie, gdy Ty już wydałeś nam płytę także ludzie mogą potraktować ów split jako suplement, ciekawostkę raczej. W końcu najbardziej nam w chwili obecnej zależy właśnie na płycie. Jak tylko dostanę paczkę z USA od Butchered rec. z uwzględnioną w kontrakcie ilością Cd to udostępnię ten split we wszystkich możliwych distrach, a już na pewno pojawi się w katalogu Metal Jeers Prod. Współpracę z Butchered Rec. Nawiązaliśmy raczej przez przypadek, Patric jakimś cudem dowiedział się o Sturmgewehr666 zanim jeszcze udało mi się zebrać pierwszy skład, powiedział mi, że wchodzi w wydanie tego materiału w ciemno. W sumie pomyślałem, że nic złego się nie stanie, jeśli on to wyda, ponieważ przy okazji wypuszczenia Cd „Summonig Heresy” Soulless Profanation odjebał solidną robotę i co ważne nie przeciągało się to w nieskończoność. Gdy później dotarło do niego, że pomagać mi będą kumple, którzy obijali się w Belfegor czy Deception to już wszystko było jasne, on bardzo lubi te kapele. Ja jednak nie za bardzo chciałem, aby wydał samo demo, wiesz 10minut to trochę mało, nie chciałem ludzi robić w chuja. Patric poprosił mnie zatem abym znalazł jakiś polski band pod kątem wydania splitu. Natknąłem się na Mesmerized, w pierwszej chwili jednak gdy usłyszałem ich materiał „Coronation” nie za bardzo mi to podeszło, później gdy już chłopaki podesłali nam ich nowe demo, po prostu wyleciałem z butów, to było to, mocny napierdol ale w zupełnie innym stylu niż Sturmgewehr666, tego szukaliśmy! Wiesz to, że gram w Soulless Profanation miało chyba raczej znikomy wpływ na decyzje wydawcy, może jedynie było dla niego pewnikiem jakiejś tam jakości nagrania jako „produktu”. Obie kapele to twory zakorzenione w podziemiu i każda próba wciśnięcia kitu zostanie surowo oceniona przez odbiorców, więc nie ma co ściemniać!

Bardzo mnie to cieszy, dobrze rozumiem tą sytuację, u mnie też cały czas się zdarzają obsówy, a to ręka złamana, a to żebro, a to przeprowadzka no i wyjazd do UK. No, ale jeśli chodzi o wydanie tego splitu, Kurde, ja nie wiem, macie zajebistego fuksa, los wam tu kurwa mocno sprzyja! Taka sytuacja nie zdarza się często. W waszym jednak przypadku to nabiera rutyny. Wiesz, przeglądałem zapiski z gg, nasza rozmowa, którą wtedy przeprowadziliśmy, wydała mi się teraz tak swobodna jakbyśmy gadali o tym, kto komu postawi teraz piwo. Przecież wcale się nie znaliśmy. Wszystko poszło jakoś tak nienaturalnie gładko i wszystko zawarło się w krótkiej rozmowie. Fuck, jak teraz sobie pomyślę, to prawie w ciemno dałem wam kasę na studio i obiecałem, że wydam materiał… co prawda muszę przyznać, że ruszył mnie wasz materiał, mówię tu o „Declaring DeathReich Decalogue” i pewnie to był główny powód… no ale kurde nowy materiał był robiony już po naszym niby kontrakcie, czyli całkowicie w ciemno. Nie uważasz teraz, że to było coś niesamowitego? Powiedziałeś wtedy jedynie, że zagracie coś jeszcze ostrzejszego i cięższego. Zgodziłem się, choć zaraz potem pomyślałem, że mnie pojebało, no ale ugadaliśmy się, więc „słowo to słowo” i nie było już odwrotu. Kurwa, szaleństwo! Oby więcej takich oszołomów jak ja, to będziemy mieli w kraju wzrost wydawnictw o połowę, heheh…. A Ty jak o mnie wtedy pomyślałeś i całej tej sytuacji?

Rzeczywiście komuś z zewnątrz może się to wydawać pojebane hehehe, ale wzajemne zaufanie prowadzi z reguły do jeszcze lepszego efektu finalnego. Nagrywaliśmy ten materiał zupełnie na luzie, zero spięć, skupiliśmy się tylko na muzie, na tym aby teksty były dobre. W tym wypadku to faktycznie Ty byłeś w gorszej sytuacji ale dzięki temu otrzymałeś materiał w pełni naturalny, nagrany bez zbędnego „ciśnienia”. Warto się czasami przełamać i wystawić swoje zaufanie na próbę. To, że nagrywaliśmy materiał, który praktycznie zaraz po naszym wyjściu ze studia miał trafić we właściwe ręce powodowało, że najbliższa przyszłość zespołu była niezwykle jasna, prosta i klarowna. Ta sesja nagraniowa to zresztą była możliwość abyśmy my jako ludzie, mam na myśli ówczesny skład Sturmgewehr666 mogli się lepiej poznać, to było bardzo potrzebne, ten komfort, który nam wtedy zapewniłeś nie był bez znaczenia. Na pewno pośrednio miałeś pozytywny wpływ na jakość całości! Wiesz, Ty ładujesz w kasę w studio, my też się trochę do tego dokładaliśmy, Ty dajesz później szmal na promocję, my wydajemy tysiące na nowy sprzęt i to właśnie to, że zarówno my jak i Ty w osobie wydawcy pracujemy, każdy na swój sposób na jakiś tam sukces tego zespołu powoduje, że całość ma sens i przynosi jakieś efekty. Faktycznie przydałoby się więcej osób, które umiałyby postawić wszystko na jedną kartę, ale obecnie jak dla mnie natłok wydawnictw na rynku jest zbyt wielki, ważniejsza ma być jakość a nie ilość. Gdybyśmy nie mieli wspomnianego przez Ciebie szczęścia, pewnie zniknęlibyśmy z powierzchni, a już na pewno trudniej byłoby nam się przebić i wybić z trzody modnie grających obecnie kapel, które albo rżną image z Behemoth, albo wtapiają się w jakiś kolejny nurt, czy też chcą za wszelką cenę być niewyobrażalnie wręcz innowacyjni. A my w takiej sytuacji stawiamy na bezpośredni sound, przekaz, agresję i podstawowe instrumentum!

Jestem przecież małą wytwórnią, wtedy miałem tylko jeden CD na koncie i kilkanaście CDR... nie było przypadkiem tak, że znalazłeś po prostu jelenia?
Nie. Na krótko przed Tobą była jeszcze opcja, aby wydało nas Death Solution prod. Nie pamiętam czy Blue chciał nas wydać z Mega Sin czy osobno, jednak czas jaki dzieliłby nas od nagrania do wydania materiału był nie do przyjęcia, zresztą on to od razu przyznał. I to było bardzo uczciwe z jego strony, bo nie traciliśmy czasu trwając w wyczekiwaniu na coś, co może się opóźnić lub nawet nie nastąpić. Jako, że nic z tego w rezultacie nie wyszło nie warto chyba, więc się nad tym teraz rozpamiętywać. W wyniku tego, że ja jednak rozesłałem całkiem sporo egzemplarzy „Declaring DeathReich Decalogue” i pojawiło się sporo recenzji, a co za tym idzie był też jakiś odzew, było też i sporo gówno wartych ofert wydawniczych, które zwyczajnie w świecie ignorowałem. Z Tobą rozmowa była krótka, konkretna i owocna. Nie było się więc co rozklejać, gdybać i szukać dziury w całym, rzeczywiście Metal Jeers Prod. to wytwórnia mała, ale wydałeś mi się kolesiem, który jest sumienny i chyba wie czego chce. Decyzja była zatem prosta.

No to cholernie mi miło, że tak odbierałeś moje nie ma co ukrywać nowicjatorskie podejście do wielu spraw. Cały czas się uczę. Cieszę się też, że konkurowałem z tak poważną instytucją, bądź co bądź jak Death Solution Prod.. No i tak weszliśmy na tematy już związane z Metal Jeers Production. Wydanie CD wyszło nam w sumie bardzo sprawnie, biorąc pod uwagę, że wszystko odbyło się za pośrednictwem netu. Tak jak mówisz nasze wspólne zaangażowanie zarówno finansowe jak i że tak powiem „umysłowe” z pewnością nadało temu wszystkiemu dobrego mocnego tempa. Jestem zadowolony, że nie trwało to latami i szybko CD nawiedził scenę muzyczną. Tak naprawdę wasz krążek był dla mnie wyzwaniem, kolejnym krokiem, który miał być no i stał się motywacją i możliwością do nauki, jak to się robi. Z całości wydawnictwa jestem zadowolony, zarówno muzycznie, graficznie jak i dystrybucyjnie. Choć cały czas walczę w kierunku jak największego rozprzestrzenienia tej płyty po całym świecie. Została nam kwestia koncertów, którą niedługo mam nadzieję rozwiniemy. Ja jako wydawca jestem z Was zadowolony, sprawdziliście się jako muzycy i ludzie, z którymi ustalałem szczegóły wydawnictwa, wszystko poszło bez większych problemów. Wpieniał mnie jedynie słaby kontakt z Wami podczas tego całego przedsięwzięcia, zresztą i teraz nie jest to najmocniejsza strona w tej współpracy. Powiedz mi, tyko szczerze jak oceniasz moją pracę, co byś mi wytknął i jakie wskazówki, pomoc mógłbyś mi przekazać?!
Tak, utrudniony kontakt to największy minus całość, ale należy pamiętać, że żadna ze stron nie utrzymuje się z tego „muzycznego biznesu”, trudno jest czerpać z tego jakiekolwiek korzyści finansowe, sukcesem jest zwrot kosztów. Chodzi o to, że dzielimy nasz czas między nudną często pracę, a granie. Jednak uważam, że wszyscy w miarę możliwości mimo często niezwykle czasochłonnych zajęć, typu praca czy studia dajemy radę. Wiesz, ja np. wszelkie zarobione środki przeznaczam na muzę. Wracając do utrudnionego kontaktu to należy pamiętać, że zaraz po nagraniu płyty rozjechaliśmy się wszyscy w świat, często do różnych krajów, kontakt był rzeczywiście wisielczy. Ale udało się przez to przebrnąć. Po prostu życie. Teraz jest już lepiej, mimo że nadal jesteśmy w rozjazdach, trzeba sobie radzić i udoskonalać ten pogmatwany nieco system, czy raczej powinienem powiedzieć okiełznać chaos. Jakie są wady Metal Jeers Prod.? Dystrybucja, o której wspomniałeś, ale i tak już jest lepiej, widać stopniową poprawę, z resztą nie jest tak źle, kilka większych wytwórni zlewa ten temat od góry do dołu bazując na określonej grupie fanów, która z czasem dociera do ich wydawnictw. Reklama i dystrybucja to niewątpliwie dwa najtrudniejsze do opanowania żywioły w tym biznesie, głównie ze względu na nakłady finansowe i długo-terminowość budowania sieci dystrybucyjnej, która to często odbywa się na zasadzie prób i błędów. Dlatego też trudno zobaczyć poprawę z dnia na dzień. Wiesz, w tym momencie najwygodniej jest znaleźć dużą wytwórnie, która już jest wysoko w hierarchii, a rola zespołu ogranicza się tylko do podesłania już gotowego materiału, bo dalej zajmą się tym odpowiedni ludzie, ale najpierw trzeba spełniać kryteria potencjalnie chodliwego towaru a my wybitnie w pierwszym zderzeniu z naszą muzą takim tworem nie jesteśmy hehehehe. Jeśli chodzi o koncerty, to w związku z tą naszą emigracyjną sytuacją trzeba planować terminy z dużym wyprzedzeniem, no ale na tym to w końcu polega. Ostatnie nasze wypady zostały pokrzyżowane przez osoby trzecie i inne czynniki zewnętrzne. Jednak uważam, że pracując razem damy radę.

No wiem, niestety jestem na etapie prób i błędów w tworzeniu takiej siatki dystrybucyjnej. Wielu, z którymi coś tam rozpocząłem zlało temat, mimo iż otrzymali wasz materiał i nawet nie ma najmniejszej notki o dostępności tego CD za ich pośrednictwem. No ale to już ich niepoważne podejście się tu kłania, moim błędem nieświadomym było to, że trafiłem może pod nieodpowiednie strzechy próbując ten CD dystrybuować. No ale poprawię się – obiecuję. Hehheh. Co do kontaktu też masz rację, nie ma nas w kraju zazwyczaj… Kurde ale czas aby się spotkać moglibyśmy już do cholery znaleźć i wypić jakiś browar razem. Wracając do brzydko mówiąc wytykania mogę jeszcze się przyczepić jedynie do perki, teraz jak słucham już któryś raz z rzędu tej płyty podciągnąłbym perkusję… mimo wszystko i dobrego całokształtu brzmienia to jedynie ten aspekt mi jakoś świdruje w brzuchu… jak ty odbierasz produkcję tego materiału, oczywiście pomińmy kwestię, że gdyby była lepsza kasa to i studio lepsze i takie tam, mieliśmy do dyspozycji to co mieliśmy i na tym się opieramy w ocenach…
Tak kasa miałaby wpływ na jakość, jednak nie decydujący. Na tamten czas zapewniłeś nam to niezbędne minimum. A my chcieliśmy nagrać bestialską płytę, ubogą w pewnym sensie, taką jakiej chcielibyśmy słuchać dziesięć i więcej lat temu. Już w pierwszym dniu nagrań zaznaczyliśmy, że chcemy mieć, żywo brzmiące instrumenty, bez większych korekt barwy, miało być niedbale, agresywnie- tak też wyszło. Taki sposób pracy powoduje, że trzeba pogodzić dwie gryzące się ze sobą rzeczy, niesamowity ciężar jaki emanuje z tej muzy no i jakieś tam realizatorskie normy, które sprawiają, że słuchając Cd nie wkurwiasz się, że wszystko Ci trzeszczy i piszczy. Niektóre elementy trzeba po prostu posciszać, w tym w pełni żywe gary, które brzmią zupełnie inaczej niż plastykowe, trigerowane tak chętnie przez większość ludzi. Gary mogłyby być głośniej, albo nieco inaczej zrealizowane, ale zarówno realizacja, aranżacja jak i ogólny zamysł całości dyskwalifikował taką akcję. Miał być chaos, udało się, ja rozumiem, że to wydawnictwo może nie dawać pełnego komfortu słuchania, ale ta muzyka i tak jest bezpośrednia także w fazie produkcji nie chcieliśmy wszystkiego tak po prostu wykładać. Nagranie płyty ‘lepiej’ brzmiącej lub o czystszym brzmieniem nie wchodziło w ogóle w grę. Na pewno jednak w przyszłości wysuniemy gary zdecydowanie do przodu. Wynika to z kilku rzeczy m.in. z faktu, że lepiej się znamy, mamy więcej wzajemnych pomysłów na siebie, a garowy 218 będzie teraz pewnie nieco inaczej grał, trochę jednak czasu upłynęło, a i większą rolę odgrywać będzie jego instrument. Od początku mówiłem, że w Sturmgewehr666 chodzi o dziką, tętniącą agresją dźwiękową anihilację. Do tego dążymy.

Nie to, żebym się przypieprzał do brzmienia, no ale jeśli mówisz, że głośniej sekcji perkusyjnej nie dało się zrobić – niech tak zostanie (chociaż troszkę głośniej, heheh). Dobra, jest git, już mówiłem, że jestem happy! A powiedz, w sumie nie mi, tylko czytelnikom kilka słów na temat muzyki zawartej na tym wydawnictwie, ci, którzy słyszeli materiał, a przynajmniej utwory, które są dostępne w necie wiedzą, o co biega. Jakbyś przekazał swoimi słowami to, co stworzyliście na „Sturming SaintReich Sanctuary” zarówno muzycznie jak i lirycznie. Jakbyś zachęcił tych, którzy zastanawiają się nad nabyciem tego krążka. Wiem, wiem zaraz mi powiesz, że gracie dla siebie i jebie Cię ile ludu tego posłucha, choć być może wcale nie… jednak nie oszukujmy się ku temu przecież wszyscy dążymy, aby Wasz cios dotarł do jak największej ilości twarzy na tym padole.
No cóż nie do końca, jebie mnie tylko zdanie tych, którzy nie kupują naszych płyt hehehehe, a tak całkiem serio, to jeśli ktoś krytykuje nas w jakiś cywilizowany sposób, to OK, nie mam z tym problemu, sam jestem przede wszystkim fanem! Rozumiem to. Pisząc materiał na „Sturming SaintReich Sanctuary”, biorąc współudział w tworzeniu całego wizerunku sięgnąłem pamięcią do czasów, gdy poznawałem ten styl grania jako szczeniak, chciałem zrobić to czego sam już dawno nie słuchałem, albo czego nigdy nie miałem wbrew pozorom okazji zagrać. Jest tu sporo elementów, których niewątpliwie nie znajdziesz w sporej części współcześnie grających kapel, oczywiście nie mówię tu o jakiejś oryginalności. „Sturming…” to w pewnym sensie świadomie wtórny materiał i to jest jego atut. Na pewno nie czuje się tu sterylności sali operacyjnej, a raczej zgniliznę, ekskrementy i rozkład odpadków jak w starych poniemieckich bunkrach, których mamy u nas w kraju sporo hehehe Ten materiał mimo tego całego niedbalstwa i chamstwa jakie z niego emanuje, śmiało można traktować jako całość: teksty, muzyka, sound, niemieckie marsze i przemówienia, które się raz po raz pojawiają też nie są dziełem przypadku. Nie jest to jednak kolejna pseudo „super produkcyjna” polskiego zespołu startująca w wyścigu do miana koncept materiału, z patetyczną, podniosłą muzą i z natłokiem szczegółów dopracowanych do przesady, że przeciętny pijany fan metalu nie wie gdzie jego kufel. Ta płyta to jak branie udziału w bitwie, nie jakiejś partyzantce, po prostu rozpędzonym wozem pancernym taranujesz pielgrzymów, a cała reszta gówno Cię obchodzi.

A komuś byś odradzał ten materiał...heheh?
Tak, mógłbym teraz odradzić pewnej grupie ludzi słuchania tego stuffu, ale zbyt wielką sadystyczną przyjemność sprawia mi gdy ktoś się na nim „nacina” hehehehe. Lubię ten wykrzywiony wyraz twarzy, grymas na ryju kolesia który głowi się o co tu kurwa chodzi? Hehehe (Zajebiście to ująłeś! heheheh – red.)

Teraz złożymy jeszcze do kupy Tribute To Satyricon, który już od tak dawna próbuję wydać… tu bez komentarzy odnośnie tempa prac zespołów, które się zobligowały…, na którym też jesteście obecni. Jeszcze tego nie słyszałem i pewnie nie usłyszę przed wydaniem magazynu, powiedz jaki stosunek masz do tego rodzaju wydawnictw jak tributy, jedni je chwalą inni ganią. Według ciebie to czysto komercyjny zabieg labeli, czy też wierzysz w szczerość hołdu, nawet tego mojego. Ja od siebie mogę jedynie powiedzieć, że tak naprawdę chciałem odrzucić dwie ostatnie płyty Satyriconu, które mi nie podchodzą, jednak wydało mi się bez sensu coś takiego robić. Mój hołd jest za ich wcześniejsze dokonania. Wy akurat wykonacie utwór „Forhekset” ze starszej (1996), chyba jak dla mnie najlepszej płyty „Nemesis Divina”, jaki wymiar ma to dla ciebie?
Moje podejście do tributów jest raczej typowe dla każdego fana, wszystko zależy od kapel, które na nim grają no i od tego czyje kawałki są przerabiane. Nie bez powodu powiedziałem o tym akurat w tej kolejności, ponieważ często bywa tak, że słyszymy naszych ulubieńców używających instrumenty w dość nietypowy dla siebie sposób, z drugiej jednak strony fajnie jest usłyszeć kawałek, który się już doskonale zna i dobrze się przy nim bawić lub też wytknąć jakieś potknięcia. My ze Sturmgewehr666 raczej nie powinniśmy mieć takich problemów, zagraliśmy ten kawałek po swojemu, będzie wielu, którzy powiedzą, że przegięliśmy, ale to dobrze, wolimy być skrajnie ekstremalni niż przeciętni i poprawni. Nie wiem czy wydawanie tego typu hołdów może podreperować stan portfela wydawcy, może przy odrobinie szczęścia, gdy przy okazji coverowany band ma wzięcie a i wykonawcy są znani. Na pewno nie przejdzie to bez echa. Tak jak powiedziałem, ja jako fan nawet lubię takie wynalazki, pamiętam bodaj dwuczęściowy hołd dla Slayer gdzie skład był naprawdę mocny, tribute dla Morbidów był też solidny.

Na moim wydawnictwie różnie to będzie, na początku miały to robić jedynie białostockie zespoły, taki był początkowy pomysł i uważam, że w tamtej formie to był zajebisty pomysł, no ale nie wypalił, kapele położyły chuja na tym, więc i ja z czasem dałem spokój z przypominaniem im… teraz skład się pogmatwał, ale każdy chyba znajdzie tu coś ciekawego…
Aaaa tak pamiętam to faktycznie kawał czasu temu było. Zamysł był bardzo fajny, ale zgrać to w czasie w dodatku w ściśle określonym, bardzo zawężonym gronie to niezwykle karkołomny wyczyn. Dobrze, że zmieniłeś koncept, dzięki temu będziemy mieli okazję zrazić do Sturmgewehr666 kilka osób hehehe

Myślę, że dość obszernie naświetliłeś, o co chodzi z waszą muzą i kim jesteście. Ci, którzy nie byli przekonani chyba teraz nie mają wątpliwości i powinni się zapoznać ze ”Sturming SaintReich Sanctuary”, bo warto i wcale tu nie chwalę swojego wydawnictwa a po prostu muzę, zresztą muza obroni się sama. Zbliżając się do końca naszej pogawędki przedstaw mi i czytelnikom Wasze plany. Zamierzacie popełnić kolejny album, oczywiście najpierw pozbieracie się do kupy i zagracie dla nas zajebiste występy live!? Z tego co mówisz i widząc jak podchodzisz do sprawy to się przecież nie poddajecie, więc czym możecie nas zaskoczyć w najbliższym czasie.
Możemy „zaskoczyć” tym, o czym właśnie wspomniałeś. Najważniejsze dla nas to dotrzeć się jako zespół na koncertach, chcemy pograć kawałki z płyty jak i może jeden z demo, pojeździć tu i ówdzie. W chwili gdy rozmawiamy jesteśmy formalnie bez basisty, ale to przecież nie będzie trwało wiecznie, końcu ktoś właściwy się znajdzie albo kogoś zmusimy do grania. Prócz koncertów, do których organizacji dokładamy swoje pięć groszy liczymy też na inicjatywę spoza obozu Sturmgewehr666, śmiałkowie niech śmiało do nas piszą. Powoli rozpoczniemy prace nad następcą ‘Sturming SaintReich Sanctuary’, będzie to zdecydowanie kontynuacja tego co robiliśmy dotychczas, tak przynajmniej mi się wydaje, jednak całość będzie miała zdecydowanie bardziej atomowy wydźwięk i posmak chromu.

No i chyba tyle tego będzie, dzięki za poświęcenie czasu (piszemy to jakieś cztery godziny, ehheh), a warto było, sam dowiedziałem się sporo rzeczy, a czytelnik, który was znał lub też nie znał również dostanie niezłą dawkę wiedzy. Dziękuję również za to, że mogę na Waszym grzbiecie szlifować swoje własne umiejętności jako wydawca, heheh. Ode mnie pozdrowienia i życzenia sukcesu, do zobaczenia na koncertach lub wcześniej przy jakiejś flaszce, w Polsce lub też na wyspach, wszystko jedno!!

Jasne! Zobaczymy się na koncertach pewnie prędzej niż później, właśnie nad tym pracujemy! Także będą jeszcze okazję by się spić i spalić!

                                     ParteR - METAL  JEERS ' ZINE





                                                        S A C R I V E R S U M  [ P L ]

Kosmiczna metafora
O dociekliwych dziennikarzach, wyrozumiałej Kate i związkach z Białymstokiem rozmowa z Remo, liderem SACRIVERSUM.

To, że płyty Sacriversum są od strony tekstowej poświęcone jednemu tematowi, czy stanowią wręcz koncept-albumy, stało sie już niemal normą. Nie inaczej jest chyba w przypadku "Sigma Draconis". Tym razem jednak Twoim natchnieniem stał się... kosmos. Czyżby "ziemskie" tematy wydały Ci się tak obrzydliwe, że trzeba było uciec w gwiazdy?
Heh... "w życiu piękne są tylko chwile". No, ale aż tak bardzo jeszcze mnie nasza planeta-matka nie znudziła. Właściwie jestem optymistą, mimo rozlicznych minusów ma też Ziemia swoje zalety, choćby tlenową atmosferę. A ja... heheehe... zbyt mocno kocham życie, bym chciał dobrowolnie pozbawiać się płynących z niego przyjemności. W kosmos uciekłem w poszukiwaniu metafory. Trochę ostatnio poczytywałem literaturę SF - Lema, Clarke'a - no i pojawiła się inspiracja. Kosmos łatwo pozwala wyobrazić sobie sytuację odosobnienia, samotności. Może mieć też jasny związek z motywem długiej podróży, nie mylić z "amerykańskim motywem drogi", heheheee... Pomyślałem, że warto w tekstach zawrzeć impresje, związane z sytuacją człowieka w takich właśnie stanach - jego reakcje, odczucia, zachowania... To cała tajemnica, w sumie lepiej czuję się jako muzyk niż jako autor tekstów.

Biorąc pod uwagę teksty niektórych utworów, np. "Northern Blood" czy "Land Of Planet Hell" i zamieszczone przy nich we wkładce do płyty grafiki, nietrudno odnieść wrażenie, że "kosmiczny" pomysł na teksty ma drugie dno - odnosi się nie tylko do gwiazd, konstelacji itp., ale także pewnych wierzeń, religii, kultur... Czy mógłbyś dokładniej objaśnić ten koncept?
Nie, absolutnie, Twoja interpretacja jest całkowicie błędna. Mnie nie interesuje w tekstach jakakolwiek religijność, ani problem mistyki. W ogóle Sacriversum jest zespołem antyreligijnym, "bez tezy", preferujemy wartość muzyki jako takiej. Kultury to z kolei odrębny temat, również akurat na tej płycie nieobecny. Głównym bohaterem tekstów na "Sigmie..." jest po prostu człowiek, w zasadzie każdy z nas był kiedyś np. samotny. Toteż łatwo rozumieć te teksty, stawiając siebie w roli ich bohatera. A grafiki zamieścił na wkładce człowiek, który realizował tam swoją własną koncepcję.

Czy pisząc teksty na tę płytę posiadłeś jakąś wiedzę astronomiczną i np. potrafiłbyś wytłumaczyć, co jest na inlay`u płyty? Bo ja ani w ząb tego nie rozumiem
Ech, no i tkwimy w tej mistyce zupełnie niepotrzebnie... Ja oczywiście potrafię rozpoznać Gwiazdozbiór Smoka, a nawet Sigmę, jako jeden z jaśniejszych jego punktów (specjalnie śledziłem Atlas Nieba, w obawie przed dociekliwymi dziennikarzami, heheheee...) - ale nie ma to tak naprawdę znaczenia dla konceptu płyty. Powtórzę: kosmos jest tu metaforą. Tyle, że metaforę trudno zobrazować na okładce albumu. Zatem mamy na niej kosmos w wydaniu dosłownym, wzbogacony o graficzne starania Daniela Dostala, autora koncepcji plastycznej albumu, naszego nieocenionego druha. Żadna wiedza astronomiczna nie była tu potrzebna, wystarczyło znaleźć w internecie mapę nieba i stosowne na niej miejsce, Daniel tak właśnie postąpił - no i zaczął właściwą cześć swej pracy. Czyli zrobił świetną moim zdaniem oprawę graficzną płyty.

Jesteś jedynym autorem tekstów, ale nie jedynym wokalistą Sacriversum. Czy Kate nie ma oporów przed śpiewaniem tekstów, które nie są jej autorstwa?
Chyba już się do nich przyzwyczaiła. Dawniej, przy "Beckettii"', wymagało to od niej pewnej wyrozumiałości, ale w miarę upływu lat nauczyliśmy się wzajemnie swoich zwyczajów muzycznych. W każdym razie, nie słyszałem z jej strony żadnych uwag na ten temat, akceptuje bez zastrzeżeń to, co jej przyniosę. Co prawda niekiedy potrzebna jest modyfikacja rytmiczna, np. pracujemy wspólnie nad umiejscowieniem danego wersu w odpowiedniej frazie utworu, ale zasadniczo nie zmieniam sensu swoich tekstów dla jej wygody. Nie jest to potrzebne. Kate jest osobą dość łatwo "ośpiewującą" dany tekst, często za pierwszym razem, gdy bierze do ręki kartkę, ma już gotowy zarys swoich partii. Jakoś się chyba przez te pięć lat wspólnej pracy dotarliśmy.

Słuchając "Sigma Draconis", odnoszę wrażenie, że jest ona chyba najmocniejszą z ostatnich płyt Sacriversum, co by znaczyło, że niejako wracacie do korzeni. Z drugiej strony świadczy o Waszym rozwoju, bowiem chyba jeszcze nie nagraliście płyty tak różnorodnej, na której słychać...
... niemal wszystkie odmiany metalu (łącznie z blackiem w Twoim wokalu ), nieco rocka, a w dodatku - nie tylko typowo gotycką - elektronikę. Czy zgadzasz się z takim opisem "Sigma Draconis"?
Przede wszystkim chylę czoła przed jego dokładnością... no i dziękuję za komplementy, bo recenzja przyznaje nam wiele plusów. Faktycznie, chcieliśmy zagrać ostrzej. Także oryginalność jest naszym punktem honoru, walczymy na każdym albumie o utrzymanie własnego stylu mimo rozmaitych, zmieniających się poszukiwań gatunkowych (raz wkradnie nam się w nuty więcej stylu death, innym razem black lub heavy, to różnie się układa). Generalnie chodzi o to, by nie dać się zaszufladkować. Ktoś powie: no dobrze, ale gracie "dla wszystkich i dla nikogo". Być może, ale w takim razie robimy to świadomie. Nasza muzyka jest wypadkową wielu fascynacji, zatem z natury rzeczy jednorodna być nie może. A czy się to komuś podoba, to już inna sprawa. My poszukujemy odważnie, a nowości w naszej muzyce rodzą się dzięki satysfakcji, jaką w tym wspólnym graniu odczuwamy.

Czy taka muzyka jak Wasza, "nie strasząca" diabłem i ekstremalnym tempem ma szanse zaistnieć w polskich mediach elektronicznych? A może trzeba być Rammstein`em czy upopowioną Metallicą, żeby mieć szanse na pojawienie się choćby w radiu?
Nie wiem, co ostatecznie decyduje o "kupieniu" muzyki przez stacje radiowe. Zapewne najpierw trzeba zaistnieć w telewizji: tak było np. ze wspomnianym Rammstein'em, oni najpierw wylansowali kilka clipów na Vivie, a potem radiowcy (pewnie na skutek nacisku wytwórni płytowej) zaakceptowali ten pozornie anty-radiowy styl. Myślę, że wszystko jest kwestią promocji, czyli pieniędzy. Na Zachodzie - i tu w Polsce też. Wydawca sprawdza, jak dany produkt się sprzedaje, a potem wzmacnia promocję. Dasz kasę, to i radia zaczną puszczać twoją kapelę. Sypniesz groszem - płyta trafia na pierwsze półki w megastorach muzycznych. Nie mam złudzeń, tu żadne wrażenie artystyczne nie decyduje. Trudno mi też krytykować porządek rzeczy, bo firma po to wydaje płytę, żeby zarobić. Jeśli nazwa trafia w gust masy, od razu warto pompować kasę w jej dalsze rozwijanie - prawo rynku. My natomiast nigdy jeszcze nie staliśmy się obiektem promocyjnego zainteresowania wydawców. Nikt nie chciał naszej nazwy dodatkowo wesprzeć ani rozwijać, co może znaczyć, że jesteśmy po prostu zespołem słabym (lub nie akceptowanym przez dużą liczbę nabywców płyt, a to jest często tożsame). Albo też znaczy to, że nie umiemy wymóc na wydawcach odpowiedniego wsparcia, może nie mamy daru przekonywania. Tak czy inaczej, w ciągu trzynastu lat naszej dotychczasowej działalności nie zarobiłem na wydawaniu płyt ani złotówki. Wszyscy w zespole robimy to dla siebie oraz dla tych sympatycznych osób, które naszą muzykę doceniają. Kontakt przez internet, jaki z nimi utrzymujemy, utwierdza nas w przekonaniu, że warto. Ostatnio mieliśmy nawet zlot fanów...

Skoro już padło pytanie o sytuację w kraju, chciałbym się dowiedzieć, jak wygląda pozycja Sacriversum poza granicami Polski? Swego czasu mieliście kontrakt z zachodnią Last Episode, który jednak nie uczynił z Sacriversum gwiazdy. Czy jest szansa, że to się zmieni? Czy krajowy wydawca - Metal Mind robi cokolwiek w tym kierunku?
Wiem, że MMP umieszcza nas w katalogach sprzedaży różnych zachodnich firm, m.in. Season of Mist.... Last Episode było jednak firmą niszową, wydawali raczej trzecią i czwartą ligę, mieli dystrybucję w całym świecie, ale puszczali małe ilości płyt. Mimo to po "Soterii" i "Beckettii" odzew był niezły. Obecnie trudno nam zmierzyć skalę działań wydawcy poza Polską, bo oprócz internetu nie mamy narzędzi, by to sprawdzić. W sklepach sieciowych, owszem, są nasze..
... albumy...ale czy ktoś je zamawia, kupuje? A pamiętajmy, że jeszcze nie wszystko sprowadzono do internetu, ważne są póki co opinie prasy pisanej, zinów... Stamtąd wywiady dawno już nie przychodziły. Zatem nie wiem, czy wydawca się stara - dowodów tego nie widać. Musiało by jednak coś drgnąć na krajowym podwórku. "Sigma Draconis" nie doczekała się, przynajmniej do dziś, właściwie żadnej promocji w Polsce. Być może tak dobrze się sprzedaje, że wsparcia nie potrzebuje, hehehehehe...

Wiadomo, że członkowie Sacriversum nie odmawiają pomocy i udziału w innych zespołach. Niedawno że gitarowa podpora Sacriversum - MacKozer dołączył także do białostockiego Hermh. Czy nadmiar Waszych dodatkowych zajęć nie zaszkodzi Sacriversum?
On bardzo lubi Hermh, jest nawet webmasterem ich strony internetowej. Ale, z tego co wiem, jeszcze bardziej lubi Sacriversum, hehe, więc pewnie nie pozwoli, żeby działalność "wyjazdowa" destruowała jego macierzystą formację. A szkoda byłoby z kolei psuć robotę Hermh. Zatem proszę na razie nie przesądzać o niczym. Inna sprawa, że grałby wtedy w trzech zespołach dość na rynku znanych, bo jest jeszcze Artrosis (tam z kolei udzielam się również ja i nasz drugi wioślarz, Mario). A czy to wpływa na Sacriversum? Na razie nic złego się nie wydarzyło - a trzeba pamiętać, że również nasza Annie (klawisze) gra obecnie w trzech zespołach działających aktywnie plus w jednym chwilowo zawieszonym. Ja zresztą jestem już przyzwyczajony do sytuacji, w której muszę pogodzić się z faktem grania moich muzyków w innych kapelach. Wolałbym, by tego nie było - ale póki nie zdarzają się kolizje, nie mam prawa nikomu zabraniać innych działań. Zwłaszcza, że sam brzdąkam nie tylko w "Smarkach"...

Chciałbym jeszcze sięgnać do prehistorii. Współtworzyłeś niegdyś zespół Pandemonium, który powrócił na scenę po wielu latach zawirowań i kłopotów. Pands mają dobry kontrakt, odbyli trasę z taką gwiazda jak Behemoth... Czy gdyby ktoś zaproponował Ci powrót do Pandemonium, rzuciłbyś wszystko i ruszył z Pandsami? Jak Ci się podoba ich nowy materiał?
Nigdy, za żadną kasę nie wróciłbym do Pandemonium. Po to stamtąd odszedłem, by grać swoją muzykę i na warunkach, jakie wydają mi się komfortowe. Grałem tam zresztą tylko trzy miesiące, nawet nie załapałem się do oficjalnej biografii. Nigdy zresztą nie nastąpi propozycja mojego come-back'u, bo Paul doskonale wie, jakim jestem człowiekiem i jakie jest moje nastawienie. Mimo to nigdy Pawłowi nie życzyłem źle, trzymam kciuki za ich powrót - choć zdarzało się w przeszłości, że za moimi plecami osoby z tej formacji nie były wobec Sacriversum życzliwe. Nie słyszałem ich nowej płyty, ale chyba mogą być spokojni: znaleźli dobrego wydawcę, a magia nazwy nie umarła.

"Sigma Draconis" już od jakiegoś czasu jest na rynku, jednak w tegorocznej edycji Dark Stars Festival nie wzięliście udziału. Czy w takim razie przygotowujecie samodzielnie jakąś koncertową promocję "Sigma Draconis"?
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Takie przedsięwzięcie kosztuje, a my nie mamy pieniędzy. Poza tym, zwróć uwagę ile tras i pojedynczych koncertów odbyło się tej jesieni... Ludzie opróżnili portfele, mnóstwo imprez było odwoływanych lub przyniosło straty. My po wydaniu płyty zagraliśmy na razie dwie sztuki w rodzinnej Łodzi i chętnie przyjmiemy każde następne zaproszenie (już po przeprowadzeniu tego wywiadu Sacriversum zagrało przed PAIN i Tiamat - red.).

W tym roku Sacriversum będzie obchodzić 13. "urodziny". Wiążesz z tą liczbą jakieś szczególne obawy, bądź nadzieje?
Hehehe... chyba tylko o to, czy wypali urodzinowy koncert, bo oczywiście bardzo byśmy chcieli go zorganizować. Na razie nic więcej nie powiem, ale niewykluczone, że obejdziemy tę "pechową" rocznicę z dużym hukiem.

Czego mogę życzyć Tobie i Sacriversum w 2005 roku?
Ponieważ kłopoty nigdy Sacriversum nie omijały, jestem do nich w pewnym stopniu przyzwyczajony. Ale jeśli zechcesz życzyć mi, aby zespół przetrwał następny rok bez żadnych kłód, rzucanych przez los pod nogi, życzenia takie przyjmę z wdzięcznością. Dziękując serdecznie za wywiad i pozdrawiając czytelników.

                             Raebel - METAL  JEERS ' ZINE

                                                        S U P E R  B O X [ P L ]

Każdy żył muzyką i  koncertami

SUPER BOX z Zabrza, to zespół, który preferował tradycyjny Hard Rock. Taką też muzykę można znaleźć na małym, czarnym krążku pt. "Biała dam niesie śmierć" z 1987 roku. Rok wcześniej zespół zagrał na pierwszej edycji Metalmanii. To chyba było jedno z najważniejszych wydarzeń w historii tej grupy. Rozmawiałem z liderem SUPER BOX - Krzysztofem Bolukiem.

Na początek, powiedz proszę naszym czytelnikom kiedy zacząłeś słuchać muzyki metalowej. Możesz podać jakieś nazwy?

A  jasne, że mogę, tylko nic odkrywczego w  tej sprawie nie napiszę. Jak zawsze chodzi o DEEP PURPLE, BLACK SABBATH, itd. Niemniej w sprawie poznawania muzyki,  to  pierwsze  skojarzenie jakie mam, to koncert plenerowy SBB. Miałem wtedy chyba 13 lat. Nie zapomnę  tego.

Dzięki komu zainteresowałeś się taką ciężką, jak na tamte lata muzyką?

To były takie czasy, że prawie każdy - przynajmniej w moim otoczeniu, żył muzyką i  koncertami. Trudno mi to określić, ale raczej nastąpiło to przez moje środowisko i otoczenie, w którym się obracałem.

Pierwszy koncert...

Nie pamiętam, jaką grupę zobaczyłem na żywo jako pierwszą. Dużo koncertów  zaliczyłem jako dzieciak – miałem to szczęście, że mieszkałem w Zabrzu, gdzie  odbywało się kupę imprez muzycznych.

Na pewno  byłem na koncertach  węgierskich kapel: OMEGA , LOKOMOTIV  GT, SCORPIO, a  następnie pamiętam bardzo dobrze koncert chyba z 1979 roku pt. „MUZYKA MŁODEJ GENERACJI”, gdzie grali KOMBI, EXODUS, KASA CHORYCH. A rok później super koncert BUDGIE w Katowickim Spodku . No i dalej już  IRON MAIDEN, który wywarł wielkie wrażenie.

Jakie było Wasze lokalne środowisko metalowych maniaków w Zabrzu?

Maniaków jasne, że było i to multum! Podziały na subkultury: popersi, metale, punk.

Kapele? Było tego pełno. Nie sposób zapamiętać. Wiesz, często  byłem jurorem na różnego rodzaju konkursach, przeglądach itp. Jeden z takich przeglądów  w  Zabrzu chyba w 1988 roku to 10 godzin ostrego piłowania. Z kapel rockowych, ale to jeszcze zanim ja zacząłem profesjonalna karierę, to oczywiście warto wymienić zespół BEZ  SZEFA.

Czy przed SUPER BOX grałeś gdzieś wcześniej? VACAT, WOLNE MIEJSCE i GABINET ODOSOBNIENIA – co to były za formacje?

VACAT – Tomek Najda tam śpiewał. Mało ich słuchałem, ale to była dobrze warsztatowo grająca kapela .

GABINET ODOSOBNIENIA -  w tej kapeli Heniu Szydło został zauważony, załapał się nawet na parę koncertów  z SBB.

WOLNE MIEJSCE  to Mirek Krzyż i ja.  Wcześniej grałem w CYKLON B i paru  innych formacjach, m.in. w  kapeli akompaniującej  wokalistom na OMPP.

W jakich okolicznościach powstał SUPER BOX w 1985 roku?

Ten projekt powstawał dość długo...Chyba  rok  czasu. Krzysiek Szwed próbował zebrać, jego zdaniem najciekawszych muzycznie ludzi z wszystkich kapel, które się wtedy kręciły w okolicy. Ile było tych konfiguracji, to nawet nie zliczę, aż w końcu po jakimś czasie spotkałem się z Fabianem i Heńkiem i to było to. Potem doszedł Tomek i ściągnąłem Mirka i tak się zaczęło.

Kto był autorem dziwacznej nazwy zespołu - SUPER BOX? Co ona miała oznaczać?

Chyba Fabian. A co oznaczała? Hm...Nazwę to delikatnie:„fajna laska”.

W tym miejscu apelują do wszystkich czytelników płci męskiej! Sprawdźmy reakcję płci pięknej np. na zawołanie w stylu: „Hej! Super Box! Masz piękną pastelową bluzkę”.  O szczegółach sondy napiszemy w następnym numerze.

Jak wspominasz Wasz występ na I edycji Metalmanii? Otwieraliście pierwszy dzień imprezy...Czy zachowały się jakieś pamiątki z tego koncertu – zdjęcia, nagrania, bądź materiały VHS?

No  tak. Świetnie wspominam ten koncert! Najpierw  Andrzej Marzec i Roman Rogowiecki  weszli na scenę - oblepieni nalepkami z nazwą  naszego  zespołu i rozgrzewali publikę i to bardzo gorąco, jak zawsze w Spodku. A potem się zaczęło. Ja grałem wstęp do pierwszego utworu  i oczywiście sprzęt nie zadziałał. Nasi techniczni mieli chyba większą tremę niż my i podłączyli mi odwrotnie kable. Ale po małym sajgonie m.in. powywracane stojaki, wreszcie odpaliło. Atmosfera coś wspaniałego. Tego się nie zapomina. Jeszcze raz dziękuję całej publice.

Drugiego dnia Metalmanii miało odbyć się w Leśniczówce jam-session, którego gospodarzem miał być KAT, a gośćmi Wy, WILCZY PAJĄK i HENEAR. Doszło do tej imprezy?

Jak pamiętam to w Leśniczówce była impreza, ale dnia pierwszego i nie jam-session, tylko koncerty paru kapel, które nie załapały się na koncert główny. Jam- session, o które pytasz na pewno się nie odbyło, ale i tak zabawa  była przednia.

Czy to prawda , że Bernie Marsden z zespołu ALASKA podarował Ci w prezencie swoją gitarę?

NIE! Ale dał mi komplet nowych lamp do mojego Marshalla. Równy gość, spotkałem się z nim w 1993 roku  w Londynie, oczywiście przypadkiem.

Powiedz czy Tomasz  Dziubiński nie chciał z Wami podpisać kontraktu po Metalmanii 1986 ?

Nie było nawet takich planów, ani rozmów.

Ciekaw jestem też czy stawaliście do eliminacji na Metalmanie w 1987 roku?

Nie. Nie stawaliśmy do żadnych eliminacji. Ale tu muszę wspomnieć o dość nieprzyjemnej sytuacji, która  miała miejsce w 1986 roku z TSA. Ta kapela powinna być zaproszona jako prekursor tego kierunku na pierwszą Metalmanię. Szczerze powiem, że brakowało mi ich wtedy na tym festiwalu.

Katowicki Spodek – czy lubiłeś tam grać?

Oczywiście! Każdy młody grajek chyba chciałby  tam zagrać. Mnie się udało i to wiele  razy. Zawsze atmosfera cool.

Grandy na koncertach...Byłeś świadkiem takich akcji?

Oczywiście, ale jako  widz. Koncert UFO w Katowickim Spodku. Chyba 3 razy koncert przerywali.

Jak to się stało, że nagraliście singiel „Biała dama niesie śmierć” dla Tonpressu? Kto Wam pomógł? Wiesz jaki był nakład tej płytki? Jak wspominasz sesję w studiu Radiu w Katowicach?

                To Marek Proniewicz  zaproponował  nam wydanie tego singla. Ta sesja odbyła się w Radio Opole, a nie w Katowicach. Szczerze mówiąc, to mieliśmy bardziej udane sesje nagraniowe. Po tej sesji Mirka Krzyża zastąpił Krzysiek Klich. Nakład płytki wyniósł 10 tysięcy egzemplarzy.

Oprócz wspomnianego singla mieliście też na koncie kasetę firmy Karolina - najprawdopodobniej z materiałem live nagranym w świnoujskim Amfiteatrze z 11 utworami.  Jesteś w posiadaniu tej kasety?

Tak, to prawda. To był koncert, którego nie  było 10 lipca 1986 rok. Koncert bez publiczności. Po prostu jakiś kacyk się nie zgodził, wiec jakieś 1000 osób stało wkoło ogrodzenia. Niestety nie mam  tej kasety. Ostatnia sztuka została skradziona z mojego samochodu jakieś 12 lat temu.

Słyszałem, że SUPER BOX nakręcił też jakiś teledysk w tamtych czasach? Plotka czy prawda?

Teledysk – no, niech mu będzie i to parę ich było, ale  nigdy nie nagraliśmy klipu do „Białej damy”.

Dlaczego SUPER BOX się rozpadł?

Zaczęli dawać paszporty!

No tak. „Berlin zachodni, Berlin zachodni – tu stoi Polak co drugi chodnik…”.

Czy mimo wszystko, grałeś jeszcze po rozpadzie kapeli?

Trochę sesyjnie, a potem choroba  wykluczyła mnie z czynnego uprawiania muzyki.

Jakie polskie zespoły z tamtych czasów utkwiły Ci szczególnie, jeśli chodzi o dobrych kompanów do wypitki?

KOMPLETNIE WSZYSTKIE!

Huh… To pięknie rozchlane było to całe towarzystwo, nie ma co...

Czy masz kontakt z kolegami ze starego składu: Tomasz Najda,  Fabian Marczok, Mirosław Krzyż, Henryk Szydło. Wiesz co u nich słychać? Spotykacie się czasem na piwie?

Z całej kompanii  tylko Krzysiek Klich jest w kraju i czasami się widzimy. Reszta jest za granicą. Kontakt się urwał, raz  rozmawiałem z Fabianem – jeździ po świecie i gra.

Dziękuję Ci za wywiad. Ostatnie słowo jest Twoje...

Dzięki za pamięć! Fajnie  było wrócić do  tamtych czasów. POZDRAWIAM!

Ja także!

                                                  WOJCIECH  LIS

                                                                      S T O S  [ P L ]

                           Parę słów o paleniu na stosie…

         

         Zespół STOS jest, a raczej był jednym z najstarszych metalowych zespołów w naszym kraju. Grupa powstała, ni mniej ni więcej, a w 1981 roku! Ten kwintet z Jaworzna był też w ówczesnej Polsce, jedynym metalowym bandem, ze śpiewającą wokalistką.

         Mój rozmówca – Waldemar Harwig, to założyciel i jeden z gitarzystów zespołu STOS.

            Witaj! Powiedz na początku naszej rozmowy, kiedy w Twoim życiu pojawiło się zainteresowanie muzyką rockową?

            Hej! Bardzo mi miło, że wyróżniłeś mnie, jako reprezentanta prehistorycznej  Hard Rock’owo – Metalowej kapeli. Cieszę się, że młodzi ludzie chcą coś jeszcze o tak mało propagowanej w Polsce kapeli, cokolwiek wiedzieć i pamiętają, że coś takiego w ogóle kiedyś istniało.

            DEEP PURPLE, LED ZEPPELIN, BLACK SABBATH, NAZARETH, JIMI HENDRIX, SANTANA, PINK FLOYD, to muzycy i zespoły, które wywarły na mnie ogromne wrażenie w okresie kształtowania się mojego „smaku muzycznego”. Wtedy zaczynałem grać na gitarze i brzmienie i popisy solowe gitarzystów w tych zespołach niesamowicie mnie zafascynowały. Chciałem koniecznie grać, tak jak oni!

            Dzięki komu zainteresowałeś się muzyką?

            Muzyką w ogóle, interesowałem się już od momentu, kiedy byłem kilkuletnim zaledwie gówniarzem, dzięki swoim rodzicom, którzy byli i są bardzo muzykalni. Niestety, nie grali nigdy na żadnych instrumentach, ale pięknie śpiewali.

            Kiedy zaczynałeś grać na wiośle, kto był Twym mistrzem gitary? Czyj styl gry najbardziej Cię inspirował?

            Po raz pierwszy wziąłem gitarę do ręki, kiedy miałem 13 lat. Od pierwszych dźwięków urzekło mnie w tym okresie dwóch gitarzystów. Byli to: Ritchie Blackmoore (DEEP PURPLE ) i Jimi Page (LED ZEPPELIN). Potem dochodzili następni. Bardzo spodobał mi się Michael Schenker (UFO), Steve Luckhater (TOTO), Yngwie Malmsteen, Joe Satriani, Steve Vai i potem wielu, wielu innych - równie znakomitych wirtuozów gitary.

            Talent i znakomita gra tych wszystkich wymienionych wyżej, wielkich gitarzystów, były i są do dziś dla mnie czymś niesamowitym! Tak jakby byli istotami nie z tej ziemi… Wszystko, co tworzą, to coś pięknego i niesamowitego!

             Jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy w swoim życiu?

            Jeśli chodzi o zespół polski, to było to jak miałem 14 lat, w 1975 roku. W Domu Kultury Kopalni „Komuna Paryska” w Jaworznie na koncercie zespołu BUDKA SUFLERA z młodym wówczas Janem Borysewiczem na gitarze.

            A co do zespołu z zagranicy, to było w katowickim Spodku w 1982 roku na koncercie UFO, bez Michaela Schenkera - niestety, ale z „wypożyczonym” na koncerty basistą-wirtuozem: Billy Schean’em. Zagrał on wtedy piękne solo na basie!!!

            Jak to było na przełomie lat 70-ych i 80-ych w Jaworznie? Czy dużo było maniaków Hard Rocka na Śląsku?

            W przypadającym na lata 70-te i 80-te okresie, było mnóstwo pozytywnie „nawiedzonych” Hard Rock’owców, w moim mieście i na Śląsku. Wśród nich byliśmy, jak łatwo wydedukować, również i my. Ludzie, tworzący potem zespół STOS.

            Kiedy w ogóle doszedłeś do STOS? Kto zaproponował Ci granie w tej kapeli?

            Przepraszam, ale to pytanie jest źle zadane, ponieważ zespół STOS – pierwszy, który nosił tą nazwę, tworzyła trochę inna ekipa, powstał w mojej piwnicy, która służyła nam jako sala do prób i ja byłem jej inicjatorem.

             Potem, gdy zaczęły się kłopoty kadrowe w macierzystym zespole, dołączyłem wraz z wokalistą Mirkiem Majtą do ćwiczącego w tym samym mieście, ale już w Domu Kultury, zespołu, którego nazwy niestety nie pamiętam. Ponieważ wszyscy zaakceptowali nazwę STOS, powstała w ten sposób stara-nowa formacja złożona z dwóch muzyków ze starego STOS’u i trzech z tej drugiej kapeli. To my z Mirkiem Majtą zaproponowaliśmy to połączenie i przypisanie nazwy.

            Czy przed dojściem do STOSU grałeś gdzieś wcześniej? STOS powstał w 1981 r. po rozpadzie dwóch lokalnych zespołów. Czy pamiętasz jak nazywały się te formacje?

            Na to pytanie już chyba już dałem odpowiedź, prawda?

            Prawda. Powiedz wobec tego, kto był  autorem nazwy zespołu?

            Pewnego dnia nasz starszy przyjaciel (nazywaliśmy go „Magiel”- nie pamiętam dlaczego), z drugiej klatki w bloku, przyszedł do mnie do domu i zakomunikował, że ma dla naszego zespołu (a wcześniej wiedział, że mamy z tym dylemat), propozycję na fajną nazwę.

            Miał właściwie dwie nazwy, ale ja wybrałem tą jedną, ponieważ chciałem, by nazwa była: fajna, „z jajem”, zrozumiała dla każdego Polaka, dla obcokrajowca ciekawa i w „dobrym tonie” jak na muzykę Heavy, bo chciałem, żeby nasze produkcje brzmiały, ciężko! Wybrałem nazwę zespołu STOS, drugiej-alternatywnej, nie pamiętam.

            W pierwszym okresie działalności STOSU powstały takie utwory jak "A Ty co?", "Dno", "Stąd do wieczności", "Bez słowa" czy "Zmrok". W sumie było ich około 20. Czy te nagrania się zachowały? Czy jest szansa na reedycję tych kompozycji?

            Ktoś z kapeli ma taśmę z tymi nagraniami, ale wątpię, żeby kiedykolwiek ktoś chciał wydać te utwory. Niestety, nie posiadamy między innymi, ten cel, odpowiednich funduszy.

            W roku 1982 zespół wyjechał na warsztaty muzyczne w Wilkasach, gdzie nagrodą za zajęcie przez Was pierwszego miejsca było pięciodniowe tournee po Wschodnich Niemczech. Jak przebiegała ta trasa? Z kim graliście? Ciekaw jestem Twoich wspomnień...

             No, cóż tu by rzec? Nasza wygrana była dla nas wielką niespodzianką, ale nasze domaganie się realizacji tej nagrody chyba trochę „zbiło z tropu” organizatorów tamtej wtedy imprezy.

            Był to początek lat 80-tych, więc rozumiecie sami naszą sytuację. Nie wiedziano chyba, co z nami w ogóle zrobić i zafundowano nam kilkunastodniowy obóz przygotowawczy na Mazurach, skąd zaraz pojechaliśmy do ówczesnego NRD, czyli Wschodnich Niemiec. Tam zaproszono nas do uczestnictwa w życiu obozowym tamtejszej młodzieży i zagranie kilku koncertów wraz z młodzieżową grupą rockową PARADOX, grającą coś w stylu THE POLICE. Mimo bariery językowej dogadywaliśmy się dzięki tłumaczowi i alkoholowi. Polubiliśmy się bardzo, ale żadnych kontaktów nie utrzymywaliśmy. Wydaje mi się, że spowodowane to było wielkim pośpiechem, bo w ciągu chyba 5 dni mieliśmy poznać kilka dużych miast NRD-owskich i jeszcze zagrać kilka imprez, dla kurtuazji.

            Byliśmy w Dreźnie, Lipsku i Halle. Oprócz tego chodziliśmy po Górach Harzu. Było wtedy piękne lato, a i my byliśmy młodzi i mieliśmy miłe wrażenia z tego pobytu. Ogólnie, jak na kraj „demoludów” o zaostrzonym rygorze, było całkiem sympatycznie. Raz tylko dostaliśmy małą reprymendę od komendanta obozu w Górach Harzu, za niesubordynację spowodowaną nadmiernym spożyciem alkoholu ha, ha.

            Ech…Jak miło się tego słucha…

            Rosa, Mirosław Majta. To ludzie ze starego składu STOSU. Wiesz może, co u nich  słychać? Nadal grają czy odpuścili sobie muzykowanie?

            Rosa śpiewała w STOSIE do października 2006 roku, kiedy to po sprzeczce bez finału, postanowiłem, że już mam dosyć chorego i egoistycznego zachowania państwa B. w stosunku do mnie. Wydawało mi się, że na takie niesprawiedliwe osądzanie mnie przez nich, nie zasłużyłem i postanowiłem „podziękować”  im za dalszą męczarnię w tym zespole. Nie wiem, co u nich słychać. Oni pogniewali się za to na mnie śmiertelnie i już kontakt się urwał. Dowiedziałem się tylko, że zrobili ze mnie człowieka „chorego na głowę” i nie chcą mieć ze mną więcej nic wspólnego. Traktują mnie obecnie jak najgorszego wroga! Ja wyciągnąłem do nich rękę, ale nie było żadnego pozytywnego odzewu, a wręcz przeciwnie. Zostałem przez nich jeszcze „obrzucony błotem” w postaci kilku przykrych epitetów na początku 2007 roku. Zakończyli w „pięknym stylu”, naszą długoletnią znajomość bez wyjaśnienia sobie, co nas boli i dlaczego. Zranili mnie tak głęboko, że nie jestem w stanie i nie chcę mówić o nich nic więcej. Chcę zapomnieć! Tak jak to oni zrobili!!!

            Mirosław Majta - wspaniały człowiek, który zostanie na zawsze w mej pamięci jako oddany i serdeczny przyjaciel, z którym rozdzielili nas wyżej wspomniani państwo B. „Rosa” (Irena Bol – do. Wojtas), wchodząc w naszą kapelę „wygryzała”  powoli każdego, kto mógł stanowić dla niej zagrożenie w zespole. Tak też właśnie stało się z Mirkiem Majtą. Gościu widział, że powoli większość tekstów w nowo-powstających utworach przejmuje „Rosa” - sam zrezygnował bez walki i odszedł z kapeli, podając bardzo prozaiczny powód swojej decyzji. Bardzo mi przykro, że ja wówczas nie walczyłem o niego, a pozostałem bierny i czekałem na samoistny rozwój wydarzeń.             Szkoda mi Mirka, gdyż posiadał piękną, naturalną barwę głosu pasującą do ciężko-brzmiącego zespołu, którym my chcieliśmy właśnie być. Mirek Majta, zaraz po odejściu z zespołu założył rodzinę i skończył z muzykowaniem, ale jako absolwent szkoły plastycznej i zdolny artysta-malarz pozostał wierny swoim zamiłowaniom i do dziś pracuje na etacie związanym ze sztukami plastycznymi. Nie mamy czasu się odwiedzać, ale jesteśmy dalej przyjaciółmi i gdy się spotykamy, serdecznie wspominamy wspólnie spędzone chwile.

            Kiedy do zespołu doszła Irena Bol? Co zdecydowało o tym, że za mikrofonem w STOS stanęła kobieta?

            Od kiedy ja zacząłem grać na gitarze w swojej piwnicy, mnóstwo dziewcząt „kręciło się” wokół nas - chłopaków próbujących sklecić jakiś rockowy band. Wśród nich była właśnie Irena, późniejsza pani Bol (Rosa). Można więc powiedzieć, że z kilkumiesięczną przerwą, była z zespołem prawie od samego początku. Nie było jej tylko w momencie połączenia się z tym drugim „lokalnym” - jak się to zwykło określać - zespołem, ponieważ jak wyżej wspomniałem, zostaliśmy we dwójkę z Mirkiem Majtą, czyli gitarzysta i wokalista.

            Druga część pytania…W sumie odpowiedź znalazła swoje miejsce już w poprzednim pytaniu, ale pragnę dodać, że istotnym czynnikiem było usidlenie przez „Rosę” - Janka Bol (perkusisty), późniejszego i dzisiejszego męża, który tworzył dla STOSU teksty.

            W 1985 roku STOS kwalifikuje się do występu na największy festiwal muzyki Rockowej w Jarocinie? Ponoć zostaliście bardzo dobrze przyjęci przez publiczność? Czy dużo było wtedy zespołów metalowych w Jarocinie?

            Nie wiem czy byliśmy bardzo dobrze przyjęci przez publiczność, bo wydaje mi się, że wszystkie kapele, które grały wtedy na „Dużej Scenie” były podobnie oklaskiwane. Niezależnie od gatunku wykonywanej muzyki. Pamiętam, że było wtedy około pięciu metalowych zespołów.

            W tym samym roku 1985 managerem zespołu został Tomasz Dziubiński. Jak oceniasz współpracę z tym człowiekiem? Ile tak naprawdę pomógł, a ile zaszkodził Waszej grupie?

            Z jednej strony jego zaangażowanie w nasz zespół było wspaniałe, ponieważ to on pokazał nas wtedy Polsce, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. To pod jego skrzydłami rozwijał się nasz talent i spędziliśmy piękny okres grając na różnych scenach Polski i Czech z najlepszymi polskimi i czeskimi kapelami Heavy Metalowymi. Z drugiej zaś strony, doprowadził do rozpadu kapeli.

            Ponoć kilka Waszych utworów zostało opublikowanych i zarejestrowanych pod różnymi tytułami na skutek celowych pomyłek Dziuby. Czy to prawda?

            Nie wiem tego do końca. Nie chcę nikogo osądzać, jak nie „złapałem go za rękę”. Są to domniemania, a nie pewniki, ale sądząc po umiejętności Dziuby do kombinacji, można by się takich „celowych” pomyłek dopatrzyć.

            Braliście udział w pierwszej, historycznej edycji Metalmanii. Jak wspominasz Wasz udział w tym, uchodzącym wówczas za jeden z największych w Europie Wschodniej, metalowych festiwali? Czy zachowały się z tamtego okresu jakieś pamiątki np. zdjęcia, koncert video czy materiał live z Waszego występu?

            Nasz udział w tak wielkim dla nas koncercie był spełnieniem marzeń i pięknym, ale i strasznie tremującym oraz wyczerpującym ogólnie, przeżyciem. W kolejce do zagrania na scenie czekało kilkanaście kapel. Od rana mieliśmy próby, potem można się było iść posilić we własnym zakresie, tzn. gdzie, kto chciał i za co miał. Pod wieczór zbieraliśmy się znowu we wspólnej garderobie, niedaleko kulis sceny i …czekaliśmy na początek koncertu i swoją kolejkę.

            Jak zwykle były czasowe, planowe poślizgi. Organizacja koncertu i samokontrola wykonawców - niektórzy lubili wypić, a potem trudno im było trafić na scenę. Towarzyszył temu ogromny stres, bo chyba każdy chciał „wypaść” jak najlepiej i dać z siebie wszystko, żeby się spodobać.

            Kilka zdjęć się zachowało, ale nie pamiętam, gdzie i kto je ma, bo ja raczej nie przywiązuję wagi do zbierania pamiątek. Jeśli chodzi o materiał video, to przypuszczam, że może on znajdować się gdzieś w archiwum Telewizji Katowice, która owego czasu rejestrowała ten koncert. 

            Rok później gracie na Metalmanii 1987. Czy mieliście okazję wypić chociażby piwko z tuzami tamtych lat np. RUNNING WILD, HELLOWEEN czy  OVER KILL? Czy to prawda, że Wasza wokalistka śpiewała na tym festiwalu kilka tygodni po urodzeniu dziecka?

            Niestety o „wymianie choćby tradycyjnych koszulek” (jak to czynią piłkarze po meczu) nie było mowy, gdyż oni byli z tzw. "wyższej półki”. Mieli swoją ochronę, która nie dopuszczała nawet ich fanów. Po koncercie biegli szybko do swojej garderoby.

            A wokalistka rzeczywiście śpiewała wtedy w dziewięć dni po porodzie. Taka z niej „twarda sztuka”.

            Split z OPEN FIRE. Kto dokonywał wyboru na materiał z Metalmanii z 1987 roku?

            Podczas występu STOS, do Ireny Bol dołączył na scenie wokalista TURBO Grzegorz Kupczyk, i wspólnie zaśpiewali utwór "Ognisty Ptak". Dlaczego nie zdecydowaliście się na umieszczenie tego utworu na Waszej połowie splitu z Metalmanii 1987?

            Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, kto wybierał „kawałki” na tę płytę! Podejrzewam o to naszego Dziubę, który mógł działać w porozumieniu z państwem B., gdyż już od jakiegoś czasu dało się zauważyć bliższą komitywę między nimi.

            Numer „Ognisty Ptak” z udziałem Grzesia Kupczyka byłby rzeczywiście swego rodzaju ciekawostką, bo chyba nikt wcześniej (w Polsce na pewno!), w kapelach metalowych nie łączył wspólnie sił wokalnych z dwóch różnych zespołów i na dodatek odmiennych płci. Niestety, nie mieliśmy chyba po prostu prawa głosu w doborze repertuaru na tą płytę. Oprócz tego, naprawdę nie dbaliśmy o to! Chcieliśmy grać koncerty i komponować jak najwięcej utworów. Wtedy mieliśmy duży potencjał i masę pomysłów.

            Jeszcze w tym samym 1987 roku odbywa się trasa koncertowa Heavy Metal Show, wiodąca m.in. przez Racibórz, Zieloną Górę, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Tczew i Lublin. Obok STOSU, udział w niej wzięły również zespoły DESTROYER, HAMMER, DRAGON, WILCZY PAJĄK, KAT, TURBO i CITRON. Jakie kapele

szczególnie utkwiły Ci w pamięci jako serdeczni kompani do kielicha? Czy macie z ludźmi z tych kapel do dziś jakiś kontakt?

            Powiem szczerze, że wszystkie kapele bardzo dobrze pamiętam i ciepło wspominam. Wiem, że w kilku kapelach zmieniały się składy, aż wreszcie się rozpadały. KAT zawsze odstawał od pozostałych kapel. Jakoś miałem dziwne wrażenie, że traktowali nas jak „coś gorszego”, że im należało się zawsze lepiej i więcej!

            Bardzo fajnymi kumplami byli goście z WILCZEGO PAJĄKA i z TURBO. Potem wymieć należałoby DRAGON i DESTROYER. Też byli dla nas pozytywni. Dziś już mamy jedynie kontakt z Grzesiem Kupczykiem, wokalistą TURBO.

            A jak oceniałeś, to cało działo się w polskim podziemiu muzycznym? Na I edycji Metalmanii graliście np. wspólnie z VADER? Czy STOS grał dużo koncertów na własną rękę, bez pomocy Dziubińskiego?

            No, ruch - wydaje mi się, był duży! Powstawało dużo „metalowych” kapel, które grały bardzo dobrze technicznie, ale jakoś nie dotarli do szerokiego grona „ulubieńców”  Tomka Dziubińskiego. Dlaczego? Nie mam pojęcia.

            Bez pomocy Dziubińskiego chyba zagraliśmy zaledwie kilka koncertów, jeśli mnie pamięć nie myli.

            W lutym 1988 STOS zagrał w katowickim Spodku na Metal Battle '88 . Na tym festiwalu był wtedy Abaddon z VENOM. A to mój ukochany band. Dlatego zapytam, czy była okazja, aby poznać go osobiście i zamienić parę słów?

            Niestety, muszę Cię rozczarować, bo nie byliśmy wtedy przecież żadną GWIAZDĄ! Na żadnym z muzycznych rynków gdziekolwiek i nie mieliśmy raczej możliwości choćby pobycia chwilę z prawdziwymi wtedy gwiazdami, bo one w odróżnieniu od nas, miały już wtedy swoich ochroniarzy. Poza tym, w przypadku zespołów zagranicznych, dużą barierą była brak znajomości języków obcych, którymi posługiwały się te gwiazdy.

            W szkołach za naszych czasów uczono, jako obowiązkowego, tylko języka rosyjskiego. Ale nie zamierzam w tym miejscu za to napiętnować całego narodu rosyjskiego, ponieważ znałem kilku Rosjan - znakomitych muzyków, osobiście. Z historii muzyki klasycznej też wymienić należy takich kompozytorów i muzyków jak Musorgski, Czajkowski, Rachmaninow, Rimski-Korsakow, Prokofiew, Rubinstein, Skriabin, Szostakowicz, oraz Strawiński. To tylko jedni z wielu, którzy głęboko zaznaczyli swoją obecność w Kulturze Muzyki Światowej, mających ogromny wpływ na to, jak wygląda teraz muzyka, ponieważ wielu adeptów Wyższych Szkół Muzycznych na pewno wykonywało lub co najmniej zetknęło się z ich utworami podczas swojej edukacji.

            Mam ogromny szacunek dla narodu, który wydał takie bogactwo twórców muzyki tej wielkości. Nie interesuje mnie zupełnie szambo w jakim nurza się polityka i nie interesują mnie żadne uprzedzenia do pochodzenia kogokolwiek. Kocham muzykę i  szanuję ludzi tworzących ogólnie rzecz biorąc SZTUKĘ!!! Nie jestem rasistą!!!

            Do tego o czym mówisz dorzuciłbym jeszcze piękną literaturę rosyjską chociażby… Wracając do Metalowej Bitwy… Dochodziło przecież na tych koncertach do krojenia i bójek. Byłeś czasem świadkiem takich zdarzeń?

            Nie. Nie widziałem takich akcji ze strony fanów, ale słyszałem od moich kolegów, którzy byli uczestnikami koncertów i widzieli jak ówczesna milicja traktuje spokojnie przechodzących ludzi, zwanych wtedy „satanistami”. Tylko dlatego, że mieli na sobie dżinsy, glany i czarne, skórzane kurtki. Ludzie ci przeważnie dostawali pałami po grzbiecie od tych z wypranymi mózgami funkcjonariuszy!  Doszły nas też słuchy podczas pobytu w Jarocinie, że na koncercie naszym, bili się Punkowcy z Metalami i …Metale ich pogonili!

            W roku 1990 ukazuje się Wasz studyjny album zatytułowany "Stos". Jak oceniasz ten materiał po przeszło 17 latach od jego nagrania?

            Z jednej strony mi się podoba, bo była to muzyka spontaniczna i dziewicza. Zagrana przy pomocy tylko tego czym sami dysponowaliśmy, a byliśmy wtedy biedni, jeśli chodzi o dorobek sprzętowy i instrumentalny.

            Brak czasu w studio nagraniowym też wpłynął na to, że ta muzyka przybrała taką formę, choć mieliśmy wtedy wiele pomysłów na zrobienie czegoś ciekawszego niż to wyszło w studio. Człowiek czym starszy, dojrzewa i ewoluuje. Próbuje doskonalić się w tej dziedzinie, którą się cały czas zajmuje i potem uważa, że gdyby wówczas miał tę wiedzę, umiejętność i sprzęt, jaki ma teraz, na pewno zrobiłby to lepiej. Jednak ja uważam, że mimo wszystko to, co się wtedy nagrało jest i tak spoko! Po prostu, nie chciałbym tego już zmieniać.

            Wkrótce po wydaniu krążka zespół zawiesza działalność...Dlaczego?

            Problemy z lokalem, bo wszędzie wyrzucali nas za zbyt głośną muzykę. Brak śp. Janka Kardasa, bo musiał odsłużyć swoje w Wojsku Polskim… Machlojki państwa B., z Dziubą „za naszymi plecami”, czyli bez wiedzy pozostałych członków zespołu odnośnie udziałów za nasze wspólne kompozycje oraz moja okazja wyjazdu do Niemiec do naszego byłego gitarzysty, Krzysztofa Czarneckiego…To było właśnie wszystko to, co spowodowało, że zespół się „rozleciał”. Nie było to miłe, dowiedzieć się, że u państwa B., pieniądze wzięły górę nad chęcią bycia razem w jednym zespole i robienia wspólnie muzyki, którą przecież kochaliśmy. Chyba, że chodziło tu o coś innego???

            Od momentu, gdy zaczęliśmy grać trasę i większe koncerty, państwo B., (chodzi o Irenę i Jana Bol – dop. Wojtas) odizolowali się od zespołu i nie uczestniczyli praktycznie w żadnej libacji zespołowej. Tak samo zachowywali się po reaktywacji. Nie tylko mnie to wkurzało, bo oni rozdawali autografy i zabawiali się z fanami, podczas, gdy ja z chłopakami, rozkładaliśmy i przygotowywaliśmy sprzęt do koncertów. Bardzo niemiłe uczucie.  Dla nich byliśmy śmieciami, dodatkiem do nich i dla fanów też. Tak się czuliśmy przed koncertami. Przykro nam niezmiernie z tego powodu.

            Czy można wiedzieć, co porabiałeś przez całą dekadę kiedy STOS był zawieszony? Grałeś gdzieś, czy wiodłeś spokojny żywot z dala od metalowego hałasu?

            W 1989 roku wyjechałem do Niemiec, do naszego byłego gitarzysty - Krzysztofa Czarneckiego. Tam szukałem szczęścia dla siebie i swojej rodziny. Mieszkałem tam prawie 5 lat. Pracowałem tam najpierw w sklepie muzycznym, ale interes mojemu pracodawcy szedł niezbyt dobrze i nie stać go było na dalsze zatrudnienie mnie. Dlatego zmieniłem pracę i pracowałem jako śmieciarz. To wynikało z braku znajomości języka, którego dopiero się uczyłem, a byłem odpowiedzialnym ojcem rodziny i musiałem im do Polski wysłać środki do życia, bo żona nie pracowała. Potem pracowałem w wypożyczalni samochodów i serwisie-warsztacie samochodowym.

            Cały ten czas byłem w środowisku muzycznym z tamtejszymi muzykami, jak to się mówi - „za pan brat”. Poznałem wielu wspaniałych ludzi z Polski wywodzących się ze środowiska Blues’owego, którzy tutaj byli bardzo poważani za swoje umiejętności. Poznałem między innymi gitarzystę i wokalistę z kapeli KODEX - Mirka Winiarskiego. Mirek stworzył fajna bluesową kapelę złożoną z polskich muzyków i niemieckiego wokalisty pod nazwą HANK DAVIDSON BAND. Jeździłem z nimi jako back-liner po Niemczech Zachodnich i koncertowaliśmy. Między innymi z taką wspaniałą kapelą bluesową z Anglii, która brała udział w historycznym i jedynym prawdziwym koncercie WOODSTOCK, a nazywała się ta kapela TEN YEARS AFTER! Poznałem wtedy i uścisnąłem osobiście dłoń najszybszego wtedy gitarzysty – Alvina Lee. Potem byli Amerykanie z wokalistą Johnem Kay - zbiegłym przed laty z byłej NRD – STEPPENWOLF. Wokalista ten był współkompozytorem w 1968 roku numer Born To Be Wild,  będący do dzisiaj hymnem Harley’owców na całym świecie!!!

            Poznałem też prawdziwego mi tam, na obczyźnie przyjaciela. Niemca - Markusa, z którym usiłowaliśmy zrobić kapelę metalową, ale byłem tylko ja i on, dwóch zapaleńców. Markus jest tak niesamowity, że po odpisaniu tekstu z przesłuchiwanego utworu - zaczynaliśmy od roverów, znał go już praktycznie na pamięć i nie potrzebował już więcej tej kartki. Zna bardzo dobrze język angielski w mowie i w piśmie. Mieliśmy potrzebny do robienia muzyki sprzęt i instrumenty, co pewnie nie jest dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że to Niemcy i o wszystko jest tam dużo łatwiej. Ale, tak jak i w Polsce przed połączeniem się z drugim lokalnym zespołem, byliśmy do dyspozycji tylko ja-gitarzysta i Markus-wokalista. Ludzie, z którymi próbowaliśmy coś zrobić, albo byli słabymi muzykami, albo „nosili nosy w chmurach”. Mieszkałem w jednym mieszkaniu z wokalistą i jego przyjaciółką z zespołu Mirka Winiarskiego przez 3 lata, ale sprawy rodzinne, zmusiły mnie do niezwłocznego powrotu w 1994 roku.

            Po długiej przerwie, zespół odradza się w roku 2000. W jakich okolicznościach doszło do reaktywacji, co było jej bodźcem?

            Pewnego pięknego dnia, w kilka lat po moim powrocie z Niemiec do kraju, odwiedził mnie śp. Jan Kardas i poszliśmy razem na piwko. Już wtedy miał wizję reaktywacji STOS-u. Jednak miał on na myśli skompletowanie starej załogi bez Ireny (Rosy), ponieważ wokal kobiecy bardzo, jak nam się wydawało, zmiękczał brzmienie całej kapeli. My chcieliśmy powrotu z mocnym, głębokim, twardym i męskim wokalem. Myśleliśmy o zaproponowaniu współpracy w starych szeregach tylko Janowi B., (perkusiście), który przecież doskonale znał nasze stare kawałki, a grał zadowalająco dla nas. Był dla nas po prostu odpowiedni. Brakowało nam jednak jeszcze do naszego projektu basisty i wokalisty. Po rozpatrzeniu problemu ze znalezieniem męskiego głosu, żeby było łatwiej wrócić i stać się rozpoznawalnym, zaproponowałem, żeby jednak zaprosić Irenę do tego projektu.

            Jednak w dalszym ciągu brak było nam jeszcze dobrego bassmana. Po dość długim czasie od postanowień (około pół roku), Jan Kardas znalazł wreszcie bardzo fajnego człowieka i dobrego basistę. Człowieka z bardzo dobrym instrumentem i sprzętem, co było dla nas bardzo ważne. Dodatkowo mieszkającego w tej samej miejscowości, co śp. Jan Kardas, czyli w Trzebinii.

            Janusz Sołoma, bo tak nazywa się ten bassman, przyjął się do naszego bandu bardzo szybko. Nauczył się szybko starych numerów i zaczęliśmy komponować nowe rzeczy. Bodźcem do reaktywacji była chęć grania, grania, grania i pokazania potem tego naszym przyjaciołom i fanom, którzy ciągle pytali, czy jeszcze zagramy tak fajnie jak 20 lat temu!!!

            Nagraliście jakiś czas temu nowy materiał o znamiennej nazwie Przebudzenie. Kiedy można spodziewać się nowego, pełno-minutowego LP?

              Właśnie! Nazwaliśmy ten materiał tak znamiennie, żeby zwrócić uwagę na to, że jeszcze żyjemy. Że tylko sen, o którym chcemy zapomnieć, spowodował przerwę w działalności naszego zespołu.

            Dodatkowym „kopniakiem” było zainteresowanie Barta, który szukał kontaktu z kapelami z lat 80-tych w naszym kraju. To, co nagraliśmy wtedy, miało być materiałem demo dla ewentualnego producenta, który miał nam pomóc lub w całości sfinansować sesję nagraniową nowej płyty. Niestety, materiał pozostał tylko pamiątką dla nas po tym eksperymencie zorganizowania nagrań w pomieszczeniu do prób, w zaprzyjaźnionym Domu Kultury w jaworznickim Jeleniu.

            W trzy lata później nagraliśmy znowu siedem własnych i jeden cover Doro Pesch & WARLOCK, czyli osiem numerów na nową płytkę, która tym razem nosi tytuł Za Horyzont. Prawie rok czasu zajęło mi miksowanie i mastering tych nowych kawałków, z efektu których wcale nie jestem zadowolony, bo wiedzę i umiejętności w tym zakresie zdobywałem w trakcie realizacji, czyli byłem całkiem „zielony na tym polu”. Ale czego to człowiek nie zrobi dla osiągnięcia celu?!

            W tym momencie materiał jest już dawno gotowy, ale brak zrozumienia i faworyzowanie p. B., przez fanów tak przewróciło im w głowach, że więcej żadnego materiału z moim udziałem i w ich towarzystwie nie będzie.

            Być może oni będą próbowali coś wskrzesić. Nie wiem i nie interesuje mnie to już więcej! Jak chcesz posłuchać, co tam spłodziliśmy w naszym ostatnim tchnieniu, to podaj mi swój adres, a ja przyślę Ci płytkę z naszymi ostatnimi wypocinami!

            Możesz, jak nikt inny porównać mentalność dzisiejszych metalowców i tej gwardii z lat 80-ych? Czy dostrzegasz jakąś różnicę między tymi pokoleniami?

            Wydaje mi się, że cele i umiłowanie tego gatunku muzyki jest niezmienne, tylko otwartość w kontaktach z publicznością jest dużo lepsza. Młodzi Metalowcy są mniej uciśnieni niż byliśmy za swoich czasów my. Są bardziej wyluzowani. Ponadto mają już na starcie lepsze instrumenty i sprzęt do dyspozycji. W swoich poczynaniach mają większą swobodę wypowiedzi. Więcej materiałów, z których mogą czerpać pomysły do swoich kompozycji. Szybciej się uczą trudnej sztuki gry na instrumentach dzięki całej masie wartościowych informacji zdobywanych za pośrednictwem Internetu. Jest im po prostu łatwiej !!! Poziom wykształcenia muzyków jest coraz wyższy. I bardzo dobrze. Osobiście się z tego cieszę.

            Bardzo dziękuję za wywiad! Czego mogę Ci życzyć? Ostatnie słowa należą  do Ciebie…

            Ja dziękuję Ci również za zainteresowanie i danie mi możliwości osobistej wypowiedzi. Dziękuję za korespondencję i wytrwałość w oczekiwaniu na ten wywiad. Czego możesz mi życzyć? Chyba zdrowia i pogody ducha, bo po takim rozpadzie kapeli, a potem śmierci Jana Kardasa, jestem w rozsypce. Powoli staram się „poskładać się do kupy” i funkcjonować normalnie dalej. Chciałbym życzyć wszystkim Metalowcom, żeby byli i stanowili dalej inteligentne gremium ludzi kochających ten gatunek muzyki. Grając na koncertach zauważyłem, że Metalowcy to właśnie mądrzy i bardzo inteligentni ludzie, w towarzystwie których można czuć się dobrze i bezpiecznie.

                                                                                                 

                                                                                         WOJCIECH  LIS

                                  S L A S H I N G  D E A T H  [ P L ]

SLASHING otworzył dla wielu drogę do źródeł

Wyobraźcie sobie, że  znam ja takich ludzi, którzy pałają wyjątkowym afektem do debiutanckiej demówki SLASHING DEATH – Deathly Ceremonic. Uczuciem pozytywnym i mocnym, jak najbardziej. To na tej właśnie taśmie, w 1988 roku bębnił i zdzierał gardło mój rozmówca - Piotr „Gąsior” Darczuk.  Współzałożyciel SLASHING i muzyk kilku innych, nie mniej interesujących grup z lidzbarskiego zagłębia muzycznego…

Na początku tej rozmowy, opowiedz o pierwszych ważnych dla Ciebie zespołach metalowych i nie tylko. Powiedz też, dzięki komu zainteresowałeś się muzyką?

Tak naprawdę, to początku już nikt nie pamięta! Tak się po prostu złożyło.

Jak każdy chłopak w podstawówce kopałem piłkę i jako jeden z niewielu, lubiłem słuchać muzyki. Radio, różne płyty, nawet koncert życzeń w TV- to były źródła!!! Wchłaniałem wszystko, od Waldemara Koconia po ERUPTION i Dżyngis Hana!!! Kto to jeszcze pamięta! Pierwszą cięższą „rzeczą”, którą miałem, była składanka DEEP PURPLE prosto z NRD!

Muzyką jako taka zacząłem się interesować po prostu z siebie, ale jeśli mówimy o graniu, to w pierwszej klasie ogólniaka przyjaciel namówił mnie na zajęcia muzyczne w Domu Kultury - jedni grali na gitarach, a ja pukałem w co się dało. Stwierdził, że robię to fajnie i muszę coś z tym robić. I tak się zaczęło. Dwie-trzy godziny dziennie, do tego nuty i teoria - po roku grałem już w trio jazzowym. I tak już poszło…

A jaką kapelę zobaczyłeś na żywo po raz pierwszy w swoim życiu?

Byłem zakochany na śmierć i życie w ODDZIALE ZAMKNIĘTYM. Do dziś tamta muzyka jest czymś wielkim dla mnie. I to oni w naszym Domu Kultury otworzyli przede mną tajemnice muzyki live.

Potem były jeszcze jakieś polskie gwiazdy…WANDA i BANDA, MAANAM, LADY PANK… Ale! Zapomniałbym dodać, że jednak w podstawówce zakładałem na trzepaku fan klub TSA… Klubu nie było, ale w sercu dalej coś jest!

Zawsze odnosiłem wrażenie, że stanowiliście w Lidzbarku fajną paczkę znajomych, którzy przyjaźnili się i miksowali się w różnych zespołach typu SLASHING – VADER – MAD JOY – OTOCZENIE – LONDON BAND itp…

Nawet teraz - po prawie 20 latach, uważam, że Lidzbark był dosyć niespotykanym zagłębiem muzyki, pomysłów. Wiem, że wtedy grało się dużo i wszędzie, ale jednak wiele osób z zewnątrz było zafascynowanych tym, co robiliśmy.

Jako LONDYN ( też tam byłem!), zagraliśmy z takimi zespołami jak VOO VOO, ZIYO. Graliśmy w Jarocinie. MAD JOY - duża scena. Nasze teksty były w gazetach, jako głos pokolenia czy jakoś tak.

SLASHING otworzył dla wielu drogę do źródeł, do jądra. W tej części Europy hard-core wylał się od nas na całe połacie pola i miasta. Nie ma co ukrywać - robiliśmy zajebiste rzeczy. W głowach czterech ludzi tworzyły się pomysły wystarczające do założenia w ramach tej czwórki, trzech zespołów! To dobre określenie- miks. Miks, ale życiodajny.

Czy zanim trafiłeś do SLASHING DEATH grałeś z jakimiś innymi zespołami?

Zanim założyliśmy z Cipisem SLASHING, to tak naprawdę byłem głęboko w dupie…Nie ma co ukrywać, że to on zawsze był mózgiem i duszą. Ja się uczyłem, chłonąłem co się dało.

SLASHING DEATH powstał we wrześniu 1987 roku. Ty razem z Cipisem byłeś współzałożycielem grupy, prawda? Co Was zmotywowało do założenia tej kapeli?

Pół żartem, ale i pół serio, można powiedzie że SLASHING to odpowiedź na speed metal. To alternatywa dla wstążek, to dalszy ciąg rozwoju. Przeszliśmy z Robertem przez wiele stylów, ogólnie nazwijmy metalowych, pęczniało w nas jednak takie parcie….

Ale głupi zwrot!!! Chodzi mi o to, że z każdą chwilą niemalże chcieliśmy robić coś więcej. Axer i Cipis przynosili coraz to nowe wieści ze świata. Wiesz, ACCEPT był dla dzieci. Pojawili się w moim umyśle: SODOM, VULCANO, DESTRUCTION…Wiedzieliśmy, że możemy też albo i więcej. To było chyba naturalne, że SLASHING musiał powstać…

Słyszałem kiedyś coś na temat starego zespołu ARMAGEDDON z Lidzbarka. Upewnij mnie czy istniało coś takiego?

He, he…ARMAGEDDON to prapoczątek! Od tego zaczęliśmy. Poprosiłem Cipisa, nikomu jeszcze nie znanego… Grał w domu na gitarze, którą podłączał do radio-magnetofonu…CZAD!!! Tak! Odkryłem bestię! Największego metalowca, a potem - do teraz - największe poszukujące indywiduum w tym kraju…Byłem - ja na bębnach, Japa na basie, Świder na gitarze i vocal. Szukałem kogoś super na solówkę. I tak to się zaczęło. Muzyka była między Kill’em All a MOTORHEAD. Zajebiste porównanie - niech tak zostanie!

Były menago SLASHING DEATH - Axer mówi , że w czasach kiedy tworzyło się polskie podziemie znał tylko dwie formacje czyli VADER i MERCILESS DEATH. Jak było w Twoim przypadku? Jakie grupy wówczas były Ci znane?

Tu pokłon i pomnik. Axer był zawsze dla nas kimś wielkim, posłańcem dobrej nowiny, jeźdźcem z torbą wiadomości. My wiedzieliśmy to, co on przyniósł.

Tak było przez lata. Był Georgem Clintonem lidzbarskiej sceny. Może nawet Krzysztofem Kolumbem - on nam pokazywał, co się dzieje na świecie. Tak więc ja wiedziałem tyle, co on, tylko trochę później.

 Jak wiele koncertów zagrałeś ze SLASHING DEATH? Jak wspominasz te wszystkie występy?

Szczerze mówiąc - czarna dziura…

Pierwszy koncert SLASHING DEATH zagrał w październiku 1987 roku. W dwuosobowym składzie: Ty i Cipis. Pamiętasz ten koncert? Jak odebrali Was wówczas ludzie?

To był MAKS! Słuchaj… Dwie godziny przed gigiem zwolniliśmy drugiego gitarzystę - nie rokował. Załamał się, ale cóż - prawa rynku. Więc przygotowujemy się we dwóch, a tu wchodzi brygada lidzbarskich metalowców. Niosą krzyż, czaszkę, płachtę z pentagramem… Kosmos. Na scenie ustawili ołtarz i poszło!!! Maksymalne odjechany występ. Wtedy w ogóle inne rzeczy się liczyły niż teraz. Cipis miał gitarę własnej produkcji. W pewnym momencie zaczęła gubić strój. Jebnął nią o ścianę i wziął drugą, która była w Domu Kultury. Naprawdę nie można opowiedzieć nastroju i energii… Ceremony Of Death! Ceremony Of Death!

 Bardzo lubię I demo SLASHING DEATH. Można powiedzieć, że Ty grałeś tam tzw. pierwsze skrzypce. Znakomicie śpiewałeś, grałeś na bębnach, napisałeś też teksty wszystkich utworów. Wobec tego, jak Ty oceniasz tę taśmę z perspektywy czasu?

Chętnie bym tego posłuchał, bo sam nie mam. Powiem tak: zrobiliśmy kawał…W kurwę dobrej muzyki. Ja z różnych powodów odpadłem… Ale więcej powiem, jak sobie przypomnę. Podeślijcie mi to demo!

To da się zrobić… Mam takie foto, na którym Ty grasz na bębnach, a obok Ciebie wisi płótno , na którym widnieje pentagram i odwrócony krzyż. Poniżej płoną świeczki. Czyli taki satanistyczny, fajny i miły klimat. Kto był autorem tego „czarnego” image SLASHING DEATH? Ty, czy Cipis?

Tak jak wspomniałem- to była praca zbiorowa. Nasi ludzie!!!

 Skoro mowa o ludziach…Jakie kapele z tamtych czasów wspominasz jako najlepszych kompanów do wypitki? Z kim imprezowało się najfajniej? Masz zapewne masę wspomnień….

Eeee…Stary, ja wtedy dopiero zaczynałem przygodę z płynem. Fajek w ogóle nic. Także, zacząłem grać na trzeźwo i nie opowiem za dużo. Ale to nie zmienia faktu, że Cipis był wtedy moją drugą skórą. Pierwsze wina na pieńkach za Inwalidami, grzeczne czesanie wieśniaków na dworcu… Takie tam. Niedługo jadę do Lidzbarka - muszę go złapać! Jakaś powtóreczka. He,he,he…

Tylko nie zacznijcie czesać wieśniaków na dworcu he, he…A jak oceniasz te wszystkie zadry i animozje pomiędzy fanami jednego gatunku muzyki, do których dochodziło na koncertach? Czy Ty bądź, któryś z Twoich kolegów z zespołu został kiedyś skrojony?

Cipisowi skroili skórę w Jarocinie. Ale powiem tyle. Dla mnie to dno, takie samo jak kibice, którzy się napierdalają. Od zawsze byłem nastawiony na spoko i nigdy nie rozumiałem, ani nie tolerowałem jakichś takich jazd. Mam wiele słów żeby to określić, ale po co? Kurewstwo i pedalstwo, przykrywanie kompleksów i ograniczeń. Jak się nie umie zwalić gruchy, to się wali kolesi po łbie. Kropka.

A pamiętasz jakieś fajne stare polskie fanziny lub ich wydawców..

Pytaj Cipisa- ja pisałem wiersze.

W którym momencie i dlaczego odszedłeś ze SLASHING DEATH ?

Poszedłem do ZOMO i gdzieś się z Cipisem rozmieniliśmy… Może i na szczęście, bo potem zrobiliśmy MAD JOY…

Koledzy z zespołu nie mieli do Ciebie jakiegoś żalu, że byłeś w ZOMO? Na wkładce Deathly Ceremonic pisaliście: Slashing Pain: All Fuckin Communists, People In blue uniforms…

ZOMO to była przygoda, a kolesie forever - dlatego nigdy nikt. A wspomnień było kilka fajnych… Przywiozłem kiedyś granaty gazu łzawiącego, puszczaliśmy je w lesie i biegaliśmy w chmurach. Kurwa, stary… To była jazda!

Był taki moment w SLASHING, że po odejściu Doca, na bębnach grał Taras. Nie było wówczas możliwości, abyś to Ty wrócił do SLASHING i ponownie zasiadł za zestaw perkusyjnym?

Jakieś lekkie przebłyski były, ale ja byłem wtedy trochę poza. Chyba nawet jakieś „ale” mieliśmy z Cipisem do siebie, więc nie było to raczej możliwe.

Później przez jakiś czas grałeś w MAD JOY? Jak wspominasz ten epizod?

Dla mnie był to jednak poważniejszy projekt niż SLASHING. Może dlatego, że byliśmy już dojrzalsi…Uważam, że był to najlepszy mój projekt. Cipis powinien mieć podobne zdanie. Chociaż on potem zrobił jeszcze kilka fajnych rzeczy. OTOCZENIE. Kawał super jazdy, moje dobre teksty. Kto wtedy grał jak my?

No fakt – szyliście zawodowo. W 1991 roku nagraliście demo Ten Trax, w składzie: Cipis, Szambo i Ty. Czy oprócz tej taśmy nagraliście coś innego?

Nie. Tylko to. Potem mieliśmy po kilku latach pomysł, by ruszyć znowu, ale niestety. Ja żałuję.

MAD JOY zagrał też w Jarocinie. To była Duża Scena? W którym to było roku?

Rok 1990, ale nie zapomnę tego nigdy. Klimat, ludzie…Owsiak i Chełstowski okazali się lekko fiutami, ale na kilku tysiącach ludzi zrobiliśmy wrażenie. To tak jak z seksem. Pewnych rzeczy nie zrozumiesz, dopóki nie doświadczysz. To był nasz czas – szkoda, że się rozmyło.

Dlaczego ten zespół się rozpadł?

Trudno tu mówić „dlaczego”. To nie GUNS N ROSES, że wszystko jest udokumentowane. Czasami się człowiek nie zgadza z drugim. Różnica zdań, jakichś wizji… Poza tym, ja się wtedy wpakowałem w nieudany związek małżeńsko - rodzicielski i jeden wielki kutas nad nami zawisł. Takie zwykłe niby rzeczy. Jak mówię - to mój najlepszy projekt i największy żal.

Czy utrzymujesz kontakt z kolegami ze SLASHING czy MAD JOY? Cipisem, Axerem, Siemkiem, czy Szambem?

Sporadyczny, ale dlatego tylko, że mieszkamy od siebie setki kilometrów.

A może po odejściu z MAD JOY grałeś gdzieś jeszcze?

Tak. Dosyć fajny projekt FOUR COPS. Kawał dobrej muzyki, trochę na pograniczu jakiegoś grunge’u i funky… Ale byłem za słaby, by ich w kupie utrzymać, więc stwierdziłem że nie dam rady i rozgoniłem towarzycho!

Słyszałem, że miałeś też epizod w OTOCZENIU. Czy to prawda?

Never…

Czego słuchasz ostatnio w wolnej chwili?

Różnie. Internet daje możliwość grzebania w najskrytszych zakamarkach, więc często szukam starych rzeczy z tamtych czasów. Ale jedna rzecz ma pomnik w moim sercu, na zawsze: Reign In Blood. NIE MA rzeczy, którą człowiek zrobił lepiej. Ostatnio też mam to cały czas ze sobą. Poza tym pełen respekt dla SYSTEM OF A DOWN. A moja mroczna strona, to wszystko LED ZEPPELIN, czerwony LP TSA i pierwsza GUNS N ROSES… Taki jestem.

Można wiedzieć, co porabia Gąsior - pierwszy paker SLASHING DEATH A.D. 2008? Czy to prawda, że mieszkasz obecnie w Holandii?

Tak. Mieszkam w holi - landzie. Super żona, najwspanialsza córeczka na świecie, która ma 2,5 roczku… Zwariowałem na punkcie rowerów, a raczej jazdy i poznawania, przestrzeni. Moja strona www.lsr.webd.pl.

Wiesz, robię te same rzeczy co zawsze. Myślę, że się nie zmieniłem. Pracuję w lakierni samochodowej, ale ciągle szukam. I wiem, że w końcu znajdę!

 Dziękuję Ci za wywiad! Jeśli chcesz dodać na koniec, to proszę bardzo - nie ma sprawy…

Tak. Ja też dziękuję. Dzięki tej rozmowie znowu poczułem, jak wiele w swoim życiu już zrobiłem i to rzeczy, o których inni mogą tylko śnić.

Czas ucieka nam między palcami

Jak miękki wosk wypływa z krwią

Plujemy kawałkami wnętrzności

A to nie jest zbyt miłe… Ueh!

                                                         WOJCIECH  LIS



                                       T U R B O  [ P L ]

                 Zachorowałem na muzykę

         Grzegorz Kupczyk to w moim odczuciu – mówiąc kolokwialnie - najlepsze gardło heavy-rockowe jakie miała Polska Rzeczpospolita Ludowa, III Rzeczpospolita i to coś, co zwą niektórzy mianem IV RP.

         Grzegorz Kupczyk to historia polskiej muzyki rockowej, którą mniej, ale raczej przecież bardziej znamy z płyt TURBO, CETI, NON IRON czy PANZER X.

"Chciałbym spokojnie wykonywać swój zawód. Kocham to co robię, kocham publiczność, pracę w studio, ale warunki w Polsce dla tej muzyki są straszne". Tak mówiłeś swego czasu w jednym z wywiadów. Czy myślisz czasem, kim byłbyś dziś i co mógłbyś robić, gdyby nie śpiew? Powiedz proszę, kim chciał zostać Grzegorz Kupczyk, będąc chłopcem w wieku, powiedzmy 8-miu lat? 

He, he...Dobre pytanie. Nie zastanawiam się nad tym, bo nie mam na to czasu. Natomiast jako mały chłopak marzyłem, aby mieć śmieciarkę i nią jeździć. Potem, jak dorosłem, to marzyłem, aby być lotnikiem. Totalna bzdura, mam lęk wysokości.

O proszę...To tak samo jak ja... Dzięki komu zainteresowałeś się muzyką? Jak wspominasz czasy gdy słuchałeś muzyki przy radiu Stolica, i przy starym adapterze. Ponoć "Biały album" THE BEATLES znalazłeś na śmietniku?

Tak. Jakoś tak było. Natomiast muzyką zarazili mnie rodzice. Mama była aktorką, śpiewała mi kołysanki i zabierała do Opery. Tato prowadził orkiestrę. Potem kolejno w szkołach. Najbardziej „zachorowałem” na muzykę w szkole zawodowej. Tam powstały też moje pierwsze zespoły.

Byłeś wychowany na “dwójce" LED ZEPPELIN. “Jedynkę" poznałeś bardzo późno, jak sam podkreślasz - w 1975 roku. Jak zdobywałeś Ty i Twoim znajomi w tamtych latach te nagrania? Dużo słuchałeś wówczas Radio? A płyty analogowe? Lubisz ten nośnik? Winyle były wówczas chyba dosyć drogie?

Głównie zdobywałem te płyty wykupując je od kolegów, których ojcami byli ludzie pracujący na placówkach zagranicznych. Często ludzie na „wymianach” pracowniczych.

Taka płyta, np. „dwójka” LED ZEPPELIN kosztowała 900 zł. Dla porównania wypłata miesięczna wynosiła wtedy na pełnym etacie 2300 złotych. Radia słuchałem praktycznie bez przerwy, najczęściej Trójki i programów Kaczkowskiego.

Czy to prawda, że DEEP PURPLE i „Made In Japan” to było Twe "wejście" w hard rock?

Tak. Takie pełne, prawdziwe. Później LED ZEPPELIN II i  LED ZEPPELIN IV, a dalej już z górki. Pamiętam, że od kolegi z pod poznańskiej miejscowości odgrywałem różne nagrania na kasetę. On miał pośród wielu rockowych nagrań z Luxemburga  (w tamtych czasach jedyna stacja radiowa promująca muzykę rockową), nagrany finalny krzyk Gillana z kawałka „Strange Kind Of Woman”. Natychmiast to odegrałem i dopiero po wielu miesiącach dowiedziałem się, co to jest.

"Grzegorz Kupczyk prowadzący dyskotekę" - to hasło brzmi dziś AD 2007  dosyć dziwacznie, niemniej wiemy obaj, że chodzi o dyskoteki na których prezentowano

muzykę rockową.  Prowadziłeś swego czasu takowe dyskoteki w szkole, w której pobierałeś edukację, prawda? Czy Twoim zdaniem był wówczas głód takiej muzyki? Zachowały się w Twoim osobistym archiwum fotki z czasów kiedy byłeś DJ-em?

Niestety. Z ubolewaniem stwierdzam, że nie. Mam tylko pojedyncze zdjęcia moich zespołów z tamtych czasów. Są do obejrzenia na stronie CETI.

Głód muzyki był nie wyobrażalny. Bawiliśmy się zarówno przy kawałkach zespołu YES jak i przy „ Na pierwszy ogień” SBB.

Ciekaw jestem, jakiego pierwszego wykonawcę z naszego kraju zobaczyłeś na żywo? A jeśli chodzi zespół z zachodu? Kto to był? Proszę powiedz, w którym to było roku?

Pierwszy jakiego zobaczyłem to SKALDOWIE  w  Międzyzdrojach, potem WAGANCI. Miałem kilka lat. Z Zachodnich duński DUMP. Teraz zapewne nikt nawet nie wie o jakim zespole mówię. To był bardzo dobry zespół glam rockowy.

            Czy możesz powiedzieć w jakich okolicznościach trafiłeś do TURBO? To nie był Twój pierwszy zespół, prawda?

Pierwszy profesjonalny. Śpiewałem wtedy w zespole KREDYT z Andrzejem Łysowem. Zajęliśmy pierwsze miejsce jako zespół we wszystkich możliwych kategoriach. W jury Festiwalu w Domu Kultury Stomil w Poznaniu byli wtedy Andrzej Sobczak (teksty TURBO), Janusz Maślak (manager TURBO), Wojtek Hoffmann  oraz redaktorzy ówczesnego Radia Poznań czyli dzisiejszego Radia Merkury min. Ryszard Gloger, teraz mój redakcyjny wspaniały kolega. Na pniu wzięli do zespołu Andrzeja i Piotra Przybylskiego z zespołu EQUINOX na bas. Ja musiałem się troszkę starać.

Po nagraniu "Dorosłych Dzieci" TURBO sporo koncertowało: m.in. na festiwalach Rockowisko w Łodzi i słynnym Jarocinie. Jakie wspomnienia zachowały się w Twojej pamięci z tego ostatniego, wręcz mitycznego festiwalu?

Pierwszy koncert w Jarocinie ze mną był absolutnym sukcesem. Nie potrafię tego nawet opisać. Mieliśmy grać 45 minut, a graliśmy ponad dwie godziny. Szok!!! Bis za bisem.

            Na pierwszych edycjach festiwalu Metalmania, grało także TURBO. Kiedyś w wywiadzie Mariusz Sobiela z OPEN FIRE powiedział mi wspominając Metalmanię 1987 - tu cytat: „(…) trema, stres, ale radość i frajda. Każdy kto chciałby zamienić te wrażenia w słowa byłby nieszczery”.  Jak Ty wówczas czułeś się na deskach katowickiego Spodka?

Każdy festiwal w tamtych czasach był wyjątkowy. Rockowisko, Open Rock w Krakowie, czy Jarocin. W Metalmanii było tyle energii, co we wszystkich pozostałych festach.

            Ale z TURBO graliście także na typowo podziemnych festiwalach. Np. Metal Madness w 1989 czy Thrashfest 1989 roku.  Jak oceniałeś wówczas to środowisko? Ludzi związanych z polskim undergroundem, który wówczas właśnie przeżywał swe apogeum…  

Przyznam, że nie pamiętam. Ale na pewno było fajnie. Gdyby było coś nie tak, to bym pamiętał.

A propos. Jak długo trwa Twa znajomość z Peterem z VADER? Jak oceniasz to, co robi on w VADER? A jak współpracowało się Wam przy okazji projektu PANZER X?

Piotr to wspaniały kolega. Naprawdę bardzo się lubimy i szanujemy.

VADER znam od samego początku, gdy jeszcze grali zwykłego rocka. Z Piotrem zawsze wspaniale się współpracowało. Tak samo dobrze przy PANZER X, jak i podczas wspólnej sesji przy „Shadow of the angel”.

Po sukcesie przeboju "Dorosłe Dzieci" wytwórnia zaczęła naciskać na Was, żeby złagodzić brzmienie i nagrywać bardziej chwytliwe kompozycje. Później Wojciech Hoffmann nazywa ten czas, "okresem błędów i wypaczeń". No właśnie...Czy masz świadomości, że mimo estymy należnej TURBO, parę osób uważało zespół za koniunkturalistów zmieniających stylistykę swej muzyki „z płyty na płytę”? Spotkałeś się kiedyś z takimi opiniami?

Oczywiście! I częściowo się z tym zgadzam. To od początku było piętą achillesową TURBO. Brak konsekwencji, tłumaczonej koniecznością rozwoju. Nie wiem o co chodziło, bo to nie ja decydowałem, ale myślę, że w tym temacie jest dużo „niejasności”.

            Rzeczywiście..."Kawaleria Szatana". Jak Ty z perspektywy czasu oceniasz ten LP?

To bardzo fajna płyta. A ocenę znam tylko z Metal Hammera, która wynosiła 9 na 10 możliwych punktów.

Po sukcesie "Kawalerii Szatana" TURBO nawiązuje współpracę z Metal Mind

Productions... Swego czasu pytany o to, co zmieniłbyś na polskiej scenie muzycznej, powiedziałeś "utopiłbym Dziubińskiego"... Jak więc oceniasz współpracę TURBO z Dziubiński?

Na ten temat nie chcę się wypowiadać. Z Dziubą przeprosiliśmy się, wyjaśniliśmy wiele spraw i to już temat zamknięty. Każdy popełnia błędy. Ja jako Kupczyk swoje sprawy bez względu czy odnoszą się one do TURBO czy do CETI załatwiam osobiście. Nikt mnie nie reprezentuje. W TURBO jestem firma w firmie - tak bezpieczniej.

We wtorek 7 listopada 2006 roku kupiłem "Dziennik" z płytą „25 lat Listy Przebojów Trójki 1982”.  Na krążku tym znalazł się utwór „Dorosłe Dzieci”. TURBO to już kanon polskiej muzyki rozrywkowej. Czy otrzymałeś kiedyś od włodarzy Poznania jakiś dowód uznania dla Twej pracy artystycznej? Masz w ogóle takie aspiracje, aby odebrać np. dyplom uznania i butelkę wina od Prezydenta Lecha Grobelnego?

Zapomnij. Kogo w tym kraju interesuje kultura???

Hmmm...Chyba tylko Lecha Wałęsę he,he... Jak w ogóle oceniasz to, co się dzieje w tej chwili w Polsce, skoro mowa o polityce? Odwoływanie koncertów metalowych, to niestety nie są już odosobnione przypadki…

Polska to raj stracony, naród pogrążony. To już szlam. Nie wiem czy w bagnie jest jeszcze drugie dno. Wolę nie babrać się w prawdziwym bagnie, nie sprawdzać co jest niżej.

Okey... CETI  nagrało cover TURBO "Sztuczne Oddychanie", a idea ponownego nagrania tego utworu miała wyjść od Krzysztofa Wacławiaka. Czy jesteście nadal w kontakcie? Możesz mi powiedzieć, co porabia obecnie jeden z moich ulubionych dziennikarzy muzycznych?  

Niestety, straciliśmy kontakt. Z tego co wiem to chyba siedzi w USA.

Swego czasu z TURBO i CETI graliście koncerty również poza granicami kraju, głównie w RFN. Jak Was tam przyjmowali?

TURBO grało tylko w Czechach, na Węgrzech i chyba raz w Wiedniu. Więcej poza granicami kraju grało CETI. Zarówno jeden jak i drugi zespół były przyjmowane bardzo dobrze.

Książka w życiu Grzegorza Kupczyka…Możesz podać tytuł, bądź tytuły tych książek, które wywarły na Tobie ogromne wrażenie?

„Remedium” - Stefana Wuhla. Luckas nie powstydziłby się scenariusza zaczerpniętego z tej książki. Pozycja na światowym poziomie SF.

I analogiczne pytanie o film. Jakie tytuły są dla Ciebie kanonem? Co ciekawego ostatnimi czasy udało Ci się zobaczyć?

Stanowczo „Stawka większa niż życie” oraz „Star Wars”. Poza tym produkcje Holywoodzkie o tematyce religijno - historycznej z lat 50-ych. Np. „Dziesięcioro przykazań”  z Charltonem Hestonem.

Dziękuję za Twój czas i odpowiedzi! Ostatnie słowa są oczywiście Twoje…

Ehhh...wszystkie są moje. Pytajcie o nowa płytę CETI „(...) perfecto mundo(...)”.           Pozdrawiam!

                                 WOJCIECH  LIS



                                                             V A N D O D [SWE]

    Vandod, zespół pochodzi ze Szwecji i gra bardzo interesujący black metal. Nie jest to zapewne piekielnie szybki materiał, ale posiada za to coś, co intryguje, interesuje i nie pozwala obojętnie przejść obok tego dzieła. O zespole nie wiem nic, na ich stronie też nie ma prawie nic, dlatego też postanowiłem sam podpytać członków zespołu w tym oto mini wywiadzie.

Witam. Jesteście dla mnie zupełnie nieznaną grupą. Czy możesz przedstawić członków zespołu i po krótce opowiedzieć o historii zespołu. Wasza strona internetowa nie posiada zbyt wiele informacji zarówno o was jak i o waszej muzyce, którą wykonujecie, więc musisz nam to po prostu opowiedzieć!
Henrik: Witam! Zespół został założony przeze mnie, Henrik Wendel (gitara) i Daniel’a Wikforss (perkusja) kilka lat temu. Gdy zaczęliśmy nagrywać nasze demo, doszedł do nas Nicklas Ankarbrandt (wokale) i Ville Kemi (gitara basowa, z zespołu Fall ov Serafim).

Tak więc istniejecie już ze trzy lata, nagraliście jednak tylko jeden materiał, który de facto doczekał się od razu wydania. Czy macie gdzieś ukryte jakieś demony, o których nic nikomu nie wiadomo?
Henrik: Tak, nagraliśmy wersje demo niektórych kawałków jeszcze przed nagraniem pełnego materiału. To nie była dostępna pozycja dla publiki, po prostu miała nam pomóc w pisaniu utworów na album. Nie chcieliśmy odkrywać kart i otrzymać opinii na temat utworów zanim te trafiły do finalnego produktu.

Odnośnie „As” powiedz jak to się wszystko ułożyło, że powstał w dość krótkim okresie czasu i jest po prostu zajebisty. Na czym polega przepis granie dobrej muzy?
Nicklas: Dla mnie osobiście to było wyzwanie, ale z drugiej strony wszystko przyszło bardzo łatwo. Dla mnie wokal jest również instrumentem, który ma za zadanie wypełnić muzykę opowiadając całą historię I tworząc gutturalne dźwięki. Często podążam za rytmem perkusji i wtedy kieruję na nią podobną melodię wokalu.
Henrik: Na tym albumie napisałem większość muzyki razem z Danielem. Receptą na napisanie muzyki do tego albumu było to, że “zagłuszaliśmy” prawie całkowicie główne struktury w utworze i dopracowywaliśmy do perfekcji element po elemencie. Daniel jest chyba najbardziej odpowiedzialny za partie aranżacyjnie także za produkcję materiału. Chcieliśmy zatrzymać sprawy produkcyjne wewnątrz zespołu, tak abyśmy mogli wpływać swobodnie na dźwięk podczas nagrywania.

Na stronie nie ma też żadnych informacji o waszych występach live. Czy jesteście w ogóle grupą koncertową, jeśli tak, to czy macie na swoim koncie jakieś koncerty?
Henrik: Jesteśmy z pewnością zespołem koncertowym! Nasza muzyka zmienia się na potrzeby koncertowe, tak więc każdy koncert powinien być nowym doświadczeniem dla słuchaczy, nie tylko odegraniem dokładnie samego albumu.
Daniel: Mamy na koncie kilka lokalnych występów a także będziemy otwarciem dla Mayhem w Kopenhadze w sierpniu!

Na albumie „As” wykonaliście clip do utworu „Burden Of Eden”. Nie poraża on wyuzdaną reżyserią i scenariuszem, mimo to robi niesamowite wrażenie, przynajmniej na mnie. Zdradź nam szczegóły zza kulis tego obrazu oraz kto jest odpowiedzialny za tą produkcję?
Daniel: Nasz przyjaciel Kalle Kronhamn przyglądał się zespołowi ”poza sceną” i zaproponował stworzenie clipu. On nie jest generalnie fanem Black Metalu, ale odnalazł inspirację w tej muzyce i wyjawił nam kilka koncepcji do clipu.
Henrik: Te wideo powinno złapać “obraz” muzyki, ciemny i surowy, ale piękny dla tych osób, które umieją wychwycić treść z pozornego bezładu.

Wydało was Extreme Mortem Records, jak doszło do tej współpracy i jak przebiega. Jakie kroki podjedliście w kierunku promocji tego krążka?
Daniel: To my sami stworzyliśmy XMR do promocji naszej muzyki! (a to nie wiedziałem, teraz wszystko jasne… red.)
Henrik: Album został rozesłany do wielu recenzji, próbujemy także wymieniać się z innymi podziemnymi distrami tak, aby rozprzestrzenić muzykę dookoła.

Macie jakieś plany na przyszłość? W którym kierunku ruszacie?
Nicklas: Nadal będziemy pracować I udoskonalać nasze dźwięki. Nie będzie to kontynuacja ani skopiowanie poprzedniego albumu. Liryki tym razem będą głównie w języku szwedzkim.
Henrik: Myślę, że może riffy będą bardziej death’owe już z założeniem przy tworzenie nowego albumu! Chcemu otrzymać “więcej wszystkiego” razem; więcej ekstremalnie szybkich partii, więcej doom’owych, więcej orkiestralnych klimatów, etc.

Z racji tego, że wywiad ten ukaże się dla polskich czytelników, powiedz mi czy posiadasz jakąś wiedzę na temat naszej sceny muzycznej, może z kimś się dobrze znasz?
Nicklas: Bardzo chętnie słucham Vader z lat 90’tych no i Behemoth oczywiście.
Daniel: Behemoth, Infernal War.
Henrik: Byłem na występie Behemoth kilka tygodni temu i oni rządzą! I Znam kolesi z Devilish Impressions, na prawdę mili ludzie! Oczekujcie na ich nowy nadchodzący album!

Z drugiej strony, jaka jest sytuacja na szwedzkiej scenie. Na świecie bardzo głośno o szwedzkich zespołach, zespołach szwedzkich kultach, ale jak to wygląda, gdy jest się tam na miejscu, osobą współtworzącą tą scenę?
Daniel: Kult jest widoczny z zewnątrz tych co są kultem (nie wiem czy dokładnie to zrozumiałem, ale oto oryginalna wypowiedź: “A cult has to be viewed from the outside to BE a cult”… red).
Henrik: Myślę, że wszyscy jesteśmy tym zepsuci, z wieloma dobrymi zespołami i występami, tak więc nie mamy tutaj podobnych dążeń tak jak w Południowej Ameryce czy też Wschodniej Europie.

To by było na tyle, taki krótki zapoznawczy wywiad. Mam nadzieję, że zainteresujemy tą rozmową rzeszę fanów na naszych ziemiach. Po tak mocnym debiucie podejrzewam, że szybko spotkamy się przy okazji dużego wywiadu na naszych łamach. Dziękuję i pozdrawiam.
Nicke: Dziękuję. Mam nadzieję, ze kiedyś będziemy mieć okazję dla was zagrać!.
Henrik: Odwiedzajcie nasza stronę www.vandod.se, oczekujcie ukazania się naszego albumu i mam nadzieję, że uda nam się zagrać jakiś koncert w Polsce w przyszłym roku!!! Dzięki!

                              ParteR - METAL  JEERS ' ZINE



                                           W I L C Z Y  P A J Ą K  [ P L ]

Dziuba razem z Matlakiem odpalili gaśnice halonowe w ryje meneli

            Należeli do jednych z moich ulubionych zespołów, które doił Tomasz Dziubiński. W pamięci na długo pozostanie mi debiut WILCZEGO PAJĄKA i koncert z Metalmanii 1987 zarejestrowany i wydany za komuny na czarnym krążku.

W okresie największej świetności WILCZEGO PAJĄKA, na basie pogrywał  Mariusz Przybylski, który uchylił trochę rąbka tajemnicy i  opowiedział co nieco o historii tego  poznańskiego stwora…

Witaj! Możesz na początek tej rozmowy powiedzieć naszym czytelnikom o swoich fascynacjach muzycznych?

 Witaj! Jasne. Wiesz, pierwsze fascynacje na poziomie podstawówki, to oczywiście LED ZEPPELIN i DEEP PURPLE, ze wskazaniem na ten drugi. Ale dopiero kiedy usłyszałem BLACK SABBATH, to była jazda. Oczywiście AC/DC…

Późniejszy okres, to IRON MAIDEN, ACCEPT, a następnie muzyka amerykańska: ANTHRAX, FLOTSAM & JETSAM, OVERKILL, NASTY SAVAGE, i oczywiście METALLICA. Jeszcze THIN LIZZY.  Z polskich kapel, to TSA, TURBO, KAT, ale słuchałem też gitarzystów w LOMBARD, KOMBI, MANAAM i BUDKA  SUFLERA.

Kto „wtajemniczył Cię”, jeśli mogę użyć takiej przenośni,  w ten cały heavy metal?

Sprawa jest banalnie prosta. Starsi koledzy z podwórka słuchali już różnej muzyki. Założyliśmy zespół w garażu, stare radia, a dalej już samo poszło (śmiech).

Ciekaw jestem, jakiego pierwszego wykonawcę z naszego kraju zobaczyłeś na żywo? A jeśli chodzi zespół z zachodu? Kto to był? Proszę powiedz, w którym to było roku?

Dobre pytanie. Pierwszym zespołem był chyba BANK  gdzieś około 1979 roku, który widziałem w klubie studenckim Nurt. Później pierwsza Rock Arena, na której jeszcze głupi organizatorzy poustawiali krzesła na parkiecie (śmiech), które wylądowały na jednym wielkim stosie. Wtedy grali wszyscy razem tzn. MANAAM, KRZAK, KASA CHORYCH, MECH, KOMBI. Jeżeli chodzi o zagraniczny zespół, to pierwszym znaczącym był koncert BUDZIE, coś koło 1982 roku. Przedtem jakiś KLAUS SCHULTZE. 

Opowiedz jak wówczas,  w pierwszej dekadzie lat 80-ych wyglądało środowisko metalowe w Poznaniu? Był KREDYT, EQUINOX. Było TURBO, byliście Wy, później GOMOR i ACID DRINKERS…

KREDYT i EQUINOX był wcześniej. Kiedy my zaczynaliśmy , znaczące było TURBO i dla nas oni wtedy byli wielkimi gwiazdami ( śmiech). Potem zaczął się nasz kontakt z Tomkiem Dziubińskim z Metal Mind Productions i zaproszono nas na wspólny koncert z TURBO i KATEM na Grotkowskie Noce. Tam zostało przesądzone podpisanie kontraktu z Dziubą. Pamiętam, że ciśnienie było duże. Wiedzieliśmy jaka jest stawka. Jechaliśmy tam jako amatorzy, a wyjeżdżaliśmy już jako koledzy TURBO i KATA, z wyznaczoną datą podpisania kontraktu. To był jeden z naszych lepszych koncertów.

A środowisko… Wiesz, to była bardzo ciekawa sprawa. Wojtek Hoffman przyszedł do nas kiedyś na próbę i usłyszał Tomka Goehsa na bębnach. Ponieważ akurat od TURBO odchodził ich perkusista, to zaproponował mu współpracę. To był dramatyczny moment: my u progu kariery, kiedy wszystko zaczęło się układać, a TURBO chce nam zabrać pałkera! Na szczęście Wojtek nie chciał niszczyć PAJĄKA i ustalono, że Tomek będzie grał w dwóch kapelach. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń z TURBO, która  trwa do dzisiaj (śmiech).

Poza tym, wszystko kręciło się wokół klubu Nurt, gdzie miały próby TURBO, PAJĄK, REPORTAŻ, WIELKA ŁÓDŹ, NON IRON, ŻUKI, MR. ZOOB.

I tak na przykład - Lechu Szpigiel dalej śpiewał w NON IRON, a Maciej Matuszak też czasami pomagał im w koncertach. Z nami czasami w zastępstwie grał Wojtek Hoffman albo Popcorn  z ACIDÓW np. w czasie, kiedy Maciej ukrywał się przed wojem (śmiech). Chłopaki z ACID DRINKERS zawsze gdzieś byli koło nas. Organizowali informacje o naszych koncertach. Pamiętam, jak kiedyś Litza powiedział do mnie w żartach, że kiedyś nas przeskoczą i faktem jest, że to zrobili (śmiech).

Drugim takim miejscem spotkań było Studio Giełda, gdzie nagrywali wszyscy znani z tamtych czasów. Mnie udało się kiedyś nagrać kawałek dla BAJMU na jakąś imprezę razem z Piotrem Mańkowskim.

Czy zanim trafiłeś do WILCZEGO PAJĄKA, grałeś z jakimiś innymi zespołami?

Tak. Zdarzyło się. Najpierw był mój zespól szkolny ŻAR, gdzie grałem na gitarze prowadzącej. To były covery BLACK SABBATH, trochę punka (tempo było OK) i trochę reggae (śmiech). Wtedy to Piotr Mańkowski miał swój zespól  CZARNA WDOWA w innym liceum i organizował szkolny przegląd kapel. I tam się spotkaliśmy. Równolegle zacząłem grać w kapeli nowofalowej KOPENHAGA, do której zaprosiłem Tomka Goehsa.

A czy były jakieś specjalne powody, dla których sięgnąłeś po gitarę basową, a nie po gitarę z sześcioma strunami?

Właśnie wspólny koncert z Piotrem, to był moment przełomowy.

Po pierwsze, jak zobaczyłem jak Piotr wymiata, to kopara mi opadła. Zaraz potem mój szkolny zespól zaczął się rozpadać, a Piotr zapytał mnie czy nie chciałbym spróbować na basie, bo od niego z kolei odchodził basista. Czułem, że możemy coś zdziałać razem, a chciałem wtedy grać za wszelką cenę. No i stało się.

No tak. Zatem, których basistów cenisz najbardziej i kto wywarł na Ciebie największy wpływ?

Tutaj Ciebie zaskoczę. Pierwszym znaczącym był dla mnie basista z MARILLION. Nie pamiętam nazwiska, ale na koncercie w Poznaniu bas brzmiał mu, jak w żadnej innej kapeli. Później dowiedziałem się, że jako jeden z pierwszych stosował aktywne przetworniki. W tamtych czasach to było rzadkością.

Z kapel bardziej rockowych, to jako pierwszy był Steve Harris z IRON MAIDEN. Koncert niezapomniany, prędkości jakie jego palce osiągały... Gedy Lee z RUSH za styl gry i brzmienie jego Rickenbackera. Później Flea z RED HOTÓW.

Ze stajni jazzowej: Jaco Pastorius, Marcus Miller.

A w Polsce, to Piotr Przybylski z wczesnego TURBO. Bogusz Rutkiewicz czyli jego następca, Janusz Niekrasz z TSA (za utwór „51”). Wojtek Pilichowski to już późniejsze odkrycie.

 Jak to się stało, że trafiłeś do PAJĄKA?

Tak naprawdę, to założycielami PAJĄKA byliśmy obaj, razem z Piotrem.

Kiedy przeszedłem do CZARNEJ WDOWY i zacząłem grać na basie, nagraliśmy w Radiu Afera jakieś demo i nagle kapela nam się rozleciała (śmiech).

Zostaliśmy we dwójkę z Piotrem. Ja ściągnąłem Tomka Goehsa z KOPENHAGI. Ten przytargał Macieja Matuszaka.  Z kolei on Lecha Szpigiela, który już wtedy szył z NON IRONAMI i tak powstał WILCZY PAJĄK.

Zagraliście na Metalmanii w 1986 roku. Ponoć ten koncert nie zaliczaliście do udanych, dlaczego?

Po udanych koncertach w Grotkowie, Sulęcinie i paru innych, wydawało nam się że może być już tylko lepiej (śmiech).

Naszym mocnym atutem miał być "Nocny strach", grany przez Tomka na dwie stopy. Myśleliśmy, że nikt tak w Polsce nie gra. Byliśmy dobrze przygotowani, na fali. Koncert faktycznie wypadł fatalnie. Zero reakcji publiczności. Total porażka... Powód był prosty: z nie wyjaśnionego do dzisiaj powodu nas po prostu nie było słychać. Mam to nawet gdzieś nagrane. Na trzy numery prawie w dwóch słychać jedną gitarę i słaby wokal. Zero drugiej gitary, bębnów, basu… Do dzisiaj się zastanawiamy: czym podpadliśmy wtedy akustykom?? A żeby było ciekawiej, tego roku wystąpił genialny TEST FOBI KREON też grający numery na dwie stopy z doskonałym gitarzystą Rafałkiem. Ich koncert powalił mnie na kolana jak i całą naszą kapelę (śmiech). Zabrzmieli jak nikt na tej Metalmanii. Czysty ogień. Polecieliśmy do nich po koncercie z gratulacjami. Później, kiedy tydzień byliśmy we Wrocławiu na warsztatach, niejedną noc wspólnie z nimi przebalowaliśmy. To była ich Metalmania i koniec! Szkoda, że kapela była słabo wypromowana. Uważam, że oni mieli jeden z większych potencjałów muzycznych.

Rok później w 1987 roku zagraliście ponownie w Spodku. Tym razem fragment koncertu można było usłyszeć na płycie składankowej z Metalmanii 1987. Dla mnie osobiście Wasza połówka winyla i DRAGON, to najlepsi polscy wykonawcy II edycji tego festiwalu. A ja Ty wspominasz tamten koncert?

Wiesz… Tak jak mówiłem, na pierwszej Metalmanii byliśmy młodą kapelą, która dorwała się na największą scenę w Polsce. Pojęcia nie mieliśmy, że nie wystarczy dobrze zagrać, ale należy też  zadbać, aby ktoś to jeszcze usłyszał (śmiech).

W czasie prób prosiliśmy teraz kolegów z TURBO i innych kapel,  aby stali przed sceną i wychwytywali niuanse nagłośnienia. Więcej! W czasie koncertów staliśmy za konsoletą na zmianę z zespołami, tak by wskazywać akustykom, który teraz będzie grał solo i który instrument wyciągnąć. Pusta sala, a z ludźmi to dwa światy dla akustyki…Ten system z TURBOLAMI się dobrze sprawdzał.

Oczywiście rok grania koncertów i nagrań też dobrze się odbił na tym koncercie. Tego roku faktycznie wszystko zatrybiło (śmiech). Chłopaki z DRAGONA też przeszli metamorfozę i ten koncert dla nich ze Śląska był, tak jak mówili, jednym z lepszych

„Po drodze” był także Jarocin 1987. Tam zajęliście wysokie III miejsce. Jacek Demkiewicz pisał w MM: „WILCZY PAJĄK jest obecnie najciekawszym przedstawicielem thrash metalu w naszym kraju, a nowe utwory grupy wykonane na jarocińskiej scenie świadczą o ciągłym rozwoju poznaniaków”. Proszę o Twój komentarz…

            Faktycznie. 1987 był chyba nasz najlepszy rok. Do Jarocina pojechaliśmy z "Bomby". Wiesz, to tylko 70 kilometrów i do końca nie było wiadomo, w jakim charakterze mamy tam jechać.

Z jednej strony mieliśmy już swój dorobek i Dziuba chciał nas wystawić jako gwiazdę wieczoru, obok KATA i TURBO, ale organizatorzy powiedzieli, że mamy grać w konkursie. Te ustalenia tak długo trwały, że dowiedzieliśmy się o konkursie chyba tego samego dnia. Padło hasło: zagrajcie na małej scenie, chociaż dla fanów. O.K! Przyjechaliśmy, a fani tak nas podkręcili, że efektem było właśnie trzecie miejsce. Dodatkowo przed koncertem finałowym przyleciał  nasz menago, Dziuba i mówi: "Chłopaki dawać czadu BBC was będzie kręcić i przedstawiciele Metal Hammera". Tego nam było trzeba. Moja żona - wtedy jeszcze dziewczyna - stała przy konsolecie z Markiem Piekarczykiem z TSA. Jedli wspólnie pierniczki, a kiedy zagraliśmy, Marek nie wytrzymał: „Ooo, kurwa! Ale dają czadu”. (śmiech). Stąd wiem, że ten koncert był chyba udany...

   

Debiutancki album WILCZEGO PAJĄKA został wydany dla Klubu Płytowego Razem. Jak ocenisz ten materiał po latach? Dla wielu to klasyk polskiego metalu. Czy wiesz, w jakim nakładzie rozeszła się ta płyta?

Po latach mogę przyznać, że ten materiał był jeszcze przesiąknięty bardziej speed metalem niż thrashem, ale kierunek ewolucji - tak myślę - był już wtedy wytyczony.

Wiesz, istnieje stale pomysł i rozmawiałem nawet o tym z Piotrem, aby ten materiał zremasterować po latach. Studio Giełda w tamtych latach specjalizowało się głównie w nagrywaniu Górnego, Wodeckiego i Pani Duczmal… Z całym szacunkiem, ale niestety realizatorzy nie mieli wtedy kontaktu z heavy metalem, a co dopiero z thrash'em.  Tak naprawdę nie mieli pojęcia, jak miał on brzmieć. Dodatkowo można by zmienić trochę linie wokalne. Mówię tak, bo wielu dziennikarzy świetnie oceniających wtedy ten materiał, mówiło nam, że na tamte czasy był to materiał zbyt nowatorski...

Tak na marginesie, to pierwszy ACID DRINKERS nie zgodził się nagrywać w Giełdzie, bo chłopaki twierdzili: "Giełda chujowo brzmi i nie ma realizatorów."

Kto pomógł Wam wydać ten materiał w Klubie Płytowym Razem? Tomasz Dziubiński? Jak oceniasz Waszą współpracę z Metal Mind Production?

O ile się nie mylę, to była to nagroda za trzecie miejsce w OMPP czyli Ogólnopolski Mlodzieżowy Przegląd Piosenki (śmiech). Musieliśmy przejść trzy etapy: miejski, wojewódzki i ogólnopolski. Ten ostatni to był ogólnopolski tydzień baletów we Wrocławiu (śmiech). A pomógł faktycznie Dziuba,  a  współpraca…

Hm...Na pewno Tomek, jako menadżer w tamtych latach sprawdzał się rewelacyjnie. Organizacja koncertów czyli światła , pirotechnika, transport, promocja, marketing. Wszystko to było naprawdę na europejskim poziomie. Zawsze po trasie była niezła balanga na jego koszt. Potrafił improwizować wyjazdy. Zmiany terminów, reorganizacja, załatwianie paszportów na wyjazdy służbowe w Pagarcie! To były rzeczy ponadprzeciętne.

Natomiast nie ma róży bez kolców. Układ był jasny: jesteś w Metal Mind, to istniejesz na rynku metalowym. Nie masz kontraktu - nie ma Ciebie...

Parę kapel się o tym przekonało. Myślę, że suma zysków i strat jednak w naszym przypadku była sumą zysków. Dziubie w tych czasach, po prostu brakowało mocnego i profesjonalnego konkurenta.

 Fakt…

„A z Krisem Brankowskim, to sto lat się nie widziałem, a był on jednym z twórców naszego sukcesu” – napisałeś mi swego czasu. Jak poznaliście się z Krisem? Jak Wam pomógł?

A poznałem się z Krzyśkiem na jakiejś Metalmanii. Powiedział, że prowadzi audycję metalową w Polskim Radiu i chciałby tam puścić nasze kawałki. O.K, jak tylko coś nagramy, to Dziuba zapoda - oni notabene się już dobrze znali.

Po nagraniu płyty dla Razem, Kris zaczął puszczać nasze kawałki. Jako pierwsza była "Zemsta mściciela". Ten kawałek zrobił furorę u niego w stacji. Podobno sześć tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu (śmiech). My, żeby było śmieszniej, nie byliśmy świadomi tego, co się działo. Aż do momentu zagrania na Metalmanii właśnie chyba w 1987 roku. Zagraliśmy parę kawałków i jak doszło do „Mściciela”, to nagle szok!  Siedem tysięcy ludzi śpiewa z nami tekst i szaleje, a internetu wtedy jeszcze nie było (śmiech).

Tak więc Kris przyczynił się do naszego sukcesu i to mocno.  Główne stacje radiowe naszej płyty nie puszczały. Potem jeszcze jeździliśmy z nim na jakieś przeglądy kapel, jako jurorzy (śmiech).

Czy nagrywałeś jeszcze polsko-języcznę wersję płyty Hue Of Evil? Dlaczego ten materiał z 1988 roku nigdy się nie ukazał? Nie było wydawcy? Ten materiał już był zdecydowanie bardziej thrashowy od bardziej klasycznego heavy metalowego debiutu…

Nie. Niestety już nie nagrywałem tej płyty. Właśnie przed wejściem do studia odszedłem z PAJĄKA. O tym, czy ukaże się wersja polska miał zadecydować sukces anglojęzycznego wydania. To był okres, w którym kapela nastawiona została przez Dziubę na sukces za granicą i to był priorytet. Tak jak mówiłem, to był materiał po naszych fascynacjach amerykańskimi kapelami. Po trasie z EXUMER, ATOMKRAFT i NASTY SAVAGE.

Jakie kapele z tamtych czasów wspominasz jako najlepszych kompanów do wypitki? Z kim imprezowało się najfajniej? Masz zapewne masę wspomnień…

Z racji wspólnego pochodzenia z miasta, to TURBO, NON IRON, ACID DRINKERS wczesny. A spoza, to chłopaki z DRAGONA, STOS, rzadziej z KATA, no i wspomniany TEST FOBII.

Najlepsze trasy to Czechy, gdzie również graliśmy i balowaliśmy z CITRONAMI. Niejednokrotnie lądowaliśmy na jakiś czeskich weselach albo w dziwnych knajpach.

A trasa po Polsce, to Spodek, Arena i Hala Oliwii… Najbardziej zaprzyjaźniliśmy się z NASTY SAVAGE, no i legendarny jam-session z Abaddonem z VENOMU.

Nasz akustyk na całej trasie zarządzał za konsolety w nieskazitelnym fraku, co było niezłym widokiem na tle metalowej publiczności (śmiech).  Pamiętam na koniec trasy mieszkaliśmy w hotelu Marina w Sopocie na plaży.  Tenże model akustyk wlazł po całonocnych baletach w tym fraku do morza, witać się z łabędziami (śmiech).

Graliście z WILCZYM PAJĄKIEM na wielu imprezach w Polsce. Jak oceniasz te wszystkie zadry i animozje pomiędzy fanami jednego przecież gatunku muzyki?

Staraliśmy się nie nakręcać publiki w ten sposób. Kiedy jakaś ostra zadyma się szykowała, po prostu przestawaliśmy grać. Zazwyczaj to pomagało. Raz tylko na trasie w Czechach graliśmy w górniczym mieście Karwina. W trakcie koncertu 2 tys. fanów zaczęło włazić na scenę zrobiło się naprawdę groźnie. Czeska obsługa nie potrafiła dać sobie rady. Uratował nas do przybycia milicji Dziuba razem z Matlakiem - naszym kierowcą, którzy odpalili gaśnice halonowe w ryje tych meneli, co na chwilkę pomogło.

Graliście także na typowo podziemnych,  małych imprezach.  Jak oceniałeś wówczas to środowisko? Ludzi związanych z polskim undergroundem, który wówczas właśnie przeżywał swe apogeum…Dziś znanym na całym świecie synonimem tamtych czasów jest polski VADER…

Te imprezy to był żywioł. Nie byliśmy na wielkich scenach oddzieleni od fanów barierkami i ochroną.  Często dzielił na  tylko metr od publiki. Zaczynasz wtedy  mieć odjazd razem z nimi - czysty metal.

Z VADEREM graliśmy raz lub dwa razy. Niestety, nie znam tych ludzi. Oni jednak mocno się izolowali od nas. Uważali nas za komercję, dupy-dawaczy i muzycznie na niższym poziomie. My podziwialiśmy ich fan cluby, fanziny i ślepe oddanie ich fanów. Z drugiej strony death metal tak nas nie kręcił. Był dla nas mało przejrzysty i zbyt monotonny. Ale cieszy mnie ich sukces.



I ta postawa bardzo mi się podoba! Wracając do PAJĄKA…W którym momencie i dlaczego odszedłeś z zespołu? Zastąpił Cię Maciej Matuszak, który wcześniej grał na gitarze, prawda? W zespole grałeś chyba do 1988 roku?

Odszedłem przed nagraniem Hue of Emil. Tak naprawdę, to koledzy z zespołu przyszli do mnie, któregoś dnia i wyłożyli nowe plany zespołu, już bez mojej osoby.

Zespół miał teraz nagrać płytę na zachód. Potrzeba było więcej pracy nad materiałem. Ja już studiowałem i pracowałem, no i Maciej miał mnie zastąpić na basie, jako lepszy gitarzysta, a Piotr przejąć gitary na siebie.

Zaproponowali mi pracę akustyka zespołu, ale odmówiłem. Myślę, że niestety, to był początek końca PAJĄKA i to bynajmniej nie z mojego powodu. Maciej z Piotrem doskonale uzupełniali się jako gitarzyści, ale wkrótce też odszedł Lechu Szpigiel, który był mocnym atutem zespołu. Płyta sprzedała się cienko, a niestety - bez wielkiej promocji i kasy, której wytwórnia nie chciała wydać, los obojętnie jakiej kapeli na zachodzie był przesądzony.

Dlaczego Twoim zdaniem doszło do zmiany nazwy na WOLF SPIDER z  WILCZY PAJĄK?

To był wymóg producentów i menagementu. Element przygotowań do "wielkiego skoku na zachód".

 „Grali wtedy z nami przemili ludzie z WOLF SPIDER. Podpisywaliśmy płyty, coś tam sprzedaliśmy, po czym razem z EXUMER zebraliśmy kasę, polskie złote, i daliśmy wszystko ludziom z WOLF SPIDER. Oni byli w szoku, nie chcieli przyjąć od nas siana, ale nalegaliśmy, bo im się bardziej należało niż nam” – tak mówił na łamach Mega Sin, Nasty z NASTY SAVAGE. Pamiętasz to zdarzenie?

Wiesz, to trochę nie tak z tą kasą. Ja osobiście żadnej kasy nie dostałem. Myślę, że to chyba też jakiś marketing. Dostałem używane struny do basu, bo akurat jakaś mi się zerwała (śmiech). Także to jakaś nadinterpretacja - nigdy byśmy takich pieniędzy nie wzięli.

W takim razie powiedz, jak zachowałeś w pamięci koncerty w Polsce razem z ATOMKRAFT, EXUMER i NASTY SAVAGE? To były chyba trzy koncerty w Spodku, Arenie i Hala Oliwii?

W tamtych czasach, to faktycznie było wydarzenie.

Najlepsze hotele, największe sale w Polsce i przy pełnej obsadzie. Bardzo podobała nam się reakcja Polaków - odbierali nas rewelacyjnie. Aż kolesie z ATOMKRAFTA zapytali nas kiedyś: "Wy musicie być tutaj bardzo znani?". Wydarzenie było na tyle duże, że pokazali fragmenty koncertów w głównym wydaniu Wiadomości. Siostra mi opowiadała tekst z Wiadomości: "Polskę reprezentuje WILCZY PAJĄK".

Poznałeś osobiście Abaddona z VENOM? On także uczestniczył wówczas w tych koncertach jako promotor…

Tak jak już wspomniałem, Abaddon zebrał gitarzystów  z każdej grupy.

Mnie przypadł zaszczyt grania na basie i na koniec trasy w Hali Oliwii zagraliśmy jeden numer VENOMU, ale za cholerę nie pamiętam co to było (śmiech). Mam z nim zdjęcia. Bardzo spokojny facet. Poza tym jednym razem - kiedy graliśmy. Wtedy odezwało się w nim zwierzę (śmiech).

 

Co działo się z Tobą po odejściu z WILCZEGO PAJĄKA? Grałeś gdzieś jeszcze?

Po odejściu granie zaproponował mi Grzegorz Kupczyk w CETI. Bardzo to było miłe z jego strony. Trochę to było tak, że każdy ze środowiska pytał mnie, dlaczego odszedłem? Ja tłumaczyłem, że to tak do końca nie ja odszedłem (śmiech).

Chciałem trochę odejść od naszego środowiska i założyłem zespół, który grał numery w stylu RUSH z zupełnie nowymi ludźmi. Ja się chciałem trochę bardziej zrealizować jako basista. Niestety, nie do końca z kolei nowi koledzy podchodzili do pracy tak, jak my to robiliśmy w PAJĄKU. Niestety, na sukces trzeba dużo pracować. Po jakimś czasie zarzuciłem ten projekt i później grałem już tylko okazjonalnie. Potem inne pasje: dom, rodzina i dzieci.

Czy podobają Ci się te późniejsze materiały WOLF SPIDER czyli  Kingdom of Paranoia oraz Drifting in the Sullen Sea?

Szczerze mówiąc to, już to mówiłem.  Maciej z Piotrem świetnie się uzupełniali. Aranżacje Macieja były z niesamowitym czujem, a Piotra z wirtuozerią Paganiniego.

Tymczasem wielu fanów miało nam za złe, że numery są przekombinowane i tak mniej więcej to widziałem. Brakowało tej petardy i świeżości, kiedy to gra pięciu kumpli.

A PAJĄK bez Lecha, to już nie było to samo. Tyle.

Wiesz co słychać u Piotra Mańkowskiego? Czy to prawda , że Mańkowski dawno temu zapowiadał się jako uzdolniony wokalista?

Tak. Z Piotrem słyszymy się na bieżąco. Ma swoje studio nagrań. Realizuje obróbkę dźwiękową dla różnych grup. Niestety, nie gra za dużo na gitarze.  A szkoda wielka, bo był naprawdę w te klocki dobry.

A jako wokalista, to tak w chórze i owszem… Bo jak kiedyś Lecha zastępował na koncercie, to myśleliśmy, że poumieramy ze śmiechu generalnie - umiał te dźwięki naśladować (śmiech).

A kiedy ostatni raz widziałeś się z Leszkiem Szpiglem? Bywa w Poznaniu?

Lecha nie widziałem 18 lat. Może więcej? Ale dzięki Naszej Klasie nawiązaliśmy kontakty i obiecał, że spotkamy się, jak będzie w Poznaniu. A najnowszy news jest taki, że śpiewa w legendarnej MEKONG DELTA.

Zgadza się. Powiedz jeszcze, czy reaktywacja WILCZEGO PAJĄKA jest możliwa? Nie masz czasem ochoty pograć na żywo takich kawałków jak Jazda Lucyfera, Zemsta mściciela czy Groźba?

Miałem taki pomysł z pięć lat temu. Kupiłem nowy bas i zacząłem Piotra atakować. Goehs nawet trochę się zapalił do tematu. Ale Piotrek coś grymasi, ale może mu się zmieni. Na dzień dzisiejszy była coś mowa, o możliwym wydaniu przez Dziubę pierwszej płyty na CD…A ochotę to będę miał do końca życia. Takich chwil się nie zapomina.

Wolałeś grać na scenie czy pracować w studio?

            Scena to jest to, co kręci. Reakcja fanów, emocje, adrenalina… Jak to się uda wszystko? Jak nas przyjmą?

Studio to nuda. Banał, dający efekt na samym końcu.

Ostatni koncert WOLF SPIDER zagrał jako support przed grupą DEEP PURPLE w 1991 roku. Czy widziałeś ten koncert?

Nie, nie poszedłem. Chyba mnie w Poznaniu nie było. Ale chyba dobrze, że tak się stało. Nie byłoby mi miło oglądać koniec mojego zespołu.

Co było powodem rozpadu zespołu?

Trudno mi odpowiadać za nich. Mnie już wtedy nie było, ale z tego, co mi opowiadali, to powód główny, to brak wizji na przyszłość i frustracja po słabej sprzedaży płyt na zachodzie.

Piotr był perfekcjonistą. Wszystko musiało chodzić jak w szwajcarskim zegarku, ale jak się okazało, nie wystarcza to do zrobienia kariery na zachodzie...

Czego słuchasz ostatnio, w wolnej chwili?

Bardzo zróżnicowanej muzyki. Chodzę na koncerty jazzowe, ale na RED HOTACH też byłem. Nowe kapele metalowe muszą naprawdę inspirować. POD czy LIMP BIZKITZ są OK. W pewnej chwili jeździłem po Europie za RAMMSTEIN, a jeśli syn zapoda mi czarną muzę zza oceanu, to też jest OK.

Jestem otwarty na wszystko, co dobre - byleby miało kopa i czad w sobie.

Bardzo dziękuję Ci za wywiad! Jeśli chcesz dodać coś na koniec, to nie ma sprawy…

Również dzięki za możliwość uruchomienia takiej lawiny wspomnień. To naprawdę były zajebiste czasy. Dzięki !

    

                                                                      WOJCIECH LIS 

                                                                                                                                                              

Wojciech Lis razem z Tomaszem Godlewskim, są autorami książki pt. „Jaskinia hałasu”. Publikacja ta to pierwsze w Polsce, obszerne ujęcie historii tworzenia się polskiego metalowego undergroundu. Na potrzeby książki przepytano większość głównych animatorów tej sceny, z czego powstał autentyczny i wielobarwny obraz widziany przez pryzmat wrażeń i wspomnień jego twórców i uczestników. Książka cały czas jest do kupienia w Wydawnictwie Kagra: http://www.kagra.com.pl/?p=productsList&page=2




              X – D I M E N S I O N [ P L ]
       Słuchaj powiedz kilka słów o sobie, nie wszyscy znają przecież ciebie jako osobę z obszaru sceny muzycznej.
                   Witaj Parter.
Swoje pierwsze kroki pracy w zespole stawiałem jakieś 12-13 lat temu w nieistniejącej już formacji Parodie Sacrass. Nagraliśmy wtedy chyba 2 demówki, zagraliśmy parę koncertów, z resztą bardzo ważnych dla mnie no i właściwie na tym się zakończyła współpraca bowiem zespól się po po prostu rozleciał. Próbowałem coś tam składać w tym zakresie, no ale life is brutal and full of zasadzkas w rezultacie nie udało mi się reaktywować tego zespołu. Większość składu poszło dalej, zakładając nowe kapele i odnosząc wiele z resztą sukcesów.
Moja działalność też nie ustała. Po jakimś czasie powstało Unknown Dimension. Pod tym szyldem również wspaniale się pracowało (... i może lepiej by było gdyby w niedługim czasie nie przeistoczyło się to w Dominium...). No i oczywiście nadszedł czas na Dominium, które zostało stworzone na podwalinach UD. Projekt Dominium (bo tak było na początku istnienia tej formacji) tworzyliśmy wraz z Wojtkiem Szubą. Po niedługim czasie powstał zespół, w którym to uczestniczyłem na 4 płytach. Ze przyczyn stylistyczno – relacyjnych postanowiłem odejść z Dominium, (brak założycieli) i zająć się swoim solowym projektem X-Dimension, który powstał dużo wcześniej przed moim opuszczeniem szeregów Dominium...
Powiedz jak to się wszystko zaczęło, skąd pomysł na własny projekt, wiem że udzielasz się jako muzyk jeszcze w kilku formacjach.
Podczas gdy kreował się wizerunek zespołu Dominium, niestety nie mogłem przekonać zespołu do eksperymentowania na brzmieniach wszystkich z resztą instrumentów, co lubię i nie ukrywam, że wykorzystałem to na jedynce Dominium (iście elektroniczny i eksperymentalny materiał). Jednocześnie miałem ‘smaka’ na dalsze eksperymenty brzmieniowe bez ograniczeń. Na początku była to niezła zabawa ale tylko zabawa, po prostu pobrzdękałem sobie trochę(...), zacząłem działać w tym kierunku. No i oczywiście w rezultacie nagrałem pełnometrażowy materiał X-Dimension – ‘Awaked Time...’ . Równocześnie zainicjowałem swoją działalność w Wisdom ( power gothic), gdzie trwa praca nad demówką. To jeśli chodzi o metalowe granie bowiem uczestniczę też w folkowym projekcie –Herne od właściwie też ponad 10 lat. Generalnie teraz skupiam swoją uwagę na XD.
Scena białostocka wie już, że nie grasz w Dominium, powiem ci szczerze, że zaskoczyło mnie to, uważałem że to twój projekt! Jak wygląda to z twojego punktu widzenia?
Jak już wspomniałem wcześniej, zakończyłem współpracę z Dominium z przyczyn stylistyczno-relacyjnych. Po prostu nie podobał mi się kierunek w jakim podążał i podąża zespół, nie lubię tego typu muzyki. Sprawę załatwiłem bezproblemowo i uważam, że postanowiłem słusznie. Oczywiście pamiętam o tym, że byłem współzałożycielem zespołu i jestem z tego dumny, ale czasy się zmieniają i nie wiesz nigdy co cię jutro może spotkać. Najważniejsze jest to żeby nie robić czegoś wbrew swojej woli.
Co chcesz przekazać poprzez muzykę X-Dimension?
Jakim torem podążają teksty i twoja myśl przewodnia?
Muzyka XD stanowi jakby kontynuację Unknown Dimension. Teksty opisują różne miejsca i sytuacje powstałe rzecz jasna w mojej wyobraźni. Dorzucając eksperymentalne brzmienie, staram się przemieszczać w czasie. Teksty są dla mnie bardzo osobiste.
Rozmawiając z naszymi wspólnymi przyjaciółmi pytałem ich o scenę muzyczną Białegostoku co ty sądzisz o możliwościach naszego podziemia?
Nasza scena metalowa ostatnio przeżywała duży kryzys. Klarowała się jej seniorowska strona, co dzisiaj można powiedzieć jest już uformowana. Natomiast młoda scena zawsze będzie „w ruchu” co da się zauważyć na koncertach. Najważniejsze jednak, że białostocka scena metalowa cały czas tętni życiem, z czego bardzo się cieszę.
Matreiał do X-Dimension powstaje już jakiś czas, kiedy przewidujesz oficjalne przedstawienie go słuchaczom? W jakiej formie będzie to wykonane?
Jak będzie wyglądała sprawa dostępności X-Dimension?
Po wielu miesiącach , a właściwie 2 latach pracy ukończyłem materiał, z którego jestem zadowolony. Na początku miałem zamiar szukać wydawców, ale po jakimś czasie zdecydowałem wydać „to” sam. Będzie to miało formę limitowanej edycji. Zdecydowałem się na samodzielne wydawnictwo. Płytę można już kupić. Zapraszam na www.x-dimension.metal.pl .
Tworzysz również witrynę www projektu, będzie to serwis informacyjny, czy planujesz jakieś dodatkowe formy promocji materiału?
Strona internetowa już jest czynna, zapraszam. To na niej właśnie chce się podzielić tym co tworzę. Witryna jest cały czas aktualizowana. Na niej można znaleźć wszystkie informacje o XD. Co do promocji to nie szykuję na razie nic specjalnego. Nie jest to w tym momencie moim celem.
Co z obsadzeniem osobowym projektu, czy będzie to jednosoobowy skład, czy rozważałeś że w przyszłości będzie to zespół, że tak powiem dający koncerty ?
Jak na razie chcę aby to było moim indywidualnym przedsięwzięciem. W przyszłości planuję złożyć skład koncertowy. Ale to jeszcze daleka przyszłość, może na jesień tego roku.
Twoje plany związane z działaniami X-Dimension?
Jak wyżej.
Materiał na krążku nie tworzy jednolitego formatu, powiedz czy to jest właśnie ten x(nieznany) wymiar wpleciony w całość materiału?
Generalnie staram się nie ograniczać do jednego gatunku muzycznego. Chodzi mi o granie jak i o słuchanie. No na pewno najważniejszym moim „podłożem” muzycznym jest muzyka symfoniczna, co nie oznacza, że najbardziej mnie ona inspiruje. Co do cover’a to już dawno nosiłem się z tym zamiarem, żeby to był właśnie utwór DCD. Nie ukrywam, że to jedna z najdoskonalszych formacji muzycznych, która wywarła na mnie największe wrażenie.
Jak określiłbyś gatunkowo muzykę, którą prezentujesz? Wiem, że nie jest to proste, zwłaszcza, że ostatnimi czasy tych gatunków namnożyło się mnóstwo, ale generalnie gdzie byś ją zaklasyfikował?
Hahaha. Nigdy nie będę tendencyjny. Lubię eksperymentować na maxa. I to jest to co najbardziej cieszy mnie w muzyce. Oczywiście lubię muzę typowo stylową dla danego zespołu, ale nie jej kopię stary (co można zauważyć w wielu dzisiejszych zespołach). Oczywiście dla niektórych może to być przesada z tymi moimi experymentami , zwłaszcza wokalnymi, gdzie rejestrowałem je w różnych miejscach (kanciapa, dom, plener).
Skromniutki element kobiecego wokalu – kto to?
Żeńskiego wokalu użyczyła mi moja siostra Joanna. Są to niezbyt obszerne partie, lecz stanowią nieodzowny element całej muzyki.
Powiem ci szczerze, ze różnorodność wokali na płycie delikatnie mnie zjeżyła, wiem, że tak pewnie miało być, ale nurtuje nie pytanie, czy nie chciałeś już na pierwszym promo ugruntować charakteru wokalu?
Nie wiem co masz na mysli zjeżyła...W każdym bądź razie taki miałem zamiar. W jakimś stopniu można przez to doszukać się niespójności materiału, lecz nie o to w tym chodzi. Jak wspomniałem wcześniej lubię eksperymentować i to się tyczy również wokalu. Jak zauważyłeś zarówno normalny śpiew jak i również growl jest zróżnicowany.
Życzę ci wszelkich sukcesów, dla mnie materiał jest udany, ale liczę na szybki rozwój. Dziękuję ci Marr za wywiadziora i chyba pozostaje spotkać się na deskach...
Dzięki stary. Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na pytanie kiedy spotkamy się na deskach, ale na pewno do tego dojdzie. Taki jest mój następny plan co do XD. Ja też dziękuję tobie za wywiad i zapraszam też na moją stronę www.x-dimension.metal.pl
                                                             ParteR - METAL  JEERS ' ZINE



         
X – D I M E N S I O N  [ P L ]


       Wyłonił się z czeluści podziemia białostocki X-Dimension. Marr założyciel wcześniej solowego projektu, teraz zespołu już dawno zanosił się z zamiarem urzeczywistnienia swoich działań w postaci żywej zgrai. Po ukazaniu się solowego „Awaked Time” nadszedł czas na „żywą” pozycję w dorobku X-Dimension „Diverse Ego” i przy okazji tej znowu pomęczyłem trochę Marra… (X-Dimension gościł w #0 Demo Metal Jeers Zine).

Witaj ponownie, fajnie, że nadal działasz zawzięcie na scenie.
Witaj! Właściwie nie nadal, bo wcześniej moja działalność ograniczała się jedynie na nagrywaniu demówek. Teraz jednak mogę powiedzieć, że zacząłem działać na scenie.

Powiedz mi jak się miały sprawy po tym jak ukazała się Awaked Time? Miałeś dużą przerwę, chwile wahania nad kontynuacją i teraz kurwa taki numer - żywy skład, nowa płyta i koncerty…
Po nagraniu Awaked Time chciałem zakończyć swoją działalność muzyczną w tym zakresie. I tak się właściwie stało... Prawie po 2 latach zdecydowałem się zwołać ekipę i poczadzić na żywo. W rezultacie w czerwcu tego roku zagraliśmy nasz pierwszy koncert w Chełmie w klubie No Mercy wraz z Via Mistica. Wypadliśmy całkiem nieźle.

Wiem, że wyjeżdżałeś na „wakacje” do Angoli, miałeś tam styczność z tamtejszą muzą?
Niestety nie miałem zbytnio możliwości zwiedzenia np. klubów a przez to spotykania się z różnymi ludźmi. Dlatego też nic nie mogę powiedzieć na ten temat.A tego co komercyjne media emitują to nie będę lepiej komentował.

Wracając do składu, to ciężka sprawa zwerbować muzyków, jak ci się to udało, wiem, że nie bez problemów.
Z Adamem bębniarzem rozmawiałem już dużo wcześniej o jego ewentualnym uczestnictwie w X-D. Wyraził swoją chęć i po jakimś czasie po prostu zaczęliśmy grać próby. Zaraz po tym doszedł Tomek basmen i właściwie skład był pełny. Jednak brakowało nam cały czas klawiszowca. W naszej muzyce odgrywają one może nie pierwszoplanową, ale dużą rolę.

A teraz czy skład jest już stabilny?
W kwietniu tego roku zagościł u nas Mrówa z Dominium, znakomity gitarman, lecz czas nie pozwolił mu na uczestnictwo w X-D. Po tym zdecydowaliśmy,że będzie tylko jedna gitara w zespole. Skład nadal się jeszcze formuje, ale to absolutnie nie przeszkadza nam w działaniu. Tym bardziej że jesteśmy chętni, zwarci i gotowi rypnąć jakiś koncert.

Pomiędzy Aweked i Diverse Ego są kolosalne różnice. Czy Diverse jest nowym, świeżym pomysłem, czy też tak wiele wnieśli „żywi” muzycy?
Od zawsze lubiłem i lubię eksperymentować. Nie lubię natomiast ograniczać się w procesie tworzenia jakiegoś utworu co słychać na Awaked Time, gdzie jak niektórzy mówią lekko przesadziłem. Diverse Ego jest pod wpływem świeżych sił. I to co teraz komponuję z tym zespołem to kolejny eksperyment. Tak jak powiedziałeś są kolosalne różnice między tymi dwoma materiałami. Oczywiście, że żywy skład wywarł duży wpływ na obecną muzykę w X-D.

Gdy zobaczyłem cię po powrocie zza morza głowę miałeś lżejszą o jakieś 20cm włosów, hehhe totalna odmiana również w wyglądzie? Hehehe czy ma to jakieś x- dimensionowskie znaczenie?
Żadnego.

Dobra zostawię twoje włosy w spokoju... Wiesz tak mi się wydaje, ale Diverse jest trochę lżejszym materiałem, więcej jest folkowych klimatów, zrzuciłeś też nogę z gazu, zwolniliście…
Tak, owszem. Tak jak wspomniałem wcześniej jest to chęć odkrywania coraz to nowszych dla nas obszarów muzycznych. A co do folku to na pewno podświadomie stanowi dla mnie jakieś inspiracje.


A jak ma się sprawa z tekstami, w którą stronę będziecie dążyć, o czym śpiewasz, to nadal tajemne okolice nieznanych wymiarów?
W rzeczy samej. Podmiotem moich badań - nieznanego wymiaru jest teraz ludzki umysł. I na tym aktualnie się skupiam.

Zagraliście koncert w No Mercy (Chełm), jak wrażenia. Czy po tak długiej przerwie w graniu z ludźmi u boku przypomniały się stare czasy koncertowania jeszcze z Dominium?
Był to pierwszy koncert X-D. Osobiście jestem bardzo zadowolony. Chyba tak samo mogę powiedzieć o reszcie składu. To co teraz robię w tym zespole właściwie nie ma nic wspólnego z Dominium.

Udzielasz się gdzieś poza X-Dimension?
Swoje główne siły skoncentrowałem wokół X-D. Wspomagam jedynie projekt Seby - Primeval Empire. Wspomnę, że na realizację czeka Wisdom wspólny projekt Seby i mój.

Na Diverse prowadzisz wokal (oprócz grania na gitarze), długo pracowałeś nad takim stylem wokalu, odbiega on od wokalizy z Awaked?
Tak, różni się on od wokalu na Awaked Time. Między dokonaniem obydwu nagrań jest odległość 2 lat. Przez ten czas dużo się zmieniło... Jest to ściśle powiązane ze stylem muzycznym , który również uległ zmianie.

Jakie plany odnośnie Diverse? Możemy się spodziewać wydania nakładem jakiejś stajni?
Mamy taką nadzieję. Czeka nas standardowa czynność wysłanie demówki do x wytwórni.

Mam nadzieję, że teraz mocno po koncertach uderzycie… są już terminy?
Jasnee, stary. Będziemy grać koncerty. Jednak o szczegółach jeszcze sami nic nie wiemy. Terminy będziemy podawać na bieżąco na naszej stronie internetowej.

Zapytam jeszcze czy będziesz wydawał Awaked? Może się dogadamy hehhe?
Najlepiej będzie jak wpadnę do ciebie stary z jakimś browarem i wtedy pogadamy. A na pewno się dogadamy, hehe.

Sporo się ostatnio działo na naszej scenie, szczególnie wiosna przyniosła nam wraz z roztopami mnóstwo świeżej zieleniny, jak oceniasz działania prowadzone przez naszych kolegów z innych zespołów?
Poziom jak zwykle jest bardzo zróżnicowany z czego się bardzo cieszę, bo widać kto pracuje nad swoją muzyką. Myślę, że w tych czasach tak naprawdę liczy się oryginalność.

Teraz pozostaje czekać na kolejne koncerty z waszym udziałem. Ja od siebie mogę powiedzieć, że bardzo się cieszę z twojego powrotu, przez cały czas miło zaskakujesz mnie swoją muzyką, oby tak dalej. Możesz liczyć na moje wsparcie.
Dzięki stary za te słowa oraz za ciekawy jak zwykle wywiad!

Dobra to będziemy kończyć, jakieś przemówienie do czytelników…?
Pozdrówka dla wszystkich czytelników Metal Jeers! Do zobaczenia na koncertach już wkrótce!

                            ParteR - METAL  JEERS ' ZINE